Ministerstwo Edukacji Narodowej zapowiedziało, iż tzw. „Edukacja Zdrowotna” będzie przedmiotem obowiązkowym dla wszystkich uczniów. Według MEN taka decyzja może zostać ogłoszona jeszcze w tym roku szkolnym. w tej chwili na nieobowiązkowe lekcje deprawacji ukryte w ramach „edukacji zdrowotnej” uczęszcza tylko ok. 40% uczniów szkół podstawowych oraz 15% uczniów szkół ponadpodstawowych. Rząd Tuska chce zmusić do tego wszystkie dzieci i młodzież.
Jak słusznie zauważa fundacja „PRO Prawo do Życia”, po klęsce „Edukacji Zdrowotnej” Nowacka chce, by przedmiot był przymusowy. Kilka dni temu MEN opublikowało oficjalne dane na temat frekwencji na lekcjach „edukacji zdrowotnej”. Przypomnijmy – w ramach tego przedmiotu ukrywa się stworzona według niemieckich standardów „edukacja seksualna”, której celem jest oswojenie polskich uczniów z rozwiązłością, bezdzietnością, aborcją, sodomickim stylem życia oraz teoria neołysenkizmu, mówiącą, iż płeć jest „płynna” oraz stanowi „konstrukt społeczny”.
Bardzo wymowny jest już tytuł artykułu, jaki w tej sprawie pojawił się na stronie MEN. Brzmi on: „Edukacja zdrowotna – pierwszy rok wdrażania przedmiotu w szkole”. Wskazuje on jasno na to, iż systemowa deprawacja dzieci i młodzieży to długofalowy proces, rozłożony w czasie i realizowany krok po kroku.
Według oficjalnych danych łacznie tylko ok. 30% wszystkich polskich uczniów uczęszcza na nieobowiązkowe póki co lekcje „edukacji zdrowotnej”. Publikując statystyki MEN zapowiedział, iż w trakcie bieżącego roku szkolnego zostanie najprawdopodobniej podjęta decyzja na temat wprowadzenia obowiązkowego charakteru lekcji „edukacji zdrowotnej”.
Wiele środowisk pro-rodzinnych komentując publicznie te statystyki MEN ogłosiło, iż tak niska frekwencja i brak obowiązkowości to rzekomo wielkie zwycięstwo nad Donaldem Tuskiem, Barbarą Nowacką i ich planem deprawacji dzieci. To jednak tylko złudne zwycięstwo. Twórcy „edukacji zdrowotnej” już ponad dwa lata temu mówili bowiem, iż jeżeli przedmiot będzie nieobowiązkowy, to nikt nie będzie na niego chodził i iż w związku z tym nie spodziewają się wysokiej frekwencji.
Od samego początku twierdzili, iż docelowo przedmiot ma być obowiązkowy, gdyż tylko przymus uczestnictwa pozwoli uzyskać wysoką frekwencję na lekcjach deprawacji. Na długo przed tym, jak powstała „edukacja zdrowotna” i została wdrożona do szkół, deprawatorzy wiedzieli o tym, iż jej nieobowiązkowość będzie wiązała się z niską frekwencją. Trudno w takim przypadku mówić o „zwycięstwie”, kiedy twórcy tego przedmiotu od początku traktowali taki wariant rozwoju sytuacji jako element swojego planu.
Deprawacja jest wprowadzana do systemu oświaty etapami poprzez stopniowe oswajanie społeczeństwa z realizacją kolejnych postulatów. Z punktu widzenia deprawatorów wprowadzenie nowego i osobnego przedmiotu mającego służyć deprawacji, choćby póki co nieobowiązkowego, to już bardzo duży sukces i przełamanie ważnej bariery. Teraz przystąpili do ugruntowania „edukacji zdrowotnej” w szkolnictwie i przygotowują grunt pod wprowadzenie obowiązku udziału w zajęciach demoralizacji.
Deprawatorzy chcą w Polsce doprowadzić do tego, co stało się już na Zachodzie. Wieloletnia „edukacja seksualna” prowadzona nie tylko dzięki zajęć szkolnych, ale przede wszystkim ekranów telefonów, mediów oraz działań w przestrzeni publicznej, doprowadziła do przerażającej zapaści moralnej wielu narodów Europy oraz państw takich jak USA czy Kanada. Ta moralna katastrofa objawia się m.in.:
– zainfekowaniem umysłów milionów dzieci i młodzieży ideologią dewiacyjną, która pociąga za sobą homoseksualny styl życia, bardzo niebezpieczne praktyki takie jak faszerowanie się blokerami hormonalnymi i okaleczanie (tzw. „tranzycja”) oraz destabilizację psychiki prowadzącą do samobójstw i aktów nienawiści przeciwko innym ludziom,
– przyzwoleniem na skrajną rozwiązłość seksualną, wyrażającą się coraz częściej w tzw. związkach poliamorycznych, czyli kilku osób różnej lub tej samej płci na raz,
– ogromnej pladze rozwodów i rozbitych rodzin,
– uzależnieniem milionów ludzi od oglądania pornografii (w Polsce już teraz uzależnionych jest ok. 25% nastoletnich chłopców,
– zalewem internetu dziecięcą pornografią, którą tworzą w zdecydowanej większości same dzieci rozbierające się przed kamerkami w swoich pokojach i udostępniające intymne zdjęcia i nagrania w mediach społecznościowych,
– gigantyczną skalą czynów pedofilskich, które popełniają często same dzieci na innych dzieciach działając pod wpływem zachęt do eksperymentów seksualnych płynących z „edukacji seksualnej” oraz mediów.
Te oraz inne czynniki prowadzą do zagłady demograficznej państw Zachodu, gdyż ich społeczeństwa nie chcą mieć dzieci. W konsekwencji są aktualnie podmieniane przez tzw. „imigrantów”, czyli ludy obce nam cywilizacyjnie, religijnie i kulturowo, ale otwarte na dzieci. W stolicy Austrii 40% uczniów pierwszych klas szkół podstawowych nie potrafi mówić po niemiecku, a w wielu rejonach Niemiec najpopularniejsze imię nadawane nowo narodzonym chłopcom to Mohammed.
Niestety, Polskę również dosęgła zapaść demograficzna, jednak ma ona nieco inne przyczyny. W grę wchodzi głównie wygodnictwo oraz nakierowanie przez media i celebrytów ataków na dzietność, wspieranie aborcji, straszenie kobiet ciążą, pandemiami oraz wojną. Gdy do tego wszystkiego dojdzie jeszcze systemowo wtłaczana do głów deprawacja dewiacyjna, dla Polaków nie będzie już odwrotu ze zgubnej drogi.
Polecamy również: NATO pomoże Polsce dopiero po 45 dniach – twierdzi Finacial Times


















