"Theology of the KGB"

niepoprawni.pl 3 hours ago

Dzisiaj w wieku 88 lat po długiej chorobie zmarł papież Franciszek. Zbiegiem okoliczności, a może decyzją kogoś ważniejszego, miało to miejsce w drugi dzień Świąt.

Chciałbym powiedzieć, iż bardzo mi przykro. Jednak zanim na to odpowiem, cofniemy się w czasie do lat 60. XX wieku, sięgając także do okolic II Wojny Światowej. To historia wprost z dżungli Ameryki Południowej, slumsów Meksyku, której macki sięgają daleko, daleko - do ponurych murów Łubianki, siedziby NKWD i KGB…

W połowie i końcu lat 60. pojawiło się dwóch niezwykle aktywnych duchownych latynoamerykańskich: ksiądz Gustavo Gutierrez i franciszkanin o. Leonardo Boff. Pierwszy pochodził z Peru, drugi z Brazylii. Obaj jednak ukończyli renomowane uczelnie w Europie (ks. Gutierrez w Leuven w Belgii i Lyonie we Francji, o. Boff w Monachium w Niemczech). Wywodzili się z ubogich rodzin i pełnili posługę w dzielnicach biedy w Ameryce Południowej.

Ameryka Południowa w latach 60. i 70. była bardzo biednym kontynentem, w którym ponad połowa ludności była niepiśmienna i realizowano iście dziewiętnastowieczny model kapitalizmu, gdzie obok garstki bogaczy - bogatych fabrykantów i plantatorów - wegetowały miliony biedaków, niemających żadnych szans na awans społeczny. Ludność żyła w slumsach, w głodzie i nędzy, przemoc była codziennością od prostytucji i morderstw z głodu, po handel ludźmi. W dodatku krajami ciągle wstrząsały bunty, rebelie, zamachy stanu. Tak z inspiracji amerykańskiego CIA (gdy rządy lokalne zbyt skręcały w lewo), lub z inspiracji sowieckiego KGB (gdy rządy zbyt skręcały w prawo). W dżunglach kryły się bandy socjalistycznej, komunistycznej, anarchistycznej partyzantki, szerząc terror. Operetkowi, brutalni prawicowi/lewicowi dyktatorzy zmieniali się jak w kalejdoskopie. A jeszcze w ich pobliżu często kręcili się gdzieniegdzie podejrzani dżentelmeni z wytatuowanymi grupami krwi na przedramieniu, mówiący z ciężkim, niemieckim akcentem, usilnie starający się nie zwracać na siebie uwagi…

W takiej scenerii obaj wymienieni duchowni zaczęli głosić iście rewolucyjne hasła przywrócenia sprawiedliwości społecznej na drodze rewolucji. Tak powstała tzw. teologia wyzwolenia. Idea była szczytna. Głosiła ona, iż Kościół Katolicki musi otworzyć się na biednych i stać się „kościołem ubogich i dla ubogich”. Odwoływała się do wizji Chrystusa jako wyzwoliciela i rewolucjonisty, obalającego zastany porządek. Stąd pojawiła się nazwa - teologia wyzwolenia od biedy, ucisku i niesprawiedliwości. Obaj teolodzy (oraz ich zwolennicy) krytykowali więc nierówności społeczne, a obiektami ich ataków stali się bogaci posiadacze i kler, stający po stronie posiadaczy. Według teorii trzeba „wyzwolić się” od grzechu zbiorowego, czyli struktur prowadzących do niesprawiedliwości, ubóstwa, czy przemocy. A Kościół miał w tym pomóc, utrzymując ubóstwo i żyjąc jak pierwsi apostołowie - bez kościelnego przepychu i bogactw. Ksiądz miał dzielić troski całego ludu.

Gdyby teologia wyzwolenia zatrzymała się wyłącznie na tym, nie byłoby w tym chyba nic złego.

Idea trafiła na bardzo podatny grunt, będąc bardzo atrakcyjną dla biednych i niewykształconych mas ludu. Wywodziła się jako rozwinięcie południowoamerykańskiej chadecji, powstałej po II Wojnie Światowej. Pierwszy latynoamerykański kongres chadecki w Montevideo w lutym 1947 roku krytykował „imperializm, totalitarny neofaszyzm, komunizm i reakcję kapitalistyczną”. Dziesięć lat później kongres w Sao Paulo szedł już mocno w kierunku komunizmu i zapowiadał już „umocnienie demokracji społecznej, co implikuje sprawiedliwość dla wszystkich i wyzwolenie klasy robotniczej”.

Jednak problemem teologii wyzwolenia był fakt, iż Ewangelia zaczęła być z czasem mieszana z teoriami Marksa, Engelsa i Lenina i przybierała coraz bardziej skomunizowane formy. Wielu duchownych osobiście włączyło się w działalność polityczną, zwalczając nierzadko własnych hierarchów. Świetnym przykładem chrześcijańsko-marksistowskich koalicji były ugrupowania w Chile. W 1971 roku powstały tam wprost socjalistyczne ugrupowania nazwane „Chrześcijanie dla Socjalizmu” i „Jedność ludowa”, wspierające kandydaturę lewicowego kandydata Salvadora Allende. Takie ugrupowania wyrastały jak grzyby po deszczu w całej Ameryce Południowej: w Argentynie w 1968 roku powstał „Ruch Księży Trzeciego Świata”, w Boliwii w 1970 r. - „Rewolucyjna Partia Chrześcijańsko-Demokratyczna”, a na Haiti - „Partia Społeczno-Chrześcijańska”. Jednym z bardziej znanych duchownych zaangażowanych politycznie jest niejaki Carlos Christo, znany jako „brat Betto”, brazylijski dominikanin, znany z zażyłości z komunistycznym dyktatorem Kuby, Fidelem Castro. Z kolei brazylijski biskup Helder Camara utrzymywał, iż Marks zajął pozycję podobną Arystotelesowi i optował za wykorzystaniem go jak greckiego filozofa w średniowieczu.

Z czasem wielu duchownych włączyło się w działalność militarną w duchu teologii, dołączając do lewicowych partyzantek. Tak powstała idea „Chrystusa z karabinem na ramieniu”, wojującego guerrillero, którego uwiecznił argentyński malarz Carlos Alonso. Jednym z takich duchownych był komunistyczny kolumbijski ksiądz Camilo Torres, twórca ideologii zwanej „kamilizmem” i cytatu: „Gdyby Jezus żył dzisiaj, byłby rewolucjonistą”. Torres był fanatycznym komunistą, zakochanym w Stalinie. Planował przejąć władzę w ramach „Zjednoczonego Frontu”. Gdy ugrupowanie to się rozpadło, zdecydował się dołączyć w szeregi komunistycznej partyzantki. Zginął w jej szeregach w lutym 1966 roku. Najsłynniejszym i skrajnym przykładem było dwóch braci - jezuita Ferdinand i ks. Ernesto Cardenal, członkowie tzw. sandinistów, nikaraguańskiego ugrupowania socjalistycznego, walczącego z prawicowym, skorumpowanym rządem Nikaragui. Czasami powstawały „katolicko-komunistyczne” ugrupowania zbrojne, jak „Haitańskie Rewolucyjne Siły Zbrojne” ks. Jeana Baptiste’a George. Nierzadko też klasztory i kościoły stanowiły szpitale i magazyny broni dla lewackich bojówek, jak w Chile, czy Boliwii.

Jak zwykle w takich przypadkach „inni szatani byli tam czynni”.

W 1978 roku na zachód zbiegł generał Ion Mihai Pacepa, szef Departamentul de Informații Externe - zarządu wywiadu zagranicznego komunistycznej Rumunii. Generał Pacepa złożył rewelacyjne wyjaśnienia. Dowodził on, iż za popularnością „teologii wyzwolenia” stało sowieckie KGB, a także służby komunistycznej Bułgarii i Rumunii. Twierdził on, iż projekt powstał w 1968 roku, gdy z inspiracji komunistów zwołano konferencję w Medellin, gdzie przedłożono lewicowym duchownym założenia ideologii.

Komunistyczne służby zapewniały wsparcie logistyczne i finansowe dla całego ruchu, pozwalając propagować jego idee. Dla komunistycznych wywiadów niezadowolone i biedne, ale religijne masy były bardzo atrakcyjnym celem, łatwym do manipulowania dzięki religii. Dla Bloku Wschodniego przekonanie mas latynoamerykańskich do lewicowej, lub wręcz komunistycznej „teologii wyzwolenia” zapewniało wsparcie cywilów dla komunistycznych partyzantek, wprost działających w terenie. choćby jeżeli generał Pacepa ubarwił swoją historię, to udział sowieckiego wywiadu jest bezsprzeczny i potwierdziły go odtajnione w 1992 roku dokumenty archiwum Wasilija Mitrochina. Warto tu dodać, iż prace „teologów wyzwolenia” były chętnie i gwałtownie wydawane w PRL.

Nie było to adekwatnie nic nowego. Podobne pomysły z wykorzystaniem duchownych komuniści usiłowali zaimplementować choćby w Polsce. Najsłynniejszym tego przykładem była działalność tzw. księży patriotów po 1944 roku. Tak w styczniu 1950 roku narodziła się „Komisja Księży” przy Związku Bojowników o Wolność i Demokrację - kapłanów zaangażowanych w poparcie dla władz komunistycznych w Polsce i uniezależnienie od Watykanu. „Księża patrioci” byli bardzo chętnie przeciwstawiani „reakcyjnym”, „nacjonalistycznym” duchownym. Popierali upaństwowienie Caritasu i atakowali Prymasa, kardynała Stefana Wyszyńskiego. Uspokoili się dopiero po śmierci Stalina, odwilży gomułkowskiej i groźbie ekskomuniki. Ruch zamarł samoistnie wraz z końcem lat 60.

Warto dodać, iż nie był to jedyny projekt komunistów co do Kościoła w Polsce. Innym przykładem było forsowanie i promowanie tworu o nazwie „Kościół Polskokatolicki”, całkowicie kontrolowany przez władze i wykorzystywany do komunistycznej propagandy. Na jego czele postawiono suspendowanego księdza Maksymiliana Rode, agenta SB, osobistego wroga kard. Wyszyńskiego.

Co z tym wspólnego miał zmarły papież?

Jorge Mario Bergoglio od początku swego pontyfikatu jako Franciszek chętnie okazywał sympatię dla „teologów wyzwolenia” i rehabilitował ich nauki. Warto w tym miejscu podkreślić, iż „teologia wyzwolenia” była zaciekle zwalczana przez Kościół Katolicki pod przewodnictwem świętego Jana Pawła II i ówczesnego kardynała Josepha Ratzingera. Było to potrzebne, bo lokalne władze i wojsko nie patyczkowały się z „teologami wyzwolenia” i często ich więziły, torturowały i zabijały. W niektórych krajach nuncjatury apostolskie i biskupi byli określani jako kolaboranci komunistów, a władze zakazywały uroczystości religijnych. Sytuacja robiła się bardzo groźna dla Watykanu. Polski papież już w 1979 roku podczas pielgrzymki do Meksyku potępił ten ruch, jako sprzeczny z nauczaniem Kościoła. Wyraz swego największego sprzeciwu dał podczas pielgrzymki do Nikaragui, gdzie osobiście skarcił na lotnisku ks. Ernesto Cardenala - ideologa ruchu. Następnie podczas Mszy w Mangui papież musiał uciszać zrewoltowane tłumy „sanginistów”, machających ostentacyjnie transparentami o rownosci chrześcijaństwa i rewolucji. Przez cały swój pontyfikat zwalczał „teologię wyzwolenia” jako ruch szkodliwy i w zasadzie antykościelny. Jego dzieło kontynuował kardynał Ratzinger jako papież Benedykt XVI.

Po latach krwawych walk dyktatur i partyzantek, a choćby masakr lewicowych duchownych przez armię i szwadrony śmierci (jak w Salwadorze w 1989 roku), „teologia wyzwolenia” zaczynała znikać z kart historii i być zapominana. Pomógł w tym kres dyktatur i koniec Zimnej Wojny w 1991 roku, a więc i utrata zainteresowania wywiadów mocarstw.

Jednak wraz z nadejściem pontyfikatu Franciszka w 2013 roku, nastąpił zwrot w postrzeganiu dogasającej, wręcz martwej ideologii. Nowy papież, przyjmując imię biednego misjonarza z Asyżu, chętnie powrócił do idei „biednego Kościoła”, zaskarbiając sobie przychylność wielu antyklerykałów. Chętnie epatował rezygnacją z luksusu i wspierał osobiście ubogich. To może nie było złe - choć papież nie jest proboszczem w biednej wiejskiej parafii, a głową Kościoła i nie to jest jego zadaniem. Szczegolnie, iż Franciszek - wbrew swojej pozie - konserwatystami raczej dość otwarcie gardził i ich obrażał. Z kolei ciepłymi słowami papieża obdarzali Fidel Castro, czy socjalistyczny dyktator Wenezueli, Nicolas Maduro. jeżeli zaś papieżowi przyklaskują na co dzień antyklerykalne, antykatolickie, lewicowe media, to chyba nie jest to zbyt mocno katolicki papież…

Na samym początku przyjął w Watykanie będącego na cenzurowanym twórcę ideologii - ks. Gustavo Gutierreza. Z kolei Leonardo Boff - choć porzucił już habit - był promowany w wydarzeniach watykańskich. Boff jest zresztą zaciekłym wrogiem kardynała Ratzingera. Uznawany jest za jednego z najważniejszych mentorów Franciszka. Zmarły papież bardzo chętnie wspierał starych i nowych „teologów wyzwolenia”. Choć sam nie był - zdaje się - chrześcijańsko-marksistowski, to wyraźnie czuł sympatię do tego ruchu. Tym samym sprzeniewierzył się prawie czterem dziesiątkom lat wysiłków dwóch poprzednich papieży.

Dodając do tego jego bardzo osobliwy stosunek do wojny na Ukrainie, gdzie miesiącami nie umiał wskazać agresora, sympatię do Rosji, milczenie podczas dewastacji kościołów w Polsce, Kanadzie, czy Francji, a także rażącą nieznajomość historii i polityki Europy - wszystko to sprawia, iż nie odczuwam takiego żalu, jaki bym chciał. Niech spoczywa w pokoju, ale to wszystko co mogę powiedzieć. Wierzę, iż następny papież będzie już prawdziwym następcą mojego ulubionego świętego - świętego Piotra.

(Tekst opracował Andrzej Matowski, zaś publikacja pochodzi z Facebookowego profilu "II Wojna Światowa w kolorze")

Read Entire Article