Attack of “OUN-UPA heroes” on the vicinity of Ossa on the Swojczowska Land in Volhynia

niepoprawni.pl 1 year ago

Nazywam się Jan Feliks Jakubiak, ur. się 2 stycznia 1924 r. w kolonii Hirki, sołectwo Ossa, gm. Turzysk, powiat Kowel, woj. Wołyńskie, w rodzinie chłopskiej. Rodzice Antoni i Janina pochodzili ze wsi Przewale, gm. Tyszowce, powiat Tomaszów Lubelski na Zamojszczyźnie. Po zakończeniu I wojny światowej pobrali się i posiadali razem 6 morgów ziemi uprawnej. Ziemię tę sprzedali i kupili w kolonii Hirki 12 dziesięcin (ponad 12 ha ziemi), na tzw. Karczunku, po wyciętym lesie z parcelacji majątku ziemskiego. Miałem też dwoje rodzeństwa: Marię z roku 1927 i brata Józefa z 1930 r. Szkołę powszechną II stopnia ukończyłem w Ossie, pomagałem jednocześnie rodzicom w pracach gospodarskich.

Po zdradzieckiej napaści Armii Czerwonej na Polskę 17 września 1939 r. rozpoczął się okres okupacji sowieckiej. Rodzice zostali powiadomieni, iż jesteśmy zobowiązani uczęszczać do szkoły, mam na myśli siebie i moje rodzeństwo. Ojciec sprzeciwiał się, twierdził, iż ja mam już ukończoną szkołę powszechną i nie będzie mnie posyłał do bolszewickiej szkoły. W końcu został zmuszony i zostałem zapisany do klasy VII szkoły niepełnośredniej w Ossie, którą ukończyłem w 1941 r. Była to 8-letnia szkoła, gdzie program, był realizowany według programu tzw. dziesięciolatki. Językiem wykładowym, był język ukraiński, a języki obce to: rosyjski i niemiecki. W czasie późniejszym, przydały mi się wiadomosci zdobyte w tej szkole, szczególnie z przedmiotów ścisłych, jak też znajomość języków obcych.

W czasie okupacji sowieckiej, występowały trudności z zaopatrzeniem, a szczególnie odczuwalny był brak soli, cukru, nafty (obszar bez elektryfikacji) i wiele innych artykułów pierwszej pomocy (obuwie, ubranie itp.) Po zakupy soli, nafty i innych artykułów chodziliśmy do Włodzimierza Wołyńskiego (oddalonego ok. 25 km), gdzie często trzeba było stać w kolejce dzień i noc. Przy czym, nierzadko, zakupu można było dokonać, dopiero na następny dzień i to bez względu na pogodę. Były przypadki płukania soli potasowej (nawóz) i uzyskiwania, niby czystej soli konsupcyjnej o smaku bardzo nieprzyjemnym, gorzkiej, a przy tym o nieprzyjemnym zapachu.

W miesiącu lutym 1940 r. rozpoczęły się deportacje Polaków na Syberię. Byliśmy stale przygotowani do tego “wyjazdu”. W domu było przygotowanych stale dwa duże worki sucharów (suszonego chleba). W pogotowiu było ubranie, jak też inne rzeczy. W tym czasie, deportowano do centralnych obszarów Związku Radzieckiego wielu znajomych nam Polaków, byli to naczelnik urzędu pocztowego w Ossie, gajowy z rodziną z lasu prywatnego Jochansona – Żyda (ale właściciel lasu pozostał na miejscu). Na „białe niedźwiedzie” pojechali także: polscy nauczyciele np. pan Teodor Kowalski, żona kierownika szkoły, pani Helena Gąsior z synem Waldemarem.

W tym samym czasie rolnicy, byli zobowiązani do wykonywania rożnych robót w ramach tzw. „szarwarku”. Ojciec otrzymywał nakazy pracy z “podwoda” (konie z wozem) przy budowie polowego lotniska w obszarze przygranicznym t.j. nad Bugiem. Wykonywanie takiego zadania trwało po kilka dni. Na ten okres trzeba było zabrać ze sobą żywność dla koni i dla siebie. W czasie jednego z takich wyjazdów, wiosną 1940 r. został napadnięty przez Ukraińca. Ukrainiec zaatakowal ojca siekierą, ranił w głowę i rękę. Ojca wyratowali współtowarzysze pracy na tych przymusowych robotach. Ojciec wyleczył się z ran, ale Ukrainiec ten nie był sądzony za swój czyn. Sowieckie władze ścigania orzekły, iż to był napad rabunkowy.

Okupacja hitlerowska

22 czerwca 1941 r. Niemcy hitlerowskie napadły na Zwiazek Radziecki. Po kilku tygodniach, ojciec otrzymał wiadomość od znajomego urzędnika w “rejonie” dawnej gminy Turzysk, iż została ujawniona lista ludzi wyznaczonych do deportacji w okresie okupacji sowieckiej. Na tej liście była umieszczona m.in. nasza rodzina, z terminem załadowania na wagony w dniu 26 czerwca 1941 r. Wojna niemiecko-sowiecka uratowała nas przed deportacją. Zmienił się okupant, zmieniły się też zagrożenia. Nie było już deportacji całych rodzin, ale indywidualne łapanki i kontyngenty. W konsekwencji, wywózki na przymusowe roboty do Niemiec. Zagrożona była szczególnie młodzież, oczywiście młodzież polska. A ja miałem właśnie ukończone 17 lat, zatem byłem poważnie zagrożony.

Na początku 1942 r. trwał nabór do prac w lasach państwowych. Można było wystarać się o pracę w charakterze drwala, a w zamian za to, być zabezpiecznym przed wywózką na roboty do III Rzeszy. Zgłosiełem się zatem, do tej pracy. Było nas kilkunastu Polaków. Zbudowalśmy sobie ziemiankę. Do domu chodziliśmy rzadko, tylko czasem po żywność, zmianę bielizny i dla higieny osobistej. Nadzorował żołnierz niemiecki w starszym wieku: “wachman”, a robotami kierował Polak – gajowy z nadleśnictwa Świnarzyn. Przygotowywaliśmy słupy do trakcji elektrycznej, podkłady kolejowe i gonty na krycie dachów. Roboty w lesie zakończyły się wiosną 1943 r., zaraz po tym jak policja ukraińska, odmówiła posłuszeństwa Niemcom i poszła do lasu, tworząc ukraińską partyzantkę. A w dalszej kolejności Ukraińską Powstańczą Armię (UPA), pod politycznym kierownictwem OUN – Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów.

Na wiosnę 1943 r. dotarły do nas wiadomości, iż banderowcy mordują Polaków, przede wszystkim w wieku od 16 do 60 lat, później okazało się jednak to nieprawdą. Dowiedzieliśmy się bowiem, iż mordują wszystkich Polaków od niemowlęcia, po staruszków. Moj ojciec nie wierzył, twierdził, iż to niemożliwe, żeby ktoś mordował niewinnych ludzi. Duży odsetek Polaków, był podobnego zdania. Niektórzy sąsiedzi Polacy, namawiali jednak ojca, by majątek – wszystko zostawił i czym prędzej wyjechał do miasta Włodzimierza Wołyńskiego. Zabierając ze sobą konie, krowę i część niezbędnych rzeczy. Ojciec nie mógł zdecydować się na ten krok.

W tym czasie, ja ukrywałem się w schronie wykopanym w ogrodzie, koło stodoły. Wychodziłem najczęściej w nocy, ale kiedy przez dłuższy czas w okolicy był spokój, to bywało, iż i w dzień byłem poza schronem. Przez pewien czas, nie byłem choćby informowany o masowych morderstwach, dla przykładu we wsi Dominopol, czy wsi Budy Ossowskie. Nic nie wiedziałem o placówkach samoobrony np: w Zasmykach, czy na Bielinie. Wiedziałem natomiast na bieżąco o pomordowanych członkach naszej rodziny. Bardzo przeżyłem śmierć mojego dziadka Tomasza Pietruka 11 lipca 1943 r., wracał on pieszo z Kościoła w Swojczowie (to była nasza parafia oddalona ok 10 km od Ossy). Szedł najkrótszą drogą przez most na rzece Turii w polskiej, starej i b. dużej wsi Dominopol. Wartownik banderowski nie przepuścił go przez most, wobec czego dziadek postanowił, iż przejdzie w innym miejscu, wpław przez rzekę. Wartownik zauważył i strzałami z karabinu zastrzelił tam dziadka. Sytuację tę obserwował Ukrainiec (NN), który prawdopodobnie wyciągnął ciało dziadka z rzeki i zakopał na łące, miejsca niestety nie znamy. Także 11 lipca 1943 r. we własnym domu został zamordowany mój wujek Piotr Obuchowski i pogrzebany we własnym ogrodzie.

Początkowo, w naszej okolicy upowcy mordowali Polaków wybiórczo. Około 15 lipca 1943 r. została zamordowana w czasie ucieczki, moja ciocia Katarzyna Obuchowska. Uciekała z małym 3-letnim dzieckiem Heleną Obuchowską. Kiedy matka Katarzyna, po śmiertelnym strzale upadła, to i tuż obok upadło dziecko, oblane krwią matki. Przestraszone dziecko leżało bez ruchu. Banderowcy byli przekonani, iż dziecko nie żyje i tak już ofiary zostawili na pastwę losu. Można powiedzieć, iż Helena cudem ocalała. Dziecko znalazła sąsiadka Ukrainka (NN), która przechowała niemowlę kilka dni, a następnie przekazała ukrywającej się drugiej cioci Dominice Kwarcianej. Ciocia Kwarciana opiekowała się dzieckiem do 1946 r., a następnie moja mama Janina.

Pozdrowiła upowców słowami: “Sława Ukrainii”!

Osiedla polskie położone wokół Ossy zostały zaatakowane przez banderowców 13 września 1943 r. Około południa nasz sąsiad Ukrainiec Jaworski zawiadomił nas, iż zbliżają się banderowcy. Moja mama z moją siostrą Marią i bratem Józefem byli w polu, a ja z ojcem Antonim. Na słowo ojca uciekliśmy z domu, ale nie do lasu, a na pole sąsiada, który właśnie kopał ziemniaki, było to około 400 metrów! Ukrainiec Wasyl Korneluk był dobrze zaprzyjaźniony z naszą rodziną. Kiedy zauważyliśmy, iż zbliża się grupa uzbrojonych banderowców to Korneluk stwierdził, iż będzie bezpieczniej, kiedy ja ucieknę do lasu, co też zaraz uczyniłem. Uciekłem najkrótszą drogą przez podwórze i sad innego Ukraińca. Banderowcy zauważyli mnie i zaczęli strzelać w moim kierunku z maszynowego karabinu. Na szczęście był tam rów, wykorzystałem te nierowności terenu i szczęśliwie dobiegłem do lasu, uważam iż cudem ocalałem od śmierci. Ten Ukrainiec, który strzelał, był zaledwie 100 metrów ode mnie.

W środku lasu, było zabudowanie rolnika, Białorusina z pochodzenia Józefa Skiepko, tam za jego wiedzą ukryłem się w stodole, gdzie wcisnąłem się między świeżo ułożone snopy, a ścianę. Potem przez szpary pomiędzy deskami, obserwowałem sytuację na zewnatrz, między innymi drogę, obok tego gospodarstwa. W tym czasie, drogą tą przejechały kilka razy furmanki wypełnione uzbrojonymi upowcami. Do gospodarstwa jednak, na szczęście nie zachodzili. Po dwóch, może trzech dniach Skiepko stwierdził, iż boi się mnie dłużej przechowywać, bo jego małe dzieci mogą zauważyć i powiedzieć Ukraińcom, iż ja się tu ukrywam. Groziło to wymordowaniem, całej jego rodziny.

Nocą poszedłem do zabudowań Wasyla Korneluka. Spotkałem jego żonę Marię, która była moją chrzestną Matką. Zostałem przez nią przyjęty, z propozycją ukrycia się w ich zabudowaniach. Działo się to wszystko na terenie naszej rodzimej kolonii Hirki. Dowiedziałem się wtedy, iż mojego ojca z pola zabrali upowcy. Jakiś upowiec rozpoznał mojego ojca i wskazał, iż jest Polakiem. Jest mi wiadome, iż ojciec był więziony w garnizonie UPA i tam był zarazem zatrudniony w wrasztacie szewskim. Ojciec posiadał drugi zawód, był rolnikiem i szewcem. Jako szewc był znany w okolicy z dobrego wykonywania swojego zawodu. Jest nam też wiadome, iż ojciec został w terminie poźniejszym zamordowany przez Ukraińca Iwana Poliszczuka, syna Józefa.

Informacja o śmierci ojca i o jego mordercy pochodzi od Żeni Korneluk (córki Marii i Bazylego), która w końcu lat 70-tych odwiedziła nas w Polsce i przywiozła wycinek z gazety ukraińskiej “Radiańska Wołyń”. Zamieszczony był tam artykuł pt. “Hańba i przekleństwo. Prawda o nacjonaliźmie” z dnia 14 listopada 1976 r. oraz reportarz z rozprawy sądowej przeciwko Iwanowi Poliszczukowi, mordercy m.in. mojego ojca. Choć w artykule tym, jest błędnie napisane nazwisko mego ojca, jednak Żenia autorytatywnie stwierdziła, iż to jest mowa właśnie o Antonim Jakubiaku. Rodzina Korneluków była szczególnie zainteresowana tą sprawą. Znać także, iż korespondent gazety zabarwia, przynalżnością i obywatelstwem sowieckim. To była dogodna sytuacja chwili, kiedy jeszcze niepodzielnie działała propaganda ustrojowa, lat 70 -tych na sowieckim Wołyniu.

Ale wracam do września 1943 r. . Początkowo, nic nie wiedziałem o losie pozostałej rodziny. Po kilku dniach Bazyli Korneluk odnalazł moją mamę z siostrą i bratem, ukrywających się, u znajomych Ukraińców, koło wsi Bobły. Czego zatem dowiedziałem się później, otóż w tej krytycznej chwili, mianowicie napadu upowców na naszą kolonię, mama z młodszym rodzeństwem wozem wracała właśnie z pola do domu, w tym samym czasie kiedy upowcy drogą jechali na kolonię Hirki, by mordować, rżnąć, gwałcić, rabować i palić do gołej ziemi siedliska Lachów. Zachowując przytomność umysłu, w języku ukraińskim pozdrowiła upowców słowami: “Sława Ukrainii”, oczywiście upowcy odpowiedzieli: “Na wieki sława!”, zażartowali w jakiś tam sposób i myśląc, iż to Ukraińcy, pojechali dalej. Tymczasem mama nie zajeżdżając do własnego domu przejechała tylko spiesznie przez kolonię Hirki i pojechała dalej, w kierunku wsi Bobły. Tam dopiero zatrzymała się u znajomego Ukraińca, a dodam, iż odjeżdżając słyszeli wszyscy za sobą, przejmujące strzały w naszej kolonii. (....).". [fragment wspomnień Jana Feliksa Jakubiak z kolonii Hirki, sołectwo Ossa, gm. Turzysk, powiat Kowel na Wołyniu, przepisał z nadesłanego oryginału i opracował S. T. Roch, 5 kwiecień 2011 r. Glasgow, Scotland]

Read Entire Article