Poland after the first round

nowyobywatel.pl 3 days ago

Komentarz powyborczy na szybko. Najpierw sprawy natury systemowej, później opinia o wynikach poszczególnych kandydatów.

Pierwsza tendencja, jaką widać wyraźnie, to blamaż obecnego rządu. Po zaledwie półtora roku istnienia ma on większość społeczeństwa przeciwko sobie i jest to wyraźny szybki zjazd sympatii i poparcia. A był to rząd ze sporym kredytem zaufania, nadziejami i oczekiwaniami zmian na lepsze. adekwatnie nie posiada on już mandatu do rządzenia i należy dążyć do przyspieszonych wyborów, szczególnie gdyby kandydat neoliberalnego rządu na prezydenta przegrał w II turze.

Druga tendencja jest taka, iż w Polsce narasta fala sprzeciwu wobec elitarnego liberalizmu. Nie jest on tożsamy z liberalizmem gospodarczym. Stanowi raczej syntezę poczynań liberalnej oligarchii politycznej, kręgów wielkobiznesowych oraz liberalnej agendy kulturowej. Opcja krytyczna wobec niego otrzymała ponad 50% poparcia, gdy agenda przeciwna jakieś 40%, nie licząc Zandberga, który się temu podziałowi nieco wymyka. To spór trudniejszy do opisania niż dotychczasowe podziały i standardowe etykietki, a zarazem jest to spór zarysowujący się coraz bardziej w skali świata.

Określiłbym go jako wojnę silniejszych i słabszych – silniejszych i słabszych wieloaspektowo. Ten konflikt nie przebiega po liniach lewicy i prawicy, socjalności i liberalizmu itp. Przebiega raczej po liniach bogatsi i biedniejsi, „rozwinięci” i „zacofani”, wielkomiejscy i prowincjonalni, modni i niemodni, globalni i lokalni, decyzyjni i pozbawieni sprawczości, więksi i mniejsi itp., itd. Łatwo ten podział przeoczyć, a przede wszystkim wyszydzać wywodami typu „nie powiesz chyba iż Janusz Biznesu z firmą na prowincji jest słabszy niż doktorantka ze stolicy czy przeciętny korpoludek z Krakowa czy Wrocławia”. Otóż rzecz w tym, iż rozmaite kapitały, szanse, możliwości i atuty działają razem i jest to działanie inne niż gdyby tylko postawić przeciwko sobie kapitały finansowe przykładowych ludzi w danym momencie ich życia. Po stronie umownej prawicy są dzisiaj nie tylko wprost biedni/biedniejsi, choć już wcześniej dokonał się właśnie taki klasowy transfer z lewa na prawo, sprzeczny z tym, co było dawniej. Po jej stronie są także ci, którzy mają mniej/gorzej na innych płaszczyznach: symbolicznej, kulturowej, terytorialnej, lajfstajlowej, pod względem szans na rozwój itp., itd.

„Lud” nie ma dzisiaj wiele wspólnego z kanonicznymi lewicowymi czytankami, ale ma wspólny mianownik w postaci obiektywnego bycia słabszymi czy przynajmniej subiektywnego czucia się takimi – a polityka i nastroje społeczne to nie tylko fakty i dane, ale także emocje. A emocje są takie, iż jeżeli masz 50 lat i choćby jako taki biznesik na prowincji, to w sensie wymiernych aktywów masz w tej chwili więcej niż 30-letni wielkomiejski „aktywista” czy „nowoczesny” korpoludek niewysokiego szczebla, ale pod wszelkimi innymi względami możesz mieć gorzej lub czuć się gorzej oraz być bombardowany pouczeniami ze strony takiej hiperelity, z którą „aktywista” i „nowocześniacy” mają więcej wspólnego niż ty z tą samą hiperlitą. A gdy ten prowincjonalny biznesik to podupadający sklepik czy jednoosobowa naprawa laptopów, to ich właściciele są kilka pięter niżej niż ciut starszy naukowiec, bardziej doświadczony pracownik korpo czy zawodowy działacz z dużego NGO. Czytanie dzisiejszego podziału społecznego po liniach wyłącznie dochodów w danym momencie czy teoretycznego stanu posiadania (środki produkcji) nie mówi nam o świecie wszystkiego. I nie tylko w Polsce, także w USA czy we Francji, gdzie te linie podziałów na lud i elitę z jej otoczeniem nie są lewicowo-prawicowe czy praca najemna kontra własny biznes, ale przemieszane z innymi atutami i formami wykluczenia. Kto tego nie widzi, będzie ślepy i będzie przegrywał.

To bardzo ładnie widać zresztą w polskich wynikach wyborów wśród robotników. Nawrocki dostał poparcie ponad 35% z nich, Mentzen 23%, Trzaskowski już tylko 17%, za to Braun niemal 11%, a Zandberg niespełna 3%. I mniej więcej tak samo jest wtedy, gdy zastosujemy inne klucze tematyczne z podobnej działki: wykształcenie, prowincję/wielkomiejskość itp.

Liberalna hiperelita jest odrzucana przez szeroki front słabszych. Nie pomogą tu zaklęcia mówiące, iż robotnicy mają „fałszywą świadomość”, skoro głosują na libertariańskiego Mentzena, iż „brunatna fala” coś tam coś tam, iż spora część kobiet „zbłądziła na manowce”, bo głosuje na Nawrockiego, Mentzena czy Brauna. To jest jedynie wyraz politycznej i poznawczej bezradności podlanej paternalistycznym mędrkowaniem i niezrozumieniem tego, co się dzieje i dlaczego. Nawiasem mówiąc, skoro już jesteśmy przy „brunatnej fali”, to warto pogratulować tzw. antyfaszystom. To jedyny w świecie zawód, w którym możesz świetnie zarabiać, efekty twojej roboty są coraz gorsze, ale i tak, zamiast z niej wylecieć za marne wyniki – dostajesz kolejne zlecenia. Antyfaszyzm, czyli oficjalna ideologia współczesnej neoliberalnej oligarchii, to swoiste perpetuum mobile.

To wszystko nie oznacza, iż Trzaskowski na pewno nie wygra w II turze. Liberalna hiperelita rzuci ogromne środki wszelakie, aby wygrał, nie cofnie się przed żadną prowokacją, kłamstwem itp. Po drugie, front „prawicowego” (piszę w cudzysłowie, bo w Polsce jest on w tej chwili faktycznie prawicowy, ale choćby sąsiednie Słowacja i Czechy przypominają, iż to nie takie etykietki są najważniejsze dla obecnego podziału społecznego) wkurzenia nie jest jednolity i wyniki jego kandydatów nie sumują się w prosty sposób. Ale mówię o tendencji i to o tendencji globalnej czy w „świecie zachodnim”. W nim hiperlita jest coraz bardziej odrzucana i coraz mocniej kontestowana przez szeroki front ludzi wykluczanych wieloaspektowo: nie tylko wprost finansowo czy zawodowo, ale także symbolicznie, kulturowo, terytorialnie itp. I to jest najważniejszy trend polityczny nadchodzących czasów, zasadnicza linia podziałów. Nie lewice i prawice, nie socjal i wolnorynkizm itp., raczej obiektywne i nie mniej tym razem ważne subiektywne poczucie bycia słabszym, przegrywającym, marginalizowanym na różnych frontach lub którymś z nich.

No a teraz pora na personalia.

Trzaskowski – dostał fangę prosto w paniczowatą buźkę. Nie pomogła mu partia władzy, nie pomogła wieloletnia rozpoznawalność, nie pomogła wielka forsa, nie pomogło wsparcie 90% mediów publicznych i tych zwanych „wolnymi” (ich „wolność” świetnie widać właśnie w takich momentach, gdy jawnie i nachalnie stają po stronie neoliberalnej oligarchii), nie pomogło ujawnione kilka dni przed wyborami bezprawne skręcanie wyborów nielegalnym wspieraniem kampanii tego kandydata wielką forsą wydawaną na promocję internetową i na ataki na kontrkandydatów. Facet zrobił wynik mizerny jak na tyle aktywów, a tym bardziej gdy wiemy, iż inni kandydaci neoliberalnej koalicji wypadli marnie i to nie oni odebrali mu głosy, jak było choćby w poprzednich wyborach z niezłym wynikiem Hołowni.

Nawrocki – niby to wynik tylko taki, jakie mniej więcej poparcie ma PiS. Ale dla faceta po pierwsze do niedawna szerzej nieznanego, po drugie mającego ostrą prawicową konkurencję, a po trzecie i najważniejsze zaatakowanego tak, jak potrafi tylko liberalna oligarchia. Przetrwał, wytrwał, prawie dogonił mydłka ze stołecznego ratusza, a przed II turą jest w ofensywie. W dodatku Nawrocki grał na swoich zasadach – on nie głosił niczego, w co by nie wierzył, nie lawirował. Tymczasem Trzaskowski, podobnie jak PO wcześniej, zrobili szmatę z własnych poglądów i wieloletniej narracji, idąc w antyimigranckość, antyukraińskość, obronę granicy, udawany twardy kurs wobec Niemiec, schowanie elitarnej „ekologii” i liberalnej obyczajówki itp. Co zresztą też znamionuje szerszą zmianę nastrojów społecznych.

Mentzen – nie zrobił wyniku, o jakim marzył, nie było mijanki z Nawrockim, na którą grała hiperelita liberalna i którą wieściło wielu analitycznych mózgowców o zawsze nietrafionych prognozach i zawsze dobrze za nie opłacanych. Ale zrobił wynik naprawdę konkretny, najwyższy w dziejach swojej formacji w jakichkolwiek wyborach, a w dodatku to jego narracja jest na topie i to właśnie on zrobił to, co od wielu lat zapowiadała lewica: zmienił dyskurs. Ja się z tym dyskursem nie zgadzam, ale obiektywnie to oni mają sukces.

Braun – papierek lakmusowy tego, jakie są nastroje, jak bardzo ludzie są wkurzeni na kształt świata. Może i wkurzeni ślepo i głupio, ale także na tym polega demokracja, a jeżeli taka postać robi ponad 6% de facto z niczego, a przegania dwójkę kandydatów lewicy, w tym kandydatkę lewicy rządzącej, oraz marszałka sejmu i czarnego konia poprzednich wyborów, to mówi to samo za siebie, a załamywanie rąk i zaklęcia o brunatności są jedynie wyrazem bezradności w ogóle, a tym bardziej na tle tego, iż Braun z takim wynikiem to dopiero trzeci pod względem poparcia kandydat mocno prawicowy.

Hołownia – totalna porażka, blamaż. Od popularności, niemal wizji bycia rozgrywającym i zdetronizowania Tuska/PO na liberalnej flance, po wynik poniżej progu wyborczego dla partii, a i to w momencie, gdy oprócz Polski 2050 był kandydatem PSL. To cena zapłacona za kunktatorstwo, bycie nieodróżnialnym od Trzaskowskiego, układ z PO, udział w marnych rządach, utratę efektu nowości i dołączenie do neoliberalnej oligarchii. W pełni zasłużona klęska, przypieczętowana w dodatku „przekazaniem” od razu głosów Trzaskowskiemu, czyli pełną wasalizacją. Cry, Szymon, cry.

Zandberg – i dobrze, i źle. Jak na kandydata partii z sondażowym poparciem 1-2%, partii obiektywnie słabej i ubogiej, jest to wynik niewątpliwie dobry. Tym lepszy, iż uzyskał poparcie wyższe niż konkurentka z lewicy, która miała o wiele więcej aktywów od niego. To dobry punkt wyjścia do ofensywy i ugruntowania zauważalnego poparcia dla samodzielnej partii Razem. Z drugiej strony oczywiście jak na dekadę istnienia partii te niespełna 5% poparcia to wynik dość mizerny. Wystarczy porównać go z tym, co w podobnym czasie zrobiła Konfederacja, a tym bardziej gdy Zandberg nie miał bardzo silnej konkurencji z lewej. W dodatku kandydat największe poparcie zyskał w kręgach silnych i sytych, co stawia na głowie sens takiej lewicowości, a do tego część owego poparcia to chwilowy owczy pęd niestabilnych ludzi młodych i powtórzenie „efektu Zandberga” z roku 2015, później roztrwonionego, co jest dość słabym fundamentem pod budowę czegoś większego. Ale obiektywnie niezła robota na tle dotychczasowej mizerii tej partii. Oczywiście ten sukces został osiągnięty narracją i priorytetami, które tej partii tacy jak ja doradzali już dawno temu: dużo o socjalu, gospodarce i realnych problemach, a mało o obyczajówce i niszowych dziwactwach – no ale wtedy przez ludzi tej samej partii, która teraz to zrobiła, byliśmy masowo obrzucani błotem, a dzisiaj nas za to oczywiście nikt nie przeprosi i nie przyzna racji.

Biejat – wynik mizerny w ogóle, choćby poniżej sondażowych notowań Nowej Lewicy, a na tle wyniku Zandberga jest to wręcz blamaż. I trudno się dziwić, bo przestrzeń dla takich poglądów jest znikoma, gdy z jednej strony jest Trzaskowski, w którym nadzieje mogą lokować zarówno mniej bystrzy progresywiści obyczajowi, jak i skręcające w prawo, ale wciąż „nowoczesne” nieco progresywne mieszczaństwo (które już tak bardzo nie chce otwierania granic, Ukraińców, woke, ekologii i czego tam jeszcze, a Biejat wciąż chce), a z drugiej jest Zandberg, czyli opcja jako tako socjalna + wciąż nieprawicowa kulturowo. W dodatku to nie jest problem samej Biejat, bo ta partia przecież nie ma nikogo znacznie lepszego do wystawienia, ale samej oferty partyjnej – dla kogo to w ogóle jest w tych czasach i dla kogo będzie, gdyby Razem jednak zaczęło orbitować w sondażach wokół progu wyborczego zamiast kręcić się w okolicach 1-2%.

Wyniki Hołowni i Biejat to zresztą prawdopodobnie wstęp do całkowitego zmarginalizowania ich formacji w koalicji rządowej. Tusk z jednej strony potrzebuje ich do większości, ale wie, iż niemal nic nie znaczą, a oni jeszcze bardziej potrzebują Tuska, aby nie być zupełnym marginesem, a on to wykorzysta. Czyli będzie to rząd już zupełnie neoliberalno-hegemoniczny.

Remigiusz Okraska

Zdjęcie w nagłówku tekstu: fot. Tomasz Chmielewski

Read Entire Article