Telewizja pokazała,
A uczeni podchwycili,
Że jednemu psu gdzieś w Azji
Można przyszyć łeb od świni.
Wykrył pies bimbrownię na czas,
Wycinanki robi wujek,
Jak smarować margaryną
Telewizja transmituje.
Ło di ri di, dla młodzieży
W Skierniewicach dwie kotłownie.
Jak gonili hitlerowca,
To mu opadały spodnie.
W telewizji czterej znawcy
Od nawozów i od świata
Orzekają, co się zdarzy
W Gwatemali za trzy lata.
Masy pracujące stracą,
Gdy realna płaca spadnie.
Gwatemala nie dostrzega,
Iż elita władzy kradnie. […]
Usia siusia, cepeliada,
W ogródeczku panna Mania.
Chmurka się przejęzyczyła,
Jaja nie do wytrzymania.
Okazuje się, iż nie tylko ja w piątek, gdy odbyły się dwie „debaty” prezydenckie (trudno to pisać bez cudzysłowu), miałem skojarzenie z tą genialną piosenką „Salonu niezależnych”, napisaną przez Jacka Kleyffa w 1972 r. (tu tylko fragment tekstu). Minęły 53 lata, ustrój się zmienił, a „Telewizja” Kleyffa przez cały czas jest aktualna i przez cały czas jest najcelniejszym komentarzem do cyrku, który serwują nam media głównego nurtu. Jaja nie do wytrzymania, proszę państwa.
Do porządku dziennego niemal wszyscy przeszli nad tym, iż trzy największe polskie telewizji – z telewizją państwową na czele – stanęły na baczność na pstryknięcie sztabu pana Trzaskowskiego i natychmiast zadeklarowały, iż będą chętnie transmitować oraz obsłużą „debatę” prezydencką na takich warunkach, jakich ów sztab sobie zażyczył. A przypominam, iż najpierw zażyczył sobie debaty jedynie z panem Karolem Nawrockim. Pytaniem retorycznym jest oczywiście, czy TVN, Polsat i TVP tak samo stanęłyby na baczność, gdyby to pan Nawrocki oznajmił, iż będzie debetował z panem Trzaskowskim (takie wyzwanie się zresztą pojawiło) albo gdyby pan Hołownia zapragnął debaty z panem Mentzenem.
Telewizje prywatne mają tu oczywiście dowolność – mogą się błaźnić do woli na własny rachunek. Co do afiliacji politycznej TVN nikt chyba nie ma wątpliwości (i po sprzedaży tej stacji, niezależnie od dziecinnych nadziei obozu PiS, nic się najpewniej nie zmieni), Polsat działa koniunkturalnie. Natomiast telewizja państwowa działa skandalicznie.
Ten ostatni podmiot jest zobowiązany na mocy kodeksu wyborczego oraz rozporządzenia do niego, wydanego w 2011 r. przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, do przeprowadzenia przynajmniej jednej debaty przed wyborami prezydenckim z uwzględnieniem wszystkich zarejestrowanych kandydatów, którzy muszą być powiadomieni o terminie spotkania przynajmniej na 48 godzin wcześniej – i TVP zapowiada, iż taką debatę przeprowadzi 12 maja. Jednocześnie jednak TVP nie wolno – co oczywiste – angażować się w kampanię jednego z kandydatów. Wiadomo, iż ten zakaz przestrzegany nigdy nie był, a już szczególnie za poprzedniej władzy. Miało to swoje odbicie w takich sposobie przedstawiania kandydatów, ilości poświęcanego im czasu w programach informacyjnych czy publicystycznych czy w stosowanych chwytach socjotechnicznych. Naganne, ale w jakiś sposób wciąż próbujące udawać przestrzeganie norm.
W wypadku piątkowej debaty mamy wejście na nowy poziom. Tutaj już nie było udawania. TVP po prostu postanowiła obsłużyć manewr wyborczy kandydata KO. Najwyraźniej jednak w kierownictwie firmy musiała istnieć świadomość podejmowanego ryzyka, skoro prowadząca w imieniu TVP pani Joanna Dunikowska-Paź kilkakrotnie podkreślała, iż Telewizja Polska nie jest organizatorem debaty. W takim razie można jednak zapytać, co pani Dunikowska-Paź robiła w hali w Końskich razem z redaktorami Kajdanowiczem i Witwickim. Przechodziła z tragarzami i tak sobie wpadła – a nuż będzie coś do poprowadzenia?
Obrońcy TVP powiadają, iż to po prostu nie była debata – ta z ustawy – więc telewizja państwowa miała prawo ją współorganizować na takiej samej zasadzie, na jakiej organizuje swoje programy publicystyczne. Tyle iż w nazwie ów program miał słowo „debata”, a prowadząca z ramienia TVP sama powtarzała, iż organizatorem był sztab pana Trzaskowskiego. Czyli TVP obsłużyła przedsięwzięcie sztabu wyborczego konkretnego kandydata.
I gdyby chociaż to przedsięwzięcie w miarę poważnie wyglądało, ale patrząc na kompletny chaos wokół niego nie sposób tak powiedzieć. Duży kraj w Europie na trochę ponad miesiąc przed kluczowymi wyborami nie jest w stanie w cywilizowany i uporządkowany sposób zorganizować debaty pomiędzy kandydatami, a zamiast tego odstawiane są jakieś cyrki: ochroniarze przy drzwiach hali w Końskich szarpią i popychają rzeczniczkę kandydata, zajmującego w sondażach drugie miejsce; kandydat z trzeciego miejsca dostaje wiadomość o „zaproszeniu” do debaty na 20 o 18, podczas gdy jest na krańcu Polski, prawie 4 godziny jazdy od Końskich; dziennikarze prowadzący debatę najpierw ogłaszają, iż w turach pytań dowolnych każdy kandydat będzie mógł zadać konkretnej innej osobie pytanie tylko raz, po czym zupełnie tej zasady nie pilnują. I tak dalej, i tak dalej.
Jednocześnie trzeba odnotować, iż sprawy wymknęły się spod kontroli projektodawcom tej hucpy, czyli sztabowi pana Trzaskowskiego. Pierwotnie mogło chodzić o to, żeby w ogóle debaty nie było, żeby pan Nawrocki zaproszenia nie przyjął i żeby można było ogłosić, iż stchórzył. Potem – o to, żeby zagrać klasycznie na polaryzację: Trzaskowski kontra Nawrocki. Gdy jednak okazało się, iż Republika robi własną debatę, przyjeżdża na nią kilkoro innych kandydatów, a potem ci kandydaci mogą zrobić demonstrację przy drzwiach hali w Końskich – sztab prezydenta Warszawy musiał skapitulować i dopuścić ich do studia. Jak się okazało – z poważnymi skutkami.
Nie chodzi tylko o to, iż pan Trzaskowski był atakowany z wielu stron. Bardziej choćby chodzi o to, iż – jak przeanalizował i ogłosił Europejski Kolektyw Analityczny Res Futura (zajmujący się bardzo dokładnymi analizami trendów internetowych przy użyciu nowoczesnego instrumentarium) – pierwszy raz od 2015 r. algorytm polaryzacyjny w polskich mediach społecznościowych przestał działać. „Narracja »albo my, albo katastrofa« – traci skuteczność” – napisali analitycy kolektywu w swoim raporcie.
Dalej czytamy:
Komentarze masowo odrzucały przekaz oparty na strachu i polaryzacji. Większość użytkowników nie chciała wybierać między „mniejszym złem”, tylko szukała alternatyw.
Zarówno KO, jak i PiS utraciły monopol na uwagę. Kandydaci tych partii byli najczęściej komentowani – ale też najczęściej krytykowani. Ich treści nie generowały trwałego zaangażowania.
Najwięcej na tej zmianie traci PiS. Jego dotychczasowa przewaga – ostra polaryzacja, przekaz „anty”, retoryka strachu – nie tylko przestała działać, ale została zrekonstruowana w czasie rzeczywistym przez samych użytkowników. Nawrocki stał się celem ironii i zniechęcenia, a Konfederacja — choć nie zyskała na debacie — zaczęła w sieci konsumować jego potencjalny elektorat.
[…] Duopol KO–PiS nie może już opierać strategii na polaryzacji. Algorytmy, emocje społeczne i struktura komentarzy jasno pokazują, iż model „my kontra oni” nie generuje już zaangażowania – generuje znużenie.
Kandydaci tych obozów muszą przestać liczyć na lojalność partyjną i zacząć przekonywać konkretami, osobowością i autentycznym przekazem. najważniejsze będzie nie to, kto ma większą machinę medialną, ale kto zbuduje zaufanie poza swoją bańką.
Wybory 2025 będą pierwszymi, w których o wyniku zdecydują nie twarde elektoraty, ale ci, którzy przez lata stali z boku. To wyborcy zmęczeni konfliktem, kalkulacją i sztucznością. Dziś chcą polityka, który nie gra roli, tylko mówi do nich normalnie – i nie boi się wybrać strony.
I może to jest jednak w pewien sposób optymistyczne.
Jaja nie do wytrzymania.
Łukasz Warzecha