Stary błękitny garbus, drewniane matero w dłoniach, czarny beret (na cześć urugwajskich gauczów) i luźne swetry lub koszule zamiast garnituru. Te akcesoria kojarzył cały świat – bo José Mujica, były prezydent Urugwaju, a wcześniej partyzant i więzień polityczny, był znany choćby tym, którzy o Ameryce Łacińskiej wiedzą niewiele. Składały się na jego rozpoznawalny styl i wizerunek człowieka skromnego i uczciwego.
Gdy został głową państwa, nie przeprowadził się do prezydenckiej rezydencji w prestiżowej dzielnicy Prado – dalej mieszkał w niewielkim gospodarstwie na obrzeżach Montevideo. W 2015 roku udostępnił przysługujące mu pokoje pałacu prezydenckiego kilkudziesięciu uchodźcom z Syrii, których zresztą wcześniej aktywnie wspierał. Odrzucał wszelkie luksusy, a większość pensji przeznaczał na programy społeczne. Jednym słowem: faktycznie żył w zgodzie z ideami, które głosił. Przez lata pozostawał nie tylko jednym z kluczowych liderów latynoamerykańskiej lewicy, ale też jej głosem sumienia.
„Jest to dla mnie forma walki o moją osobistą wolność” – przyznał w jednym z wywiadów niedługo po zaprzysiężeniu na urząd głowy państwa. „Nie mam ochoty komplikować sobie życia materialnymi sprawami. Dlatego przez cały czas żyję tak samo, jak 40 lat temu – w tej samej okolicy, w otoczeniu tych samych ludzi i tych samych rzeczy. Nie przestałem być zwykłym człowiekiem tylko dlatego, iż jestem prezydentem”.
Droga do rewolucji
Pochodził z rodziny drobnych rolników o włosko-baskijskich korzeniach. Wychowywała go głównie mama – jego ojciec zmarł, gdy José miał zaledwie osiem lat. Aby ją wesprzeć finansowo, jeszcze w dzieciństwie zaczął pracować, m.in. w lokalnej piekarni i kwiaciarni.
W związku z trudną sytuacją rodziny przerwał naukę przed ukończeniem szkoły średniej i mniej więcej w tym samym czasie zaczął się interesować polityką. Po tym, jak na kilka lat zaangażował się w działania prawicowej Partii Narodowej (do której należał m.in. wuj Mujiki), jego polityczne sympatie zaczęły się przesuwać w lewo. W 1962 roku opuścił szeregi Partii Narodowej i wspólnie ze swoim kompanem Enriquem Erro utworzył Unię Ludową, założoną w porozumieniu z Socjalistyczną Partią Urugwaju.
Potem na jego horyzoncie pojawiła się rewolucja. Mujica dołączył do Ruchu Wyzwolenia Narodowego Tupamaros – lewicowej formacji, która właśnie tworzyła swoje zręby pod przewodnictwem socjalisty Raúla Sendica, a parę lat później przeobraziła się w miejską organizację bojową. Była to reakcja na politykę rządu: w czerwcu 1968 roku prezydent Jorge Pacheco zaczął brutalnie tłumić protesty pracownicze, które rozlały się po kraju. Zawiesił prawa obywatelskie gwarantowane przez konstytucję i wprowadził stan wyjątkowy, co przełożyło się na dalsze tłumienie demonstracji, represje i tortury.
Tupamaryści wypowiedzieli wówczas wojnę polityczno-finansowym elitom. O większą sprawiedliwość społeczną walczyli z karabinem w ręku – zabijali funkcjonariuszy państwowych, porywali zachodnich dyplomatów, organizowali napady na banki, palili biura zamożnych firm.
W wielu akcjach rosnącej w siłę grupy brał udział również Mujica. Jak przyznawał po latach, czerpał wtedy inspirację z rewolucji kubańskiej; był niesiony młodzieńczą energią i duchem tamtych czasów. Podobnie jak jego towarzysze sądził, iż zmiana musi być gwałtowna. Nie wierzył w negocjacje, rozmowy, półśrodki. Sam jednak – jak twierdził – nie uciekał się do przemocy. Choć popierał działania guerrilli, to nigdy nikogo nie zabił. Za to, jak wskazuje jego historia, sam kilka razy zdołał przechytrzyć śmierć.
Trzy życia José Mujiki
Po raz pierwszy stało się to w 1970 roku: wspólnie z kilkoma towarzyszami Mujica szykował się do okradzenia grupy przedsiębiorców, którzy potajemnie gromadzili majątek w obcej walucie, by uniknąć płacenia podatków. Napad przygotowywali w kawiarni, gdzie jednak uprzedziła ich policja. Wybiegli z lokalu, wyciągając broń, a wtedy jeden z policjantów postrzelił Mujicę, który doznał ciężkich obrażeń, cudem wymykając się śmierci. Po trudnej operacji i paru tygodniach w szpitalu trafił do więzienia – stamtąd jednak zdołał uciec, wydostając się na zewnątrz przez podziemny tunel.
Po raz kolejny „Pepe” został zatrzymany w 1972 roku, jeszcze przed zamachem stanu, który rok później przyniósł Urugwajowi dyktaturę wojskową. Trafił do wojskowego więzienia, gdzie był brutalnie torturowany i trzymany na dnie ciemnej, głębokiej studni. „Najgorsza w tym doświadczeniu była samotność. Niemożność porozmawiania z drugim człowiekiem, brak książek czy papieru i ołówka. Tkwiłem tam w izolacji, nikt choćby nie wiedział, iż jeszcze żyję. Z tej samotności i szaleństwa zacząłem rozmawiać z moimi jedynymi towarzyszkami: mrówkami i żabami” – powiedział po latach.
Kolejne życie Mujiki zaczęło się w 1985 roku, gdy wyszedł na wolność po prawie 13 latach więzienia i 12 latach reżimu. Urugwaj witał wówczas demokrację, a więźniowie polityczni zostali objęci powszechną amnestią. „Pepe” znów zaangażował się w politykę: przyłączył się do Ruchu Powszechnego Uczestnictwa (Movimiento de Participación Popular), który później wszedł w większą lewicową koalicję – Szeroki Front.
Był kolejno deputowanym, senatorem i ministrem, a im bardziej był aktywny, tym częściej pojawiały się głosy krytyki dotyczące jego przeszłości, płynące głównie z prawej strony sceny politycznej. Adwersarze wypominali mu udział w bojówkach, nazywali go terrorystą. Wspominali, iż gdyby nie działania Tupamaros, to nie doszłoby do późniejszego zamachu stanu.
Mujica nigdy nie ukrywał swojego życiorysu, zwykle jednak tłumaczył, iż urugwajska demokracja już wtedy, pod koniec lat 60., była „chora”. Że rząd coraz brutalniej rozprawiał się z tymi, którzy walczyli o godne życie, a do przewrotu wojskowego tak czy inaczej by doszło.
Jednym z obrońców byłego prezydenta jest pisarz i reporter Martín Caparrós. niedługo po śmierci Mujiki powiedział w wywiadzie dla argentyńskiego radia Con Vos: „Wielu polityków przyłączało się w młodości do rewolucyjnych ruchów. To przecież nie może przesądzać o ocenie dorobku takich osób, ich życiowych dokonań. choćby jeżeli angażował się w walkę bojową, to przecież później spotkała go za to odpowiedzialność: trafił na długo do więzienia. Zapłacił za swoje marzenia bardzo wysoką cenę”.
W stronę sprawiedliwości
W 2010 roku, mając 74 lata, Mujica wygrał wybory prezydenckie. Objął urząd po innym progresywnym polityku z Szerokiego Frontu, Tabaré Vázquezie. Poszedł jego drogą, kontynuując lewicowe reformy. Korzystał z tego, iż w Urugwaju panowała stabilna sytuacja gospodarcza, a dzięki jego prezydenturze poziom życia dużej części społeczeństwa jeszcze bardziej się poprawił.
Pięcioletnie rządy Mujiki przyczyniły się m.in. do wzrostu pensji minimalnej o 50 proc. i zwiększenia państwowych inwestycji w programy socjalne, w tym program mieszkaniowy. W pierwszym roku jego kadencji stworzono „Plan Juntos” – opierał się nie tylko na budowie tanich i dostępniejszych mieszkań, ale też na programie integracji społecznej, w ramach którego ubożsi mieszkańcy mieli ułatwiony dostęp do edukacji i większe możliwości znalezienia pracy.
Odpowiadając na postulaty środowisk feministycznych, Mujica wznowił parlamentarną debatę na temat pełnej legalizacji aborcji. „Zalegalizowanie zabiegów aborcyjnych jest według mnie jednym z najwyższych aktów ustanawiania sprawiedliwości społecznej” – stwierdził wówczas. „Te biedne dziewczyny, które i tak nie mają na naszym kontynencie łatwego życia, już dawno na to zasłużyły”. Urugwajski parlament przegłosował prawo do przerywania ciąży w październiku 2012 roku. Zgodnie z przyjętą ustawą zabieg można tu przeprowadzać do 12. tygodnia, a jeżeli do zapłodnienia doszło na skutek gwałtu – do 14. tygodnia ciąży.
Niespełna rok później Mujica wprowadził równość małżeńską. Urugwaj stał się drugim (po Argentynie) państwem regionu, gdzie także pary tej samej płci mogą wziąć ślub, co sam prezydent skomentował tak: „Prawo powinno być równe i sprawiedliwe dla wszystkich. Wolność innych nie odbiera ani nie ogranicza w żaden sposób mojej wolności. Nie chodzi o moją akceptację dla tych zmian, czy jej brak. Chodzi o to, iż nie mam prawa odmawiać tej sprawiedliwości innym”.
Wkrótce później Urugwaj, jako pierwszy kraj na świecie, zaczął legalizować sprzedaż marihuany: od grudnia 2013 roku można posiadać konopie na własny użytek (w tzw. celach rekreacyjnych), a od 2017 można ją nabyć w wybranych aptekach. Regulacja sprzedaży stanowiła część ważnego dla Mujiki programu walki z przestępczością, m.in. zmniejszania wpływów karteli narkotykowych. „Sam nie palę marihuany i nigdy jej nie próbowałem” – przyznał wówczas – „ale wiem, jak wiele krzywdy potrafią wyrządzić dzieciakom narkotyki sprzedawane na czarno, poza kontrolą”.
Poza tymi progresywnymi reformami urugwajski prezydent zasłynął też jako bezkompromisowy mówca, konsekwentnie zabierający głos m.in. w sprawie praw człowieka, katastrofy klimatycznej oraz pogłębiających się nierówności na świecie. Do historii przeszły jego przemówienia krytykujące konsumpcjonizm i obojętność zamożnych wobec kryzysu klimatycznego podczas konferencji Rio+20 w 2012 roku. Kilka miesięcy później apelował do delegatów na zgromadzenie ONZ, aby przestali latać na kosztowne spotkania i szczyty, które i tak niczego nie zmieniają.
Nie gryzł się w język także w ocenach innych światowych przywódców. W wywiadzie z 2024 roku nazwał Władimira Putina „hijo de puta”, skurwysynem, a wcześniej często krytykował interwencjonizm amerykańskich administracji, również wobec państw Ameryki Łacińskiej. „Najlepsze, co mogą zrobić Stany Zjednoczone w relacjach z naszym regionem, to wreszcie przestać się wtrącać” – powiedział w 2014 roku, podczas konferencji Banku Światowego w Waszyngtonie.
Prezydent i chryzantemy
Oficjalnie odszedł z polityki w 2020 roku, ale wciąż pozostawał jej komentatorem i ważnym punktem odniesienia. Z aktywnego działacza zmienił się w doświadczonego życiem mędrca; stoika, który cenił sobie prostotę i spokój. Dni spędzał najchętniej na pracy w ogrodzie, wśród ukochanych chryzantem, oraz na rozmowach z żoną i towarzyszką jeszcze z czasów rewolucyjnej młodości – polityczką Lucíą Topolansky.
W ubiegłym roku zrobił jednak wyjątek: zaangażował się w kampanię prezydencką, udzielając poparcia przedstawicielowi Szerokiego Frontu, Yamandú Orsiemu. Lewicowy kandydat wygrał wybory i w marcu objął urząd prezydenta. To zresztą właśnie on podał do publicznej wiadomości informację o śmierci swojego politycznego mentora.
Legendarny „Pepe” Mujica zmarł na tydzień przed swoimi 90. urodzinami. Cierpiał na nowotwór przełyku – diagnozę poznał już na zaawansowanym etapie choroby, wiosną zeszłego roku. W styczniu nastąpił nawrót z przerzutami. Udzielił wówczas ostatniego wywiadu, w którym powiedział: „Doszedłem już na koniec mojej drogi – umieram. A wojownik ma prawo odpocząć”.