"They don't assimilate and don't want to work, they destruct the harvest" – a Polish grower about workers from Africa, Mexico and Nepal

dzienniknarodowy.pl 3 hours ago

W polskim rolnictwie narasta poważny problem. Sezonowe prace przy zbiorach, od lat zależne od imigrantów, stają się niemal niemożliwe do zrealizowania. Część Polaków nie chce już pracować fizycznie na polu, Ukraińcy – dotychczas najważniejsi pracownicy sezonowi – masowo wyjeżdżają do Niemiec, a próby ściągnięcia siły roboczej z bardziej odległych państw przynoszą rozczarowanie.

Cezary Sygocki, właściciel plantacji owoców miękkich oraz agencji pracy CZARSTON, mówi wprost: „Pracownicy z Afryki, Meksyku i Nepalu nie tylko nie chcą pracować, ale często niszczą zbiory. Nie ma dyscypliny, nie ma szacunku do pracy. W zasadzie płacimy za coś, co się nie wydarza – za osoby, które tylko przechodzą przez Polskę”.

Jeszcze kilka lat temu Sygocki zatrudniał ponad 300 osób w sezonie. Dziś z trudem udaje mu się zorganizować ekipę stuosobową – i to tylko dzięki wieloletnim kontaktom i zbudowanej od podstaw infrastrukturze do zakwaterowania i organizacji pracy.

Zmiana pokoleniowa: Polacy nie wracają na pola

Zjawisko odchodzenia Polaków od prac sezonowych zaczęło się już kilkanaście lat temu. Młodsze pokolenie nie chce podejmować fizycznej, ciężkiej pracy, zwłaszcza za stawki, które uważają za niskie. choćby osoby bez wyższego wykształcenia wolą próbować sił w usługach lub emigracji, niż schylać się po truskawki czy borówki.

Nie pomaga fakt, iż prace polowe są sezonowe i bardzo wymagające – realizowane są tylko przez kilka miesięcy, a pogoda i tempo decydują o tym, ile faktycznie się zarobi. Dla wielu to zbyt dużo niepewności.

Ukraińcy odpływają – i trudno się dziwić

Jeszcze do niedawna Ukraińcy byli podstawową siłą roboczą w polskim rolnictwie. Pracowici, niedrogo zatrudniani, lojalni – dla wielu plantatorów byli fundamentem działalności. Jednak wojna zmieniła wszystko. Po rosyjskiej inwazji tysiące Ukraińców wyjechało na Zachód, korzystając z uproszczonych procedur i programów wsparcia. Wielu z nich trafiło do Niemiec, Niderlandów, Włoch czy Hiszpanii – gdzie zarobki są wyższe, a warunki zatrudnienia stabilniejsze.

Dziś Ukraińcy, którzy przez cały czas są gotowi pracować w Polsce, mają zupełnie inne oczekiwania. Jak wskazuje Alex Kartsel z agencji EWL Group, coraz więcej z nich oczekuje wynagrodzenia na poziomie 30 zł netto za godzinę – podczas gdy jeszcze dwa–trzy lata temu zgadzali się pracować za połowę tej stawki. Dla plantatorów to bariera nie do przeskoczenia. Rolnictwo nie generuje takich zysków jak przemysł czy budownictwo.

Statystyki: kto faktycznie pracuje w Polsce?

Według danych Głównego Urzędu Statystycznego, we wrześniu 2024 roku w Polsce pracowało ponad 1,05 miliona cudzoziemców – to 6,8% całego rynku pracy. Największą grupę stanowili Ukraińcy (779 tys.) i Białorusini (135 tys.). Wciąż jednak rośnie liczba pracowników z Azji i Ameryki Łacińskiej.

Między styczniem a czerwcem 2024 roku liczba zezwoleń na pracę dla obywateli Kolumbii wzrosła aż o 337%, dla Nepalczyków o 46%, a dla Filipińczyków o 60%. Polska próbuje przyciągać ludzi z miejsc, gdzie praca jest towarem deficytowym, a dochody są wielokrotnie niższe niż w Europie. Ale – jak pokazuje praktyka – sama możliwość przyjazdu to za mało. Liczy się jakość pracy i gotowość do rzeczywistego zaangażowania.

Co nie działa? Plantatorzy mówią wprost

Sygocki nie jest jedynym plantatorem, który narzeka na obecny system. Wielu jego kolegów z branży mówi o tym samym: imigranci spoza Europy często przyjeżdżają do Polski z zamiarem szybkiego transferu na Zachód. Dla nich Polska to tylko punkt przesiadkowy, a praca sezonowa traktowana jest jako opcja awaryjna – nie główny cel.

Dochodzi też do sytuacji kuriozalnych: firmy ponoszą koszty uzyskania zezwoleń na pracę, organizują transport i zakwaterowanie, a kiedy imigranci przyjeżdżają do kraju… znikają. Nie podejmują pracy, szukają innych zajęć albo – najczęściej – wyjeżdżają dalej. I wszystko to w ramach legalnych procedur.

„Płacę za człowieka, który nigdy nie pojawił się na polu. Przeszedł przez nasze drzwi, dostał papiery i ruszył do Berlina. To absurd” – komentuje Sygocki.

Rząd musi wkroczyć

Plantatorzy apelują o systemowe rozwiązania. w tej chwili cały ciężar rekrutacji, legalizacji i logistyki spada na ich barki. Sygocki proponuje, by Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa stworzyła specjalne programy wsparcia dla gospodarstw zatrudniających cudzoziemców. Potrzebna jest także większa kontrola ze strony Ministerstwa Spraw Zagranicznych – szczególnie w zakresie nadzoru nad celami przyjazdu.

„Nie możemy dalej działać w ciemno. Zatrudnianie cudzoziemców musi mieć sens – i dla nich, i dla nas. Dziś to hazard. Tracimy czas, pieniądze i plony” – mówi Sygocki.

Rolnicy chcieliby także systemu zabezpieczeń – np. kaucji lub mechanizmu opłat zwrotnych – który pozwoliłby odzyskać koszty w przypadku, gdy pracownik nie podejmie pracy.

Co dalej z polskim rolnictwem?

Jeśli sytuacja się nie zmieni, skutki będą odczuwalne nie tylko na wsiach, ale i w miastach. Ceny owoców i warzyw mogą drastycznie wzrosnąć, ponieważ coraz większa część plonów będzie po prostu niezebrana. Już teraz dochodzi do sytuacji, w których gospodarze zostawiają na polu całe rzędy truskawek, bo nie opłaca się ich zbierać.

To oznacza straty finansowe, zmarnowaną żywność i rosnącą presję na ceny w sklepach. W dłuższej perspektywie może dojść do likwidacji mniejszych gospodarstw, które nie są w stanie utrzymać się bez niezawodnej siły roboczej.

Praca sezonowa jako system naczyń połączonych

Eksperci wskazują, iż obecna sytuacja to efekt wielu lat zaniedbań. Polska nie zbudowała stabilnego, zrównoważonego systemu zatrudniania cudzoziemców. Dominują rozwiązania tymczasowe i prowizoryczne. Brakuje centralnej strategii, która łączyłaby interesy gospodarki, pracodawców i imigrantów.

Nie chodzi o to, by otwierać granice bez kontroli – ale o to, by tworzyć mechanizmy, które naprawdę działają. Takie, które nagradzają pracowitych i rzetelnych ludzi, a eliminują patologie i nadużycia.

Alternatywy? Automatyzacja i edukacja

Niektórzy rolnicy próbują inwestować w automatyzację. Maszyny do zbiorów, systemy monitorowania dojrzewania owoców, roboty do sortowania – to wszystko powoli wchodzi na polski rynek. Ale dla wielu gospodarstw to przez cały czas zbyt drogie rozwiązania, niedostosowane do specyfiki lokalnych upraw.

Równolegle pojawiają się głosy, iż warto rozpocząć kampanię edukacyjną – przekonywać młodych ludzi, iż praca w rolnictwie może być wartościowa, nowoczesna i stabilna. Ale to proces długofalowy. Dziś trzeba rozwiązywać problemy tu i teraz. Rolnicy nie proszą o luksusy – chcą tylko, by ich praca nie szła na marne. Dziś – bez ludzi – nie zbiorą choćby połowy tego, co dojrzewa na ich polach. A to oznacza, iż niedługo wszyscy poczujemy skutki tej ignorowanej katastrofy.

Read Entire Article