Trumpnomics – The Art of Destructive Protectionism

krytykapolityczna.pl 5 hours ago

Administracji Trumpa uznała ona, iż bardzo wysoki deficyt w handlu zagranicznym towarami doprowadził do destrukcji amerykańskiego przemysłu produkcyjnego – postanowiła więc przynajmniej częściowo odgrodzić się od świata, by pozbawione konkurencji krajowe przedsiębiorstwa mogły się odbudować. Chociaż w kontekście polityki zagranicznej Trumpa najczęściej porównuje się do prezydenta Williama McKinleya, to jego strategia ekonomiczna zdecydowanie bardziej nawiązuje do tej przyjętej przez I sekretarza skarbu USA Alexandra Hamiltona i jego doktryny „przemysłów raczkujących”.

Hamilton doszedł do wniosku, iż bez ochrony krajowego rynku amerykańskie przedsiębiorstwa nie będą mogły się rozwinąć. Roztoczył nad nimi państwową protekcję w postaci wysokich ceł i stworzenia silnych barier wejścia na rynek USA. Zasadniczo plan się powiódł, zresztą wcześniej podobnego dzieła dokonali Brytyjczycy. Polityka protekcjonizmu jeszcze bardziej spektakularnie udała się tak zwanym azjatyckim tygrysom (Korea Południowa i Tajwan), które jednak, z racji swojej ograniczonej skali, musiały celować w eksport na globalny rynek – w większym stopniu niż na cła stawiały więc na subsydia eksportowe, co pozwalało im sprzedawać towary taniej.

Polityka protekcjonizmu sama w sobie nie jest więc głupia. Mamy jednak coraz więcej dowodów na to, iż ta trumpistowska taka się właśnie okaże.

Co mówią indeksy giełdowe?

12 marca weszły w życie amerykańskie cła w wysokości 25 proc. na stal i aluminium. Kilka dni wcześniej Trump zagroził Kanadzie dołożeniem jej dodatkowych 25 proc. Jednak po kilku dniach zmienił zdanie. Można by to choćby uzasadnić – w tym konkretnym przypadku chodziło o wycofanie się kanadyjskiego stanu Ontario z własnych działań odwetowych. Jednak taką decyzyjną huśtawkę Trump rozkołysał w ostatnich tygodniach mnóstwo razy. Nie wygląda to na żadną przemyślaną strategię, tylko chaotyczne decyzje podejmowane na podstawie impulsów, które nie wiadomo dokąd doprowadzą.

Ta gigantyczna niepewność odbija się też na stanie amerykańskiej gospodarki, czego dowodem znaczące spadki na tamtejszej giełdzie. Od początku stycznia do 11 marca technologiczny indeks NASDAQ skurczył się o niemal jedną dziesiątą. Indeks S&P 500 (największe spółki – odpowiednik polskiego WIG20) spadł o ponad 5 proc. choćby przemysłowe Dow Jones Industrial spadło o ponad 2 proc. To wszystko przekłada się na biliony dolarów – jak podliczył Noah Smith, do 10 marca z indeksu S&P 500 wyparowało 4,5 biliona dolarów. To ogromna różnica w porównaniu do pierwszej kadencji Trumpa, gdy w analogicznym okresie indeks S&P 500 wzrósł o 5 proc.

Ktoś mógłby zauważyć, iż ocenianie kondycji gospodarki na podstawie zachowania indeksów giełdowych jest niezbyt trafione. Taka uwaga byłaby celna w kontekście zdecydowanej większości krajowych gospodarek, czego sztandarowym przykładem jest Polska, gdzie trendy giełdowe niemal nic nie mówią o sytuacji gospodarczej – znacznie ważniejsze są stopa bezrobocia, wzrost płac czy produkcja przemysłowa.

Jednak amerykańska gospodarka jest w ogromnym stopniu sfinasjalizowana, więc indeksy giełdowe są jednym z podstawowych wskaźników stanu koniunktury. Według danych Banku Światowego, w Polsce przed pandemią kapitalizacja całego rynku giełdowego – czyli łączna wartość spółek notowanych na giełdzie – wyniosła 26 proc. PKB. W USA było to 158 proc., i – nie licząc globalnych centrów finansowych (Hongkong, Singapur i Szwajcaria) – było to zdecydowanie najwięcej na świecie. Dla porównania w Niemczech kapitalizacja giełdy w relacji do PKB wyniosła 54 proc.

Inaczej mówiąc, w USA wyceny giełdowe spółek w ogromnym stopniu wpływają na ich kondycję finansową. W celu przeprowadzenia inwestycji korporacje lub ich udziałowcy pozbywają się akcji własnych lub emitują nowe, a banki przy udzielaniu kredytu często kierują się ich wyceną. W Polsce, gdzie mało kto jest w ogóle na giełdzie, przedsiębiorstwa finansują inwestycje głównie z własnych oszczędności lub (ostatnio rzadziej) pożyczek bankowych.

Musk się doigra?

Azjatyckie tygrysy skrupulatnie prowadziły tak zwane planowanie indykatywne (oparte na wskaźnikach), a ich eksporterzy mogli liczyć na przewidywalność krajowych decydentów oraz parasol ochronny państwa, w razie czego mogąc liczyć na uzyskanie państwowych gwarancji bankowych czy bezpośrednich dopłat. W Stanach drugiej kadencji Trumpa spółki oraz inwestorzy są zdezorientowani równie mocno, co zagraniczni sojusznicy Waszyngtonu, nie mając pojęcia, na co za chwilę wpadnie i na jakie retorsje innych państw będą narażeni – cła działają zwykle w dwie strony. Tymczasem w tak sfinansjalizowanej gospodarce, jak amerykańska, zaufanie jest kluczowe, a stracone niełatwo odzyskać.

Sytuacja robi się tym bardziej skomplikowana, iż Trump postanowił kierować się brutalną metodyką wielkiego biznesu, gdzie nieczyste zagrywki są na porządku dziennym: dumping cenowy (chińscy producenci aut elektrycznych czy portale społecznościowe), wyłudzanie danych (globalne platformy cyfrowe) czy monetyzowanie mechanizmów uzależniających (producenci gier i social media). Polityka też często jest brudna i nieładna, jednak w niej zasady odgrywają znacznie większą rolę. Liczy się ciągłość władzy, obiektywne kryteria podejmowania decyzji, poszanowanie umów zawartych zarówno ze społeczeństwem, jak i partnerami zagranicznymi.

Styk polityki i biznesu zawsze był w Stanach rozmyty, ale nowa republikańska administracja zdaje się przekraczać choćby swoje, niższe standardy. Zaczynają to dostrzegać inwestorzy i rynki kapitałowe. Jednym z dowodów jest topniejący kurs akcji należącej do Elona Muska Tesli. Po zwycięstwie wyborczym Trumpa w listopadzie wzrósł on z ok. 300 do ponad 450 dolarów. Od połowy lutego notowany jest szybki spadek, a 12 marca akcje kosztowały już tylko nieco ponad 230 dolarów.

Okazuje się, iż polityczne koneksje najbogatszego człowieka na świecie przestają być atutem jego firm, a stają się obciążeniem. Brutalne działania Muska i Trumpa z każdym dniem zwiększają ryzyko odwetu. Ten pierwszy, nieposiadający żadnej politycznej legitymizacji – choćby prawne umocowanie kierowanej przez niego instytucji DOGE jest wysoce wątpliwe – może stracić polityczne wpływy choćby w ciągu kilku miesięcy. To wyłącznie kwestia decyzji ekstremalnie labilnego Trumpa. Poza Stanami Zjednoczonymi firmy Muska narażone są natomiast na restrykcje odwetowe innych państw (cła na elektryki oraz regulacje dla platform cyfrowych czy wykorzystania AI) i mniej znaczące, ale zawsze, bojkoty konsumenckie.

Po co komu roztropność i wiedza?

Retorsje innych podmiotów na arenie międzynarodowej, szczególnie tych silnych gospodarczo, jak UE czy Chiny, już mają miejsce. Unia Europejska ogłosiła wprowadzenie pierwszych ceł na towary sprowadzane z USA od kwietnia, co będzie kosztować Stany 8 mld euro. Taryfy celne o wartości kolejnych 18 mld euro są w drodze. Te ostatnie mogą jeszcze próbować zablokować Węgry, ale Bruksela już przetestowała sposób na omijanie ich weta. Jak zauważa Politico, cła unijne „znacznie przekroczą poziom z czasów wojny handlowej, która wybuchła w pierwszej kadencji Trumpa”.

W rezultacie USA mogą stracić globalną dominację w kluczowych dla nich obszarach. Na przykład w satelitarnych systemach komunikacji, takich jak Starlinki. Buńczuczne wypowiedzi Muska i krótkotrwała decyzja Trumpa o wstrzymaniu dostarczania danych wywiadowczych Ukrainie już skłoniła Europę do rozwoju własnych systemów, chociażby na bazie istniejącej już francuskiej spółki Eutelsat. jeżeli unijne retorsje dotkną też amerykańskich platform cyfrowych, to w ich miejsce wejdą podmioty z kontynentu, co byłoby już znacznie prostsze i szybsze, niż zastąpienie amerykańskich satelitów i uzbrojenia.

Ciekawym przykładem jest chińska branża produkcji półprzewodników. Zaostrzone przez administrację Bidena restrykcje obejmujące sprzedaż układów scalonych skłoniły Chiny do intensywnych działań obronnych w celu zapewnienia ciągłości dostaw. „Efekt uboczny amerykańskich ograniczeń nałożonych na najbardziej zaawansowane półprzewodniki to zwiększenie przez Chiny inwestycji w produkcję chipów starszej generacji, strategicznie ważnych dla sektorów zbrojeniowego, samochodowego i medycznego. (…) Do 2026 roku Chiny mają szansę stać się globalnym potentatem w tym segmencie” – pisała w zeszłym roku Paulina Uznańska z OSW. Do 2029 roku Pekin planuje zwiększyć swój potencjał produkcji chipów o 40 proc. w stosunku do roku 2024.

Sukcesowi polityki protekcjonistycznej Trumpa nie będzie również sprzyjać demontaż amerykańskich instytucji przez lekkomyślną politykę deregulacji i szukania błyskawicznych oszczędności. Jak informuje Reuters, 12 marca Departament Edukacji ogłosił zwolnienie połowy pracowników, a celem jest rozwiązanie tej instytucji. Według Reutersa, DOGE już zlikwidował 100 tys. miejsc pracy w państwowej administracji. Tak szybki demontaż biurokracji może całkowicie zdestabilizować państwo i pozbawić je wiedzy instytucjonalnej. Jak na razie nowy republikański rząd z wiedzy zdaje się nie korzystać, ale wszystkie dotychczasowe sukcesy polityki przemysłowej były oparte właśnie na niej.

Read Entire Article