Confessions of a man-eaters. Polish-speaking Russians proceed to attack

niepoprawni.pl 1 year ago

Aż wstyd się przyznać – w tym roku obchodzę 50-lecie zapoznania się z książką wszech czasów, zwaną w Czechach „słowiańską biblią”, nieśmiertelnym jak widać dziełem Jarosława Haszka „Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej”.

Jedna scena budziła moją nieufność praktycznie od samego początku. Zresztą… osądźcie sami.

Zanim nadeszła chwila wsiadania do wagonów, upłynęło kilka dni, a przy tym stale gadało się o konserwach, chociaż doświadczony Vaniek zapewniał, iż to tylko fantazja.

— Jakie tam znowu konserwy? Msza polowa, to i owszem, bo i przy poprzedniej kompanii marszowej było to samo. jeżeli są konserwy, to mszy polowej nie ma. W przeciwnym razie msza polowa zastępuje konserwy.

Zamiast więc konserw gulaszowych ukazał się oberfeldkurat Ibl, który za jednym zamachem zabił trzy muchy. Odprawił mszę polową od razu dla trzech marszbatalionów: dwa z nich błogosławił na drogę do Serbii, a jeden do Rosji.

Wygłosił przy tej sposobności natchnioną mowę, przy czym widać było, iż materiał czerpał z kalendarzy wojskowych. Mowa ta była tak wzruszająca, iż gdy już byli w drodze na Moson, Szwejk, który znajdował się w wagonie razem z Vańkiem w zaimprowizowanej kancelarii, przypomniał sobie to przemówienie i rzekł do sierżanta rachuby:

— Morowo będzie, jak mówił ten feldkurat, gdy się dzień nachyli ku wieczorowi i słońce ze swymi złocistymi promieniami zajdzie za górami, a na pobojowisku słychać będzie, jak wywodził, ostatnie westchnienia umierających, stękanie rannych koni, jęki rannych szeregowców i narzekanie mieszkańców, którym popodpalano strzechy nad głowami. Okropnie lubię, gdy ludzie bałwanieją do kwadratu.

Vaniek kiwnął głową na znak, iż się zgadza.

— Rzeczywiście, przykład był pioruńsko wzruszający.

— Ładny też był i bardzo pouczający — rzekł Szwejk. — Bardzo dobrze to sobie zapamiętałem i gdy powrócę z wojny do domu, to będę o tym opowiadał „Pod Kielichem”. Pan oberfeldkurat rozkraczył się jeszcze tak ładnie, gdy do nas przemawiał, iż się bałem, żeby mu się kulas nie pośliznął, bo byłby upadł na ołtarz polowy i rozbił sobie łeb o monstrancję. Dawał nam taki piękny przykład z dziejów naszej armii, kiedy to jeszcze służył Radetzky, a z zorzą wieczorną łączył się płomień gorejących stodół; mówił tak, jakby na to patrzył.

Tegoż samego dnia oberfeldkurat Ibl był już w Wiedniu i znowu innemu marszbatalionowi wykładał wzruszającą historię, o której mówił Szwejk, a która tak mu się podobała, iż nazwał ją bałwanieniem do kwadratu.

— Kochani żołnierze — przemawiał oberfeldkurat Ibl — pomyślcie sobie, dajmy na to, iż mamy rok czterdziesty ósmy i iż zwycięstwem zakończyła się bitwa pod Custozzą, gdzie po dziesięciogodzinnej upartej walce włoski król Albert musiał oddać krwawe pobojowisko naszemu ojcu żołnierzy, marszałkowi Radetzkiemu, który w osiemdziesiątym czwartym roku życia odniósł tak świetne zwycięstwo.

I patrzajcie, żołnierze mili! Na wzgórzu przed zdobytą Custozzą zatrzymał się sędziwy wódz w otoczeniu swoich wiernych generałów. Powaga chwili spoczęła na całym tym kole, albowiem, żołnierze, w nieznacznej odległości od marszałka widać było bojownika walczącego ze śmiercią. Z członkami strzaskanymi na polu chwały czuł ranny podchorąży Hart, iż spogląda na niego marszałek Radetzky. Poczciwy ranny podchorąży w spazmatycznym uniesieniu ściskał jeszcze w tężejącej prawicy złoty medal. Gdy spojrzał na sławnego marszałka, serce jego ożywiło się jeszcze raz, zabiło mocniej, przez porażone ciało przebiegła resztka energii i umierający nadludzkim wysiłkiem próbował przyczołgać się do swego marszałka.

„Nie fatyguj się, poczciwy żołnierzu!” — zawołał na niego marszałek, zsiadł z konia i chciał mu podać rękę.

„Nie da się zrobić, panie marszałku — rzekł umierający żołnierz — ponieważ obie ręce mam urwane, ale o jedno proszę! Niech mi pan marszałek powie prawdę: wygraliśmy tę bitwę?”

„Tak jest, mój bracie — odpowiedział uprzejmie marszałek. — Szkoda, iż euforia twoja jest zamącona ranami twymi”.

„Tak jest, dostojny panie, ze mną już koniec” — głosem złamanym rzekł żołnierz uśmiechając się przyjemnie.

„Chce ci się pić?” — zapytał Radetzky.

„Dzień był gorący, panie marszałku, było trzydzieści stopni!”

Wtedy Radetzky sięgnął po manierkę swego adiutanta i podał ją umierającemu. Ów napił się łyknąwszy porządnie.

„Bóg zapłać tysiąckrotnie!” — zawołał usiłując pocałować w rękę swego wodza.

„Jak dawno służysz?” — zapytał marszałek.

„Przeszło czterdzieści lat, panie marszałku! Pod Aspem wysłużyłem złoty medal. Byłem także pod Lipskiem, mam kanonierski krzyż, pięć razy byłem śmiertelnie ranny, ale teraz już koniec, na amen. ale co za szczęście i radość, iż doczekałem dnia dzisiejszego. Co mi tam śmierć, gdy odnieśliśmy wielkie zwycięstwo, a cesarzowi została przywrócona jego ziemia!”

W tej chwili, kochani żołnierze, z obozu ozwały się majestatyczne dźwięki naszego hymnu: „Boże, ochroń, Boże, wspieraj”. Wzniośle i potężnie płynęły nad pobojowiskiem. Ranny żołnierz, żegnający się z życiem, jeszcze raz próbował powstać.

„Niech żyje Austria! — zawołał z zapałem. — Niech żyje Austria! Niech grają dalej tę wspaniałą pieśń! Niech żyje nasz wódz! Niech żyje armia!”

Umierający pochylił się jeszcze raz ku prawicy marszałka, którą pocałował, opadł na ziemię i ciche ostatnie westchnienie wydarło mu się z jego szlachetnej duszy. Wódz stał nad nim z głową obnażoną, spoglądając na trupa jednego z najdzielniejszych żołnierzy.

„Taki piękny koniec godzien jest zawiści” — rzekł marszałek ukrywając wzruszoną twarz w złożonych dłoniach.

Kochani żołnierze, ja i wam życzę, abyście się wszyscy doczekali takiego pięknego końca.

Wspominając tę mowę oberfeldkurata Ibla, mógł Szwejk bez najmniejszej obawy pokrzywdzenia kapelana w czymkolwiek nazwać ją bałwanieniem do kwadratu.

(Tom trzeci. Przesławne lanie, tłum. Paweł Hulka-Laskowski)

Cóż, nietrudno zgadnąć. Skażony, jak każdy Czech począwszy od końca XIX wieku laickością i lewicowością Haszek moim zdaniem zbyt ostentacyjnie drwił z religii. I pewnie umarłbym z tym przeświadczeniem, gdyby nie... pewien polskojęzyczny portalik. Oto mająca dzisiaj dyżur jako adminka antypolka Anna Słupianek (znana z zaglądania do rozporków kandydatom w wyborach prezydenckich)wypromowała tekst śmiało mogący iść w zawody z mową oberfeldkurata Ibla.

Fragmenty:

Jedyny Polak, który walczył w hucie Azowstal, opowiedział o walkach, niewoli rosyjskiej i ciężkich warunkach oblężenia Mariupola.

Na znak, jak rozpaczliwa stała się sytuacja w oblężonej hucie, gdy z dnia na dzień zaczęło brakować żywności, powiedział Onetowi, iż „zjedliśmy amputowane nogi i ręce”.

Krzysztof był snajperem w batalionie Azow. Pytano go o jego skuteczność i liczbę zabitych Rosjan.

Śledziłem ich do setki, przy stu plusach przestałem liczyć” – powiedział.

Polak został ciężko ranny 20 kwietnia.

„Zrzucili minę z helikoptera, który spadł 20 centymetrów od mojej nogi. Zostałem trafiony z pełną siłą wybuchu. Byłem ciężko ranny. Miałem rozerwane dwie nogi, złamany kręgosłup i poranione ręce. Lekarze powiedzieli, iż „jeszcze minuta lub półtorej”, a ja bym się wykrwawił. Straciłem dwa i pół litra krwi. Lekarze chcieli mi amputować nogi, ale jakimś cudem zostawili je całe” – powiedział. (…)

Polak powiedział, iż po rehabilitacji planuje wrócić do batalionu Azow.

Dobrze jest zabijać tych Rosjan” – powiedział.

Horror, prawda? Rosjanie zrzucają na polskiego snajpera Krzysztofa… helikopter (tak wynika z wpisu na polskojęzycznym szambie) i to w odległości 20 cm od jego nogi!

W efekcie doznaje złamania kręgosłupa, rozerwane dwie nogi (tylko dwie??? - HD) oraz poranione ręce. Aleć to twardziel prawdziwy. Mimo utraty ponad połowy krwi przeżył. Ba, kręgosłup zrósł się cudownie tak, iż już spokojnie mógł opowiedzieć o swojej martyrologii niejakiemu Marcinowi Wyrwałowi z der Onet, ostentacyjnie trzymając w ręku kulę z gatunku tych, które otrzymują u nas panie po 50-ce po operacji halluksów.

Kto chciałby zobaczyć bliżej cudownie ozdrowionego powinien zajrzeć tutaj:

]]>https://www.youtube.com/embed/46jGclvH1aE]]>

i odtworzyć materiał począwszy od 7:28 minuty nagrania.

Warto też wyłączyć inne źródła dźwięku i wysłuchać spokojnie wypowiedzi „Krzysztofa” np. od 9:58. Wyraźnie słychać zmiękczenia typowe dla… Rosjanina.

Ten charakterystyczny zaśpiew, prawda, iż zredukowany, jakoś nie pasuje do Polaka. Oczywiście jest to moje wrażenie, ale…

Onetowy żurnalista Wyrwał na Ukrainie uznawany jest prawie oficjalnie za ruskiego agenta.

Tak naprawdę przekaz, jaki usiłuje wsączyć w naszą (pod)świadomość jest straszliwy. Oto Krzysztof, snajper, z zimną krwią mordujący Rosjan (być może zabił już 200) jest… kanibalem. Co prawda należałoby się zapytać, czy w podziemiach Azovstalu, gdzie rzekomo człek ten przebywał, istniała sala operacyjna, pozwalająca na amputacje?

Poza tym powstaje pytanie – w jakich warunkach były przechowywane odcięte kończyny tak, iż mogły stanowić po pewnym czasie uzupełnienie menu Krzysztofa i jego towarzyszy?

To są jednak myśli, jakie nasuwają się człowiekowi obeznanymi z kłamstwami medialnymi i nie poddającego się pierwszym wrażeniom.

Gros odbiorców natomiast znajdzie się na pograniczu puszczenia pawia…

Ohyda… Brudni, źli i brzydcy Ukraińcy oraz tacy sami Polacy stawiają opór Armii czerwonej, pardon, Federacji Rosyjskiej.

To właśnie jest ten najważniejszy przekaz, jaki Wyrwał sączy w nasze umysły. Tak naprawdę obrońcy Azovstalu to nie bohaterowie, ale opętani rządzą krwi ludożercy!

Najwyraźniej ruska swołocz, odpowiadająca za wypromowanie w polskojęzycznym szambie, zdaje sobie sprawę z wymowy tego tekstu.

Co prawda w ferworze zamieszczania prorosyjskich materiałów zamiast miny, która spadła 20 cm od nogi „Krzysztofa” pojawił się… helikopter, ale co tam!

Wszak ważne jest, by pokazać Ukraińców walczących o niepodległość z kałmuckim najeźdźcą w jak najmniej korzystnym świetle.

Na szczęście komentujących zdrowy rozsądek nie opuścił.

Najbardziej trafny:

Nazajutrz u Sołowjowa: "Polscy kanibale szaleją w Ukrainie".

Teraz temat odgrzewa polskojęzyczne szambo.

....

Ogromnie lubię, gdy ludzie bałwanieją do kwadratu!

25.01 2023


Read Entire Article