Presidential elections – another version of mafia democracy?

niepoprawni.pl 17 hours ago

Trwa ogólnopolski spektakl zatytułowany "Wybory Prezydenta RP".

W ramach tego spektaklu odbyła się, między innymi, debata zorganizowana przez "Super Express", w której wszyscy kandydaci mogli wziąć udział i w której wszyscy kandydaci mieli w miarę porównywalne szanse zaprezentowania swoich poglądów.

Rzecz niebywała, biorąc pod uwagę inne dotychczasowe tego typu debaty.

Nie zmienia to faktu, iż całe te wybory, to zwykła "ustawka"; zostały one rozegrane już przed wyborami. Debata w "Super Expresie" była, co prawda, zorganizowana tak, aby nie faworyzować żadnego z kandydatów (choć pomijam tu fakt, iż jednak czas udziału "na wizji" poszczególnych kandydatów był różny, ale wynikało to z decyzji poszczególnych kandydatów, kogo wyzwać "na pojedynek"), to jednak po debacie media i sondażownie od razu wzięły się do roboty, aby przypadkiem widz nie wyciągnął niewłaściwych wniosków.

"Obiektywizm obiektywizmem, a wygrać i tak musi nasz kandydat – jeden z dwóch."

Szczególnie bulwersujący w tym "biciu piany" jest udział tzw. "mediów publicznych", które zostały "odbite" od PIS-u przez obecne "władze". Wajcha od razu została przestawiona o 180 stopni. Jedyną różnicą jest opakowywanie nachalnej, partyjnej i światopoglądowej propagandy w slogany: "obiektywizmu", "demokracji", "praworządności", przeciwdziałania tzw. "mowie nienawiści" itd.

Jeżeli mielibyśmy "stopniować propagandę", to mogłoby wyglądać to tak: propaganda Goebbelsa – Ku(.)wizja (telewizja Kurskiego) – Tuskwizja.

Od ponad 20 lat P(K)O-PIS, dalej jako KOPIS, zawłaszczył naszą przestrzeń publiczną w takim stopniu, iż udział pozostałych kandydatów, zarówno w wyborach prezydenckich jak i parlamentarnych, jest "kwiatkiem do kożucha", mającym być dowodem, iż te wybory są "demokratyczne". I choćby zdobycie pewnej liczby mandatów, w wyborach parlamentarnych, przez takich kandydatów, nic nie zmienia – i tak rządzi, na zmianę, KOPIS.

W obecnych wyborach prezydenckich pewną jednak zmienną jest udział kandydata Konfederacji.

We wcześniejszych wyborach prezydenckich (tych od ponad dwudziestu lat) udział kandydatów spoza KOPIS-u był zwykle jedynie dekoracją, mającą podtrzymywać fikcję demokracji. Tylko udział P. Kukiza w wyborach prezydenckich 2015 roku miał spełnić trochę inną rolę.

Nastroje społeczne wtedy, po 8-letnich rządach PO i koalicjantów, po setkach (w większości jednak "legalnych", czyli "w majestacie przepisów") afer (co jeszcze bardziej wkurzało wielu), były na tyle złe, iż ktoś wpadł na pomysł, aby je tak zagospodarować, aby w jak najmniejszym stopniu mógł wykorzystać je PIS. I z dnia na dzień zaczęło się w mediach "pompowanie" Kukiza.

Jak się to skończyło, wczyscy wiemy – ostatecznie wygrał, kto miał wygrać: jeden z dwóch z KOPIS-u; ale nie ten, który firmował pomysł z Kukizem.

Małym przyczynkiem do tej historii, ale dodającym jej dodatkowej pikanterii, jest mało znany fakt, iż pierwotnie taką rolę miał odegrać leader innego zespołu, także kandydat na prezydenta. Miał już zorganizowane spotkania w mediach i nagle tuż przed nagraniami dowiedział się, iż to już nieaktualne (informacja z mojej indywidualnej rozmowy z tym kandydatem). Jakiś spin doctor doszedł bowiem do wniosku, iż Kukiz lepiej odegra tę rolę (ciekawe, na ile świadomie?).

W obecnych wyborach prezydenckich sytuacja kandydata Konfederacji, S. Mentzena, jest inna, choć w pewnym momencie też, jak kiedyś Kukiz, został trochę "podpompowany",w tym przez środowisko prezydenckie.

Kukiz był wykreowaną "wydmuszką", S. Mentzen ma natomiast oparcie formacji, która swą pozycję zawdzięcza, co prawda, w dużym stopniu tym samym środowiskom - wyrastającym z niezgody na panującą w NASZEJ przestrzeni publicznej (czyli w Polsce) sytuację społeczno-polityczną - które dziesięć lat temu poparły Kukiza, ale która to formacja,w odróźnieniu od Kukiza, plecącego kretynizmy o budowie "struktury bez struktur", sprawnie przekuwa tę niezgodę w tworzenie dobrze zorganizowanej struktury politycznej, co widać, na przykład, w akcji zbierania podpisów, czy w organizowaniu setek spotkań wyborczych .

Za kilka lat, po następnych wyborach parlamentarnych, najprawdopodobniej bez wsparcia Konfederacji nie będzie możliwe utworzenie "rządu". Oczywiście, jeżeli opozycja nie zostanie wcześniej – "legalnie", rzecz przecież oczywista - zdewastowana i zmarginalizowana przez obecne "władze". Już dzisiaj widzimy daleko idące zapędy w tym kierunku (choćby próby "zagłodzenia" konkurentów – "lewem" i "prawem"), a po ewentualnej wygranej Trzaskowskiego "machina ruszy pełną parą".

PIS chciał wyeliminować konkurencję, ale na szczęście realizował to, jak i wiele innych swych zamierzeń, po partacku.

(Może czas zamienić nazwę tej formacji na "Partacze i Sciemniacze" ? Prawa autorskie do tej nazwy udostępnię gratis).

KO będzie działać – to oczywista oczywistość – w "majestacie prawa", "demokratycznie", "przywracając praworządność", zwalczając "mowę nienawiści" itd.

W końcu, nie bez przyczyny, skrót KO powszechnie jest odczytywany jako "Koalicja Oszustów" (do tej nazwy prawa autorskie ma już ktoś inny).

Tak na marginesie, jeżeli opozycja, w tym Konfederacja, przetrwa bez większych strat do następnych wyborów parlamentarnych i jeżeli po tych wyborach Konfederacja zdecyduje się tworzyć "władzę" z jakąś częścią KOPIS-u, to będzie początek jej końca; ale to jest temat na zupełnie inny tekst. Ten tekst jest o obecnych wyborach prezydenckich, postrzeganych jako pars pro toto naszej rzeczywistości.

A tych wyborów kandydat Konfederacji - S. Mentzen, nie wygra. A mógłby!!!

Podstawą narracji KO i kandydata KO w tych wyborach jest opis dewastacji państwa dokonany przez rządy PIS-u.

3 tysiące sędziów, poczynając od sądów rejonowych, kończąc na Sądzie Najwyższym, nie jest sędziami, ale neo-sędziami ( pobierającymi jednak, w pełnej wysokości, sędziowskie wynagrodzenie!!!) Orzeczenia wydane przez tych "sędziów" mogą być zaskarżane, co dla dziesiątek tysięcy (a może choćby setek tysięcy) osób wygeneruje gigantyczne problemy i gigantyczne straty. I spowoduje tysiące pozwów odszkodowawczych.

Za wszystko to płacimy i zapłacimy, w ten lub inny sposób, my wszyscy - obywatele RP.

Izba Sądu Najwyższego, mająca zatwierdzać wybory, nie jest prawidłowo obsadzona i jako całość nie jest uznawana, w tym przez TSUE, za sąd.

Izba ta zatwierdza wybory, rozpatruje odwołania od decyzji Państwowej Komisji Wyborczej, będzie także orzekać o ważności teraźniejszych wyborów prezydenckich.

Już teraz jest problem z rozstrzygnięciami, co do subwencji dla partii politycznych, ale orzeczenie dotyczące ważności obecnych wyborów może mieć dużo gorsze i dużo dalej idące implikacje.

Trybunał Konstytucyjny raz jest Trybunałem Konstytucyjnym, jeżeli orzeka w zgodzie z oczekiwaniami obecnej władzy, innym razem nie jest, według przekazu obecnej władzy, Trybunałem Konstytucyjnym – jeżeli orzeka wbrew oczekiwaniom obecnej władzy. Tu pada wtedy argument, iż TK nie jest adekwatnie obsadzony. Super logika! I zwykła paranoja, ale z całą powagą sprzedawana przez media odbiorcom.

Z Trybunałem Konstytucyjnym obecna "władza" ma jednak problem, bo sama rozpoczęła, w 2015 roku, kombinacje z jego obsadą.

W prokuraturze obecna ekipa przeprowadziła audyt i odkryła, iż w co najmniej kilkuset postępowaniach zostały naruszone przepisy. Najprawdopodobniej takich postępowań jest dużo więcej.

I co? I nic. Zwykłe "bicie piany pod publiczkę", na potrzeby obecnej kampanii wyborczej i na potrzeby rozgrywki z opozycją. A poza tym nikomu włos z głowy nie spadnie. Co najwyżej ktoś z jednej ciepłej posadki zostanie przesunięty na inną, również bardzo dobrze płatną, posadkę.

I tak dalej i tak dalej: patologie i przekręty w spółkach skarbu państwa, wyprowadzanie pieniędzy do różnych fundacji i stowarzyszeń, złodziejstwo w Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych ...

Generalnie - państwo zostało zdewastowane, "demokracja" naruszona, a będzie je można naprawić, jeżeli wygra Trzaskowski.

Demokracja będzie wtedy kwitła jak szalona (byleby jej się tylko gałęzie nie połamały od nadmiaru kwiatów i owoców!): co Tusk wymyśli, to sejm uchwali, senat przyklepie, a Trzaskowski podpisze. No, a Trybunał Konstytucyjny, "odbity" wreszcie z wrednych łap PIS-u i "właściwie" obsadzony, potwierdzi zgodność z konstytucją.

I tylko skąd mam to jakieś dziwne wrażenie, iż to już było? Nie - pewnie to déjà vu. Przecież to musi to być déjà vu!!!.

"Obywatelski" kandydat PIS-u gra na szerszym wachlarzu klawiszy.

Generalnie jednak jego wypowiedzi można zbiorczo ująć tak – za PIS-u wszystko było OK i to "Koalicja 13 grudnia" niszczy "demokrację", czego przykładem są, m.in. skok na Media Narodowe, skok na prokuraturę itd.

W tej sytuacji, kiedy kandydaci dwóch formacji, od prawie 25 lat "rządzących" Polską, nawzajem oskarżają się o "niszczenie demokracji", S. Mentzen ma ułatwione zadanie.

Na licznych wiecach w całej Polsce, na które rzeczywiście przychodzi spore grono autentycznych uczestników, obraz bagna: ustrojowego, informacyjnego, gospodarczego, społecznego itd., kreślony przez dwóch głównych kontrkandydatów, bagna, w którym musimy żyć właśnie w wyniku długoletnich "dokonań" KOPIS-u, uzupełnia przykładami wielu innych patologii, w tym wynikających z "polityki" Unii Europejskiej.

Polityka ta – wbrew twierdzeniom PIS-u - jest wspólnym dorobkiem KOPIS-u: najlepszym tego dowodem jest to, kto negocjował i kto podpisał Traktat Lizboński.

Pomimo to wszystko, S. Mentzen tych wyborów prezydenckich nie wygra. No chyba, iż zaistnieje jakieś nieprzewidywalne i znaczące zdarzenie po stronie jego kontrkandydatów. A dlaczego?

S. Mentzen opisuje obecną naszą rzeczywistość jako patologię. Opisuje wiele odsłon tej patologii. Brakuje – co najmniej – dwóch elementów.

Po pierwsze, brakuje diagnozy, jaka jest geneza tej patologii. Z czego ona wynika?

Po drugie, brakuje "planu leczenia", "planu naprawczego".

Jestem prawnikiem, z wykształcenia także polonistą po UW, a "o mało co", nie rozpocząłem, zamiast studiów polonistycznych, studiów na wydziale historii UW (w ostatniej chwili przeniosłem "papiery"). Po co to piszę? Ano po to, aby wyjaśnić poniższe skojarzenie.

W starożytnym Rzymie, kiedy republika rzymska już gniła i wchodziła w epokę schyłkową, kiedy z jednej strony oligarchia osiągała wpływy, jakich nigdy wcześniej nie miała, kiedy coraz więcej – wcześniej wolnych i samodzielnie pracujących na swój chleb - ludzi, przechodziło na garnuszek państwa, stając się tym samym wygodnym narzędziem w walce bezwzględnych, cynicznych cwaniaków, dążących do opanowania coraz większej lub choćby całej władzy publicznej, wybuchło powstanie Spartakusa (73-71 r. p.n.e.).

Powstanie to zostało zdławione, a 6 tysiący krzyży stanęło przy Via Apia. To wszyscy wiemy. Ale zadajmy sobie pytanie: co by się stało, gdyby jednak powstańcy wygrali. Czy ustrój republiki rzymskiej zostałby zmieniony? Czy nagle zapanowałaby powszechna wolność?

Niemożliwe, z prostej przyczyny - powstańcy musieliby zrozumieć istotę ustroju, w którym żyli.

Co więcej – musieliby wiedzieć, czym ten ustrój zastąpić.

Co więcej – musieliby wiedzieć, jaki ewentualny przyszły ustrój może stać się "większym piekłem" (vide: Rosja Sowiecka) niż ten, w którym dotychczas żyli.

Powstańcy Spartakusa: głównie gladiatorzy, niewolnicy, zubożali chłopi, podobnie zresztą jak Kozacy na XVII-wiecznej Ukrainie, walczący z "panami" – walczyli, aby sami stać się panami.

To jest moje prywatne skojarzenie, którego, na szczęście, jeszcze nikt nie może mi zabronić. Oczywiście, ktoś może mnie zaatakować, twierdząc, iż to skojarzenie nijak nie przystaje do obecnej rzeczywistości i do obecnej kapanii prezydenckiej. Jego prawo.

Ja jednak, obserwując Konfederację, widzę, jak sprawnie ta formacja zdobywa sobie miejsce na obecnej scenie politycznej, w ramach obowiązującego ustroju.

Ma coraz więcej posłów, ma już choćby europosłów, zdobywa przyczółki w samorządach, pewnie po następnych wyborach parlamentarnych będzie tworzyć "władzę".

Krytykując obecny układ: polityczny, informacyjny, gospodarczy, społeczny - staje się jednocześnie jego częścią.

Po co więc ktoś ma popierać S. Mentzena w walce o pałac na Krakowskim Przedmieściu? O tym później.

Kandydaci KOPIS-u wzajemnie obrzucają się odpowiedzialnością za bagno, w którym żyjemy, S. Mentzen ze swadą rozbudowuje obraz tego bagna, ale wszystkich trzech kandydatów coś łączy. Wszyscy głoszą, iż żyjemy w "demokracji". Być może zdewastowanej przez PIS lub KO, albo wspólnie przez KOPIS, ale jednak w ustroju politycznym, który jest "demokracją".

Koncepcji "demokracji" sformułowano wiele. Każda z nich została zanegowana. (właśnie, między innymi, o tym jest moja książka pt. "Demokracja", 2013 r.).

Oczywiście, krytyki koncepcji demokracji nie były dokonywane przez polskich naukowców, bo na polskich uczelniach przez 50 lat utożsamiano "demokrację", z "demokracją ludową" i pisano teksty wykazujące wyższość tej "demokracji ludowej" nad zgniłą "demokracją burżuazyjną".

W związku z tym, iż na uczelniach nie przeprowadzono żadnej weryfikacji kadr, to równie "odkrywcze" teksty są publikowane do dzisiaj. Popłuczyny po popłuczynach, dawno zwietrzałych.

Tak na marginesie, dla ciekawych: kto był promotorem "pracy doktorskiej" J. Kaczyńskiego?

Z kolei definicji "demokracji" naliczono się ponad trzysta i żadna z nich nie jest uznawana za obowiązującą.

Pomijając jednak teoretyczno-naukowe spory o "demokrację", to powszechne odczucie jest takie, iż coś z tą "demokracją" jest nie tak, iż otaczająca nas rzeczywistość jest jakąś dziwną "demokracją".

Widzimy, iż otaczająca nas rzeczywistość: polityczna, informacyjna, gospodarcza, społeczna itd. w coraz mniejszym stopniu jest wynikiem woli NAS – obywateli i w coraz mniejszym stopniu realizuje nasze interesy, a w coraz większym stopniu staje się rzeczywistością mafijną.

Widzimy, iż ta NASZA rzeczywistość stała się łupem mafii (oligarchii) partyjnych i zblatowanych z nimi oligarchii pozostałych typów.

Pisałem o tym już wiele lat wstecz w tekstach:

"Wojna mafii", 2016 r., "]]>https://www.mpolska24.pl/blog/edytuj-post/13694]]>

""Czy w Polsce rządzi mafia", 2014 r., ]]>https://www.mpolska24.pl/blog/edytuj-post/6934]]>

W 2022 roku ukazała się w USA książka Michaela Franzese "Mafia demokracy".

Książka słaba, bo chociaż opisuje szereg patologii w "uprawianiu polityki" w USA, to choćby nie ociera się o próbę dotarcia do istoty tych patologicznych zjawisk, do ich genezy.

Zresztą koncepcja "demokracji mafijnej" jest tak samo odkrywcza jak koncepcja "demokracji ludowej" – tworzy byt, który realnie nie istnieje, byt, który jest, tylko i wyłącznie, wyobrażeniem.

Demokracja bowiem jest albo jej nie ma. A demokracja "z przymiotnikiem" też nie jest demokracją.

Samo hasło "demokracja mafijna" brzmi jednak "mocno" i "odkrywczo", dlatego pojawia się w równolegle w innych tekstach. Oto przykład: "]]>https://www.onet.pl/informacje/nowaeuropawschodnia/kirgiska-demokracja-m...]]>

Dla wyjaśnienia, ja w swych tekstach rządów współczesnych mafii politycznych nie określam mianem "demokracji", ani tym bardziej mianem"demokracji mafijnej".

Rządy mafii partyjnych NIE SĄ demokracją!

Wracając znowu do skojarzeń, tym razem natury biologicznej. Kiedy obserwuję polską scenę polityczną (to samo jest też w innych "demokracjach"), w tym polski parlament, ale też kiedy przypadkiem włączę telewizor i przez 2-3 minuty posłucham jakichś tam programów (bo więcej nikt - normalny i myślący - chyba nie wytrzyma), na przykład takich, jak "Punkt widzenia", czy "debata Bzdyry", gdzie nie tylko partyjni harcownicy, ale także prowadzący dany program, agresywnym tonem wyszczekują "swoje racje", to przed oczami przewija mi się obraz stad pawianów, które z wyszczerzonymi kłami (i świecąc wypiętym czerwonym zadem) atakują się wzajemnie (polecam np. film na you tube)

Obraz ten jest adekwatny do naszej rzeczywistości politycznej po uzupełnieniu: walki pawianów realizowane są kilkadziesiąt sekund-minuty. KOPIS swój spektakl urządza od ponad 20 lat.

Co więcej, pawiany są agresywne, ale starcie nie prowadzi do eliminowania przeciwnika. A w tym kierunku ewoulują starania KOPIS-u w ostatnich latach: wcześniej cel ten chciało osiągnąć PIS, teraz – w bardziej zakamuflowany sposób – dąży do tego KO.

Z tego względu mam skojarzenie z jeszcze innym zdarzeniem ze świata zwierząt: z wojną szympansów w Parku Narodowym Potoku Gombe.

W stadzie tych zwierząt, w wyniku walki o dominację, o przywództwo, o pozycję samca alfa, doszło do podziału na dwie grupy, między którymi następnie doszło do starcia. Szokiem dla badaczy było to, iż była to wojna - celowa, ukierunkowana – i iż trwała 4 lata. Doprowadziła do wyniszczenia jednej z grup i do znacznego osłabienia grupy zwycięskiej. Efektem była także utrata dużej części pierwotnego terytorium na rzecz sąsiednich stad.

Brzmi znajomo? Nie? To proponuję spojrzeć poprzez taki "pryzmat" na historię II Rzeczypospolitej.

I oby nasza współczesna historia zakończyła się inaczej. Dzisiaj znowu bowiem słyszymy slogany, iż "nie oddamy ani guzika" i inne propagandowe bzdety.

A jednocześnie państwo nasze niszczone jest od wewnątrz przez głosicieli tych bzdetów.

Kiedy kilkadziesiąt lat temu zanegowano materialne koncepcje demokracji wraz z ich definicjami (na przykład klasyczna: "demokracja to władza ludu" " lub sformułowana przez A. Lincolna jako "rządy ludu, dla ludu, przez lud sprawowane") i zaczęto wymyślać koncepcje proceduralne, a potem procesualne (np. jedna z najbardziej rozreklamowanych R. Dahla zawarta w tekście: "O demokracji") okazało się, sformułowane kryteria demokracji trzeba było uzupełniać kolejnymi kryteriami do kryteriów i tak dalej, a pomimo tego nie udało się zbudować takiego kanonu, który definiowałby demokrację jako ustrój.

Fundamentalny błąd koncepcji proceduralno-procesualnych tkwi w postrzeganiu współczesnych państw, do których te koncepcje miały się odnosić, właśnie jako "demokracji". Bazując na ustroju współczesnych państw, próbowali stworzyć "wyobrażenia" "demokracji" (określony kanon kryteriów proceduralno-prcocesualnych), które opisywałyby "idealną demokrację", wzorzec do porównywania z ustrojem danego państwa.

Tyle tylko, iż te współczesne państwa, demokracjami nie są i nigdy nimi nie były.

Współczesne państwa, nazywane "demokracjami" w żaden sposób - w swej istocie - choćby nie przypominają państw, będących pierwowzorami demokracji, czyli niektórych greckich polis, w których istotą ich ustroju było faktyczne sprawowanie władzy przez ogół obywateli.

(Więcej o tym, ale także o nieprzystawaniu modelu ustrojowego ówczesnych polis, nazywanych demokracjami, do współczesności, piszę w książkach: "Demokracja", 2013 r. i "Postmonarchia czy demokracja", 2013 r.)

Te współczesne państwa, które nazywane są "demokracjami, w swej istocie są republikami, których pierwowzorem był republikański Rzym. To na ustroju republikańskiego Rzymu wzorowali się "ojcowie założyciele" Stanów Zjednoczonych w drugiej połowie XVIII wieku.

Kilkadziesiąt lat później, do USA wybrał się z monarchicznej Europy Francuz A. de Tocqueville, zafascynował się wolnością mieszkańców (drobiazg – duża część nie była wolna) i nabazgrał dwutomowe dzieło, które, na nieszczęście dla wielu potomnych, nazwał: "O demokracji w Ameryce".

Tytuł nie mający żadnego oparcia w faktach, ale tak już jest – głośne głupoty są powielane bezrefleksyjnie w nieskończoność.

Jakie to ma znaczenie dla nas: tu i teraz? Fundamentalne – istotą demokracji jest to, iż władzę faktycznie sprawuje ogół, czyli wszyscy obywatele. Jak to zrobić we współczesnym świecie? To temat na inny tekst, ale w książce "Demokracja" przedstawiam jeden z możliwych modeli.

W republice natomiast ogół obywateli może jedynie wybrać sobie władzę. Jeden ze współczesnych guru "demokracji" J. Schumpeter wygłosił, że:

"Demokracja oznacza jedynie, iż ludzie mają możliwość zaakceptowania lub odmowy zaakceptowania tych, którzy mają rzadzić".

Wprost genialnie!!! Adolf Hitler w 1933 roku wygrał "demokratyczne" wybory w Republice Weimarskiej, zgodnie więc z koncepcją Josepha S. ludzie zaakceptowali jego rządy. A więc rządy A. Hitlera to była demokracja!!!.

"Geniusz", no wprost "geniusz"!!!!

Takie kretynizmy, z całą powagą, powtarzane są do dzisiaj na uczelniach na całym świecie i w tekstach "teoretyków demokracji". A o poziomie oczytania tych teoretyków świadczy fakt, iż żaden choćby nie zająknął się, iż ta "definicja" "demokracji" J. Schumpetera to popłuczyny po koncepcji J. Bodin'a, sprzed kilku wieków, według której "lud" może wybrać sobie księcia (władcę), ale od momentu przekazania władzy księciu, władza staje się jego (księcia) samodzielnym atrybutem.

J. Bodin stworzył "podwaliny" pod koncepcję suwerenności monarszej we Francji!

Ktoś zada pytanie: co te wyjaśnienia mają wspólnego z obecnymi wyborami prezydenckimi? Dojdziemy do tego, ale aby zrozumieć, o co toczy się walka w tych wyborach, zrozumienie, w jakim ustroju żyjemy i dlaczego ten ustrój nie jest demokracją, jest konieczne.

Władze w obecnych "demokracjach", będących de facto jednak republikami, wyłaniane są w wyborach. Niektórzy choćby twierdzą, iż wybory, obudowane wieloma przymiotnikami: typu "uczciwe" (? dla kogo?), równe (według jakich kryteriów?) są istotą tego ustroju.

W wyborach tych mogą - formalnie - brać udział różne podmioty (np. grupy obywateli, stowarzyszenia itd), ale w większości państw partie polityczne tak skonstruowały system wyborczy, aby faktycznie wyeliminować konkurencję.

Obywatel zaś – jedyny podmiot mający czynne prawo wyborcze (prawo wybierania), ale też jedyny podmiot, do którego przypisane jest bierne prawo wyborcze (prawo do bycia wybieranycm) – o ile chce faktycznie zrealizować swoje prawo do bycia wybranym, musi zabiegać o względy któregoś z capo di tutti capi tych formacji (mafii) partyjnych, które od lat okupują parlament (u nas KOPIS).

Oczywiście, możliwe jest pojawienie się nowych partii (czasami o genezie i faktycznym statusie takim jak grupka Kukiza lub wcześniej Ruch Palikota), czasami autentycznych (tu chyba Konfederacja), ale one też stają się częścią (beneficjentami) tego ustroju.

Według konstytucji RP partiom politycznym nie została przypisana żadna "władza".

Zgodnie z art. 11: "Partie polityczne zrzeszają na zasadach dobrowolności i równości obywateli polskich w celu wpływania metodami demokratycznymi na kształtowanie polityki państwa."

Wg art. 4 konstytucji RP :

"1. Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu.

Naród sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio."

Art. 1 konstytucji RP: "Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli."

Nigdzie nie ma tu mowy o "władzy" partii politycznych.

Twórcy konstytucji RP cierpieli chyba jednak na schizofrenię, bo zapisali jednocześnie w art. 10:

"1. Ustrój Rzeczypospolitej Polskiej opiera się na podziale i równowadze władzy ustawodawczej, władzy wykonawczej i władzy sądowniczej.

2. Władzę ustawodawczą sprawują Sejm i Senat, władzę wykonawczą Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej i Rada Ministrów, a władzę sądowniczą sądy i trybunały."

Jeżeli – a tak BYĆ POWINNO – władza w państwie należy do suwerenów tego państwa, czyli obywateli, którzy zbiorczo mogą być określani jako "naród" (Więcej o tym piszę w książce: "W poszukiwaniu suwerena. Czy każdy z nas jest suwerenem?", 2009 r.),

to w tym państwie nie może być jakichkolwiek innych "władz".

Mogą być podmioty pełniące funkcje ustawodawcze, wykonawcze, sądownicze, informacyjne, kontrolne i inne.

Podmioty wypełniające zadania przekazane (zlecone) przez suwerena.

Podmioty podległe mu i pod jego faktyczną i ciągłą kontrolą.

Zapisy z art. 10 są bezrefleksyjnym powieleniem koncepcji "trójpodziału władz", wykreowanej w zupełnie innej rzeczywistości, kiedy burżuazja (wielki kapitał), wzbogacony na łupiestwie praktycznie całego świata, kombinował, jak ograniczyć władzę króla i zdobyć pokaźną część tej władzy, a docelowo – całą.

Pomijając jednak powyższe zastrzeżenia – tutaj (w art. 10) także nie ma zapisu jakiejś "władzy" przypisanej do partii politycznych. I nigdzie w konstytucji takiego zapisu nie znajdziemy.

Skoro wg konstytucji władza w Polsce należy do (ogółu) obywateli, zbiorczo postrzeganych jako "naród", skoro wg tej konstytucji partiom politycznym nie jest przypisana żadna władza, to dlaczego od ponad 20 lat faktyczną władzę w Polsce sprawuje, na zmianę, dwóch facetów, capo di tutti capi dwóch "partii" politycznych?

To oni przecież faktycznie (sami lub wespół z powiązaną z nimi oligarchią partyjną) decydują o obsadzie "władzy" ustawodawczej, "władzy" wykonawczej, w dużym stopniu (wcześniej tylko pośrednio, ostatnio już także bezpośrednio) także "władzy" sądowniczej, a także szeregu innych "centralnych" stanowisk np: w Trybunale Konstytucyjnym, RPO itd.

Do tego dochodzą setki tysięcy stanowisk w różnego typu urzędach i w spółkach Skarbu Państwa.

Czy to jest jakieś tylko polskie wypaczenie? Pytanie retoryczne - wystarczy spojrzeć na to, co dzieje się w najpotężniejszej "demokracji" świata, czyli w USA.

Tutaj dochodzimy do sedna – dlaczego ustrój, będący faktycznie republiką typu rzymskiego, "sprzedawany" jest jako "demokracja"?

Rozmycie i utożsamienie tych pojęć powoduje, iż "lud" został tak zmanipulowany, iż wierzy, iż żyje w ustroju, który, owszem, ma swoje wady i wypaczenia, ale – "lepszego nie wymyślono" (W. Churchill).

(Więcej w tekście: «Tzw. "demokracja", największy przekręt współczesności» 2014 r.,

]]>https://www.salon24.pl/u/grudziecki/588138,tak-zwana-demokracja-najwieks...]]> )

Wyjaśnienie, dlaczego rzeczywistość polityczna, a w konsekwencji także: społeczna, informacyjna, gospodarcza itd. w żaden sposób nie odpowiada porządkowi normatywnemu, zapisanemu w konstytucji, jest akurat banalnie prosta.

Jak uczą na politologii, celem partii politycznej jest zdobycie "władzy".

Mogłoby wydawaćoby się nam, iż konstytucja i akty niższego rzędu POWINNY być tak skonstruowane, iż partia polityczna " może jedynie obsadzać organy państwa spełniające funkcję wykonawczą.

Organy państwa, pełniące funkcje ustawodawcze, sądownicze, informacyjne i kontrolne, POWINNY być wyłączone spod możliwości wpływania na nie – bezpośrednio i pośrednio – przez partie polityczne.

A jest, jak wszyscy wiemy. System jest tak skonstruowany, iż partia poltyczna, aby utworzyć rząd ("władza" wykonawcza) musi zdobyć lub zbudować większość w parlamencie ("władza" ustawodawcza).

Mając władzę ustawodawczą, czyli większość w sejmie i w senacie, a do tego "swego" prezydenta, może uchwalać, co chce.

I jak mówi Wójt/Senator w "Ranczu" – "tylko głupi by z tego nie skorzystał"!

I o to walczy teraz Koalicja 13 grudnia (KO + przystawki).

Pisałem wcześniej o proceduralno-procesualnych koncepcjach demokracji i o niemożności zbudowania jakiegokolwiek kanonu kryterów proceduralno-procesualnych umożliwiających zdefiniowanie demokracji. Są jednak międzynarodowe podmioty, oczywiście nie wybierane przez obywateli, de facto oligarchiczne, które uzurpują sobie "prawo" do oceniania państw, pod kątem ich "demokratyczności".

Immanentna bzdura – demokracja jest lub jej nie ma.

We współczesnych krajach – które nie są demokracjami - można za to badać:

w jakim stopniu suwerenne prawa jednostek ludzkich są faktycznie realizowane; prawa przypisane do każdej osoby ludzkiej: prawo do życia, prawo do wolności, prawo do własności itd., prawa polityczne, a potem także wszystkie inne, o innym statusie;

w jakim punkcie dana republika jest między demokracją, która nie jest republiką,

a autokracją, despotią, tyranią, państwem totalitarnym (Korea Północna, Chiny), które oczywiście także nie są republikami.

Podmioty te także zauważają (raportują), iż "demokracja" jest w odwrocie. No i mają problem – wypisują mnóstwo słów, próbując wyjasnić, dlaczego tak się dzieje, ale po przesianiu tych słów przez sito, zostaje puste sito. Po prostu "nie mają zielonego pojęcia".

Kiedy jednak odrzucimy "ściemę", iż żyjemy w jakiejś "demokracji", kiedy zrozumiemy, że:

ustrój naszych państw to republika, której pierwowzorem była republika rzymska;

celem partii politycznych w tej republice jest zdobycie jak największej, a jeżeli okoliczności na to pozwolą, to całej, władzy -

to stanie się jasne, iż immanentną cechą, wpisaną w istotę tego ustroju, jest jego stopniowe lub nagłe jego przekształcanie w swoje przeciwieństwo: w autokrację (Rosja, Iran), czy w dyktaturę (Republika Weimarska > III Rzesza).

A przekształcenie się tych republik w demokrację? Pieśń przyszłości. Miejmy jednak nadzieję, iż jest to możliwe.

W przeciwnym wypadku - przy lawinowo pojawiających się nowych narzędziach (nowe technologie), dających zupełnie nowe możliwości, w niewyobrażalnej wcześniej skali: inwigilacji, kontrolowania, sterowania, prawdopodobnie także modyfikacji genetycznej – skończymy, jeżeli nie my to nasi potomkowie, w "cudownym" świecie "typu chińskiego".

Teraz możemy wrócić do naszych wyborów prezydenckich.

KO próbuje nas przekonać, iż Trzaskowski musi wygrać, aby "naprawić demokrację".

Nie zamierzam wypowiadać się o intencjach Trzaskowskiego, ale skupienie całej "władzy" w rękach jednej partii politycznej, bez żadnej możliwości kontroli i powstrzymywania, jest powtórzeniem sytuacji z lat 2015 – 2023 (rządy PIS-u).

Jest mało prawdopodobne, a raczej zupełnie nieprawdopodobne, aby KO cokolwiek naprawiło. Pewne jest, iż będzie "wycinać konkurencję", obsadzać tyle stołków, ile tylko się da.

I będzie tworzyć przepisy, aby powszechne złodziejstwo, które jest udziałem KOPIS-u od ponad dwudziestu lat, dalej odbywało się "legalnie", "zgodnie z procedurami", w majestacie "prawa".

Ewentualna wygrana Nawrockiego spowoduje z kolei, iż obecny klincz będzie trwał nadal. Kilka zmarnowanych lat i pogłębienie dewastacji państwa.

Czy namawiam do głosowania na S. Mentzena. Owszem, uważam, iż w obecnej naszej sytuacji politycznej (w obecnych realiach) prezydent spoza KOPIS-u byłby najlepszym rozwiązaniem, bo:

mógłby powstrzymywać autorytarne ciągoty Koalicji 13 grudnia i mógłby – w jakimś stopniu - kontrować przepisy umożliwiające legalne złodziejstwo;

nie byłby elementem mafijnej "nawalanki" w ramach KOPIS-u, a więc mógłby podpisywać te ustawy, które są korzystne dla ogółu i mógłby wetować pozostałe.

. S. Mentzen ma największe realne szanse na wygraną spośrod kandydatów spoza KOPIS-u.Czy jednak wygra? Wątpię.

KOPIS przez ponad 20 lat zbudował sobie ogromną przewagę, ogromną bazę materialną, ma media. Zbudował sobie ogromne rzesze klientów, powiązanych z nimi interesami, materialnie zainteresowanych wygraną jednego lub drugiego kandydata. Itd, itd.

I dochodzi do tego element najważniejszy – ogromna rzesza wyborców jest "odporna" zarówno na wiedzę, jak i na myślenie.

Daje się szczuć w pożądanym kierunku przez jedną lub drugą stronę KOPIS-u.

Do tego trzeba dodać syndrom sztokholmski – osoba zniewalana przez lata przywiązuje się do swojego oprawcy. Smutne? Smutne, ale taka jest rzeczywistość.

A pytanie z tytułu? Odpowiedź padła już wcześniej.

Read Entire Article