
Ta rażąca zbrodnia wojenna wywołała jednak znaczną międzynarodową reakcję i zmusiła choćby USA do publicznego skomentowania, iż pracuje nad dostarczeniem pomocy do Gazy.
Jest jednak jeden problem: prawicowi sojusznicy koalicji Netanjahu, należący do Bloku Religijnego Syjonizmu, zaczęli grozić odejściem z rządu, jeżeli pozwoli on na dostarczenie żywności palestyńskim cywilom.
Oznaczało to, iż trzeba było wystawić przedstawienie, w którym minister bezpieczeństwa Itamar Ben Gvir i minister finansów Bezalel Smotrich uwierzyli, iż ich premier stracił względy Donalda Trumpa; najbardziej lubianej postaci politycznej wśród Izraelczyków.
W tym teatrze izraelska opinia publiczna była przekonana, iż na Netanjahu wywierano znaczną presję, aby osiągnął porozumienie o zawieszeniu broni. Co więc teraz robi Netanjahu?
Rozpoczyna nową operację wojskową przeciwko Gazie, wiedząc, iż nie będzie miała ona żadnego znaczenia i po prostu będzie skierowana przeciwko cywilom i pozostałej infrastrukturze terytorium, podczas gdy będą miały miejsce również ograniczone najazdy.
Tymczasem izraelski przywódca będzie się również wydawał przeciwstawiać Stanom Zjednoczonym, odrzucając zawieszenie broni, podczas gdy powolne ciężarówki z pomocą humanitarną powoli wjeżdżają do Gazy w sposób, który nie wywoła poważnej reakcji. Ale Benjamin Netanjahu na tym nie skończy, chce pokazać, iż zmierzył się ze wszystkimi wrogami Izraela na każdym froncie, a więc Iran jest na szczycie listy jego priorytetów.
Wreszcie, po 18 miesiącach jednej z najbardziej przerażających rzezi cywilów w historii nowożytnej, narody europejskie zaczynają zmieniać swój ton w odniesieniu do polityki głodu stosowanej w Gazie, teraz połączonej z odnowioną ofensywą lądową. Kiedy patrzymy na trudną sytuację Gazy, nie można jej oddzielić od innych frontów.
Wojna z Hezbollahem w Libanie jest daleka od zakończenia, chociaż na razie tylko Izrael bombarduje terytorium Libanu.
Podczas gdy zachodni urzędnicy i ośrodki analityczne twierdzą, iż Hezbollah został pokonany i zmiażdżony, rzeczywistość jest taka, iż to jeszcze nie koniec.
W rzeczywistości wydarzenia, które miały miejsce od września ubiegłego roku, zostały wykorzystane przez grupę jedynie do pobudzenia jej bazy w sposób, którego nie widzieliśmy od początku lat 2000. Jeśli chodzi o Jemen, USA zostały pokonane przez Ansarallah (Houthi), pomimo dysproporcji między stronami.
Ostatecznie Waszyngton został zmuszony do przyznania, iż nic poza inwazją lądową nie powstrzyma jemeńskich sił zbrojnych (YAF) przed walką z Izraelem. Jedynym sposobem zakończenia tej wojny jest starcie między Iranem a Izraelem.
Jest mało prawdopodobne, aby USA chciały zaangażować się w totalną wojnę z Republiką Islamską, dobrze rozumiejąc, iż będzie to wiązało się z ogromnymi kosztami dla ich wojsk, baz i sojuszników w regionie.
Dlatego też jest o wiele bardziej prawdopodobne, iż ten konflikt zostanie w pewnym stopniu kontrolowany.
W końcu ogromne inwestycje obiecane przez Katar, Arabię Saudyjską i ZEA nie przyszły za darmo; wszystkie one w zamian oczekują bezpieczeństwa. Stojąc twarzą w twarz z ślepym zaułkiem w Strefie Gazy, rząd Izraela pod przywództwem Benjamina Netanjahu ma tylko jedno wyjście, jeżeli chce doprowadzić do dalszej eskalacji: serię ataków wymierzonych w irański program nuklearny.
Irańska obrona powietrzna nie została osłabiona, jak twierdzą waszyngtońskie think tanki i izraelskie kierownictwo, co było wynikiem ich ostatniego ataku na ten kraj.
Nie oznacza to jednak, iż Izraelczycy nie mają możliwości uderzenia w obiekty nuklearne, bo ewidentnie je mają.
Zakładając, iż użyją w tym celu broni konwencjonalnej, może to potencjalnie opóźnić program o kilka lat. Jeśli izraelski atak będzie ograniczony, a USA będą odgrywać jedynie rolę pomocniczą, Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej (IRGC) Iranu najprawdopodobniej ograniczy swoje uderzenia do obiektów wojskowych i być może infrastruktury, takiej jak sieć energetyczna i/lub porty.
To skutecznie uziemiłoby lub przynajmniej osłabiło możliwości izraelskich sił powietrznych, pozostawiając Hezbollahowi możliwość wyzwolenia południa kraju spod okupacji i przywrócenia prestiżu po taktycznych stratach, jakie im zadano. Wielkim znakiem zapytania jest tu kilkanaście grup zbrojnych z siedzibą w Strefie Gazy.
Jeśli Izrael musi skoncentrować swoje siły lądowe na północy, a jego siły powietrzne nie działają z pełną wydajnością, istnieje ryzyko ruchu Hamasu, na który żaden inny regionalny gracz nie odważyłby się podjąć. Biorąc pod uwagę powyższy scenariusz, możliwe jest, iż Izrael i USA mają sposób na rozpoczęcie bitwy z Iranem, która mogłaby zamknąć każdy front wojny, ale są dwa główne problemy, które choćby stają na przeszkodzie: osobiste kalkulacje Netanjahu dotyczące pozostania u władzy i trudna sytuacja Gazy. Izrael stara się wdrożyć plan militaryzacji i prywatyzacji dystrybucji pomocy dla ludności cywilnej Gazy, inicjatywę, której zdecydowanie sprzeciwiają się Organizacja Narodów Zjednoczonych i grupy praw człowieka.
Być może uważają, iż pomoże to ułatwić ich dążenie do etnicznego oczyszczenia Palestyńczyków z oblężonego terytorium przybrzeżnego, jednak Egipt i inne otaczające państwa przez cały czas odrzucają tę opcję. Potem pojawia się pomysł, iż siły izraelskie zajmą Gazę od wewnątrz, co byłoby tak niewiarygodne, choćby gdyby mogli, iż omawianie szczegółów byłoby bezwartościowym przedsięwzięciem.
Izrael odmówił faktycznej walki z kilkunastoma palestyńskimi frakcjami zbrojnymi, dlatego udało mu się utrzymać niskie straty wśród żołnierzy, a także wyjaśnia, dlaczego żadna z grup nie została pokonana.
Nawet mniejsze grupy, takie jak Brygady Salah al-Deen, Brygady Mudżahedinów i Brygady Męczenników Al-Aksa, wciąż stoją. „Całkowite zwycięstwo”, jak twierdzi premier Izraela, jest jego celem, nie jest możliwe.
Jeśli zdecyduje się kontynuować działania w taki sposób, w jaki robi to obecnie, może skończyć na sprowokowaniu eskalacji na jednym z frontów, która nagle zakończy się całkowitą porażką. Traumatyzowane, sfrustrowane i tęskniące za zemstą, takie są postawy odczuwane przez miliony ludzi w całym regionie.
Nieoczekiwany rozwój wydarzeń na Zachodnim Brzegu, w Syrii, Wschodniej Jerozolimie, a choćby na froncie wewnętrznym w głęboko podzielonym społeczeństwie izraelskim, wszystko to może oznaczać katastrofę dla Netanjahu. Pomimo wszystkich niezliczonych słabości, wykraczających poza to, o czym wspomniano tutaj, Stany Zjednoczone przez cały czas dają swoim izraelskim sojusznikom wolną rękę w dokonywaniu dowolnej agresji, jaką wybiorą.
Na tym etapie Waszyngton nie jest przyjacielem Izraela, jest jego oficjalnym mediatorem, dostarczającym niekończący się strumień bomb i nie biorącym pod uwagę, jak gwałtownie sytuacja może wybuchnąć.
To było dokładnie to samo myślenie, które zaskoczyło Stany Zjednoczone i Izrael 7 października 2023 r., z tą różnicą, iż stawka jest teraz znacznie wyższa.
Przetlumaczono przez translator Google
zrodlo:https://www.rt.com/news/617971-trump-israel-netanyahu-victory/