Ktoś, kto sądzi, iż sprawa Ukrainy, Unii Europejskiej, Rosji i USA to tylko gry wielkiej polityki, dowodzi tylko, iż nie wie na jakim świecie żyje. Zwykłemu zjadaczowi chleba to może jakoś uchodzi. Komuś, kto uważa siebie za polityka, zdecydowanie nie. Śledząc wczoraj pyskówkę w Gabinecie Owalnym – proszę wybaczyć siermiężne określenie, ale tak to wyglądało – człowiek z ulicy mało rozumiał. Może jedno docierało. USA władowuje olbrzymie pieniądze w Ukrainę, a ta nie jest skora, by to jakoś zwaloryzować dostępem do swoich kopalin. Może to trochę nieścisłe, ale „kowalski” tak to widzi, mając doświadczenie własnego małego biznesu.
Gdyby jednak sięgnąć głębiej i mieć trochę lepiej umeblowaną głowę, trzeba by zwrócić uwagę na zaszłości historyczne, trudne gdy chodzi o Ukrainę, do skorygowania. Ukraina, zwłaszcza od 1918 r. była już opanowana myślą o samistijności, a wskrzeszona wówczas Polska była po jej stronie. Piłsudski, ruszając na Kijów tak mówił: „Idąc w głąb Ukrainy, ale tylko do granic 1772 roku, przez to samo nie uznajemy rozbiorów i głosząc samostijność na tych ziemiach, jakby poprawiamy błędy naszych przodków. Chcemy dać [Ukrainie] możliwość samookreślenia i rządzenia się przez własny naród. […]”. Plan ten spalił na panewce, a Ukraina w większości dostała się pod panowanie ZSRS, a zachodnia jej część Polski. Stalin rzucił Ukrainę na kolana, pokonał głodem gospodarującą na najżyźniejszych gruntach. Pod władzą Lachów – polskich paniw - była im nienawistna, a rządy polskie były bezsilne wobec OUN. Nic dziwnego, iż w 1941 roku Ukraińcu uwierzyli, iż Hitler niesie im upragnioną samostijność. Zamiast niej otrzymali Generalgouvernement. Ich sentyment do Niemców jednak nie osłabł, podobnie jak nienawiść do Polaków. Dało to Wołyń, UPA i rzezie bezprzykładne w swym okrucieństwie. Rozpad ZSRS przyniósł wreszcie samostijność. Ale z nią także problemy ze zrusyfikowaną ludnością wschodniej Ukrainy. Rosja po chwilowym letargu się obudziła, a kagebowiec Putin nawiązał nie tyle do Sojuza, co do Rossijskoj Imprerii czyli do Rosji carskiej, najbardziej zaborczej państwowości w Eurazji.
Pierwszym, ale nie ostatnim celem, powrotu do geopolityki carskiej był atak na Ukrainę. Niemcy odwzajemnili miłość Ukrainy 5 tysiącami enerdowskich hełmów. Nie odmienili swych, jak zawsze, umizgów do Rosji. Ukrainie dały tyle, ile wypadało w zgodnością ze stanowiskiem Unii Europejskiej. Polacy dali wszystko co posiadali. Pomoc amerykańska nie podlega dyskusji, ale o ile Biden sądził, iż jedynie obecność w NATO może uratować Ukrainę, to jego wówczas konkurent – Donald Trump był przekonany, iż właśnie ewentualność wejścia Ukrainy do NATO spowodowała atak Rosji. Nie ulega wątpliwości, iż Ukraina musi liczyć na pomoc amerykańską, ale jednocześnie jako remedium na swoje problemy widzi także obecność w Unii Europejskiej, stąd ciążenie do Niemiec i zbliżenie do reżimu Tuska w Polsce, co ewidentnie działa na niekorzyść demokratycznej prawicy. Wszakże to ona właśnie, a nie PO z przybudówkami kombinujące z Putinem i otwarte na obecność rosyjskich szpiegów w Polsce, stała przy boku walczącej Ukrainy.
W sumie Ukraina, nie mogąc zrezygnować z pomocy amerykańskiej, zerka stale w kierunku Niemiec, mając nadzieję na przystąpienie do Unii Europejskiej, a ta z kolei dybie na wypchnięcie z Europ[y USA. Na przysłowiowy chłopski rozum zatem rozmowa między Żeleńskim i Trumpem nie mogła przebiegać w inny sposób, jak to miało miejsce.
Sprzeczność interesów USA i Unii Europejskiej jest tak istotna, iż kwestia ukraińska jest tu in medias res. Ukraina musi się zdecydować komu powinna zaufać. Bardzo już zużyta spolegliwość wobec Niemiec i coraz bardziej sfatygowanej Unii Europejskiej może Ukrainę dużo kosztować. Kłótnia Żeleńskiego z Trumpem może, co prawda, doprowadzić do głębszej refleksji po obu stronach, ale jest też sygnałem niebezpieczeństw jakie grożą Europie ze strony Rosji, tym bardziej, iż bez USA lojalność w wywiązywaniu się członków NATO ze zobowiązań może się okazać problematyczna.