Oficjalna publicystyka zorganizowana wokół UEFA będzie oczywiście reformy Ligi Mistrzów bronić, ale chyba niewielu jest takich, którzy faktycznie rozumieją o co chodziło w fazie ligowej.
Z drugiej strony fiksacja europejskiej centrali piłkarskiej na punkcie projektu Superligi, który miałby być dla niej konkurencją, nie pozwala na zdroworozsądkowe podejście do tematu. Spróbujmy więc. Przypomnijmy pokrótce skąd wzięła się w ogóle rzeczona reforma. Najbogatsze kluby ogłosiły, iż nie będą już grać w rozgrywkach pod egida UEFA (także krajowych), a zorganizują ligę między sobą. Federacja zagroziła sankcjami, kibice protestowali, ale coś trzeba było wymyślić, żeby uspokoić nastroje i tak powstała Liga Mistrzów, w której mamy system ligowy, ale tylko trochę bo nie każdy gra z każdym + system pucharowy, ale tylko trochę bo jedni zaczynają wcześniej inni później. Czyli mało czytelnie i zachęcająco. Osobiście oglądałem może kilka meczów, ale nie lubię oglądać czegoś, w czym trzeba się natrudzić by zrozumieć system organizacji spotkań.
Reforma miała zresztą stworzyć bardziej wyrównaną i elitarną Champions League, tylko jakoś co kolejkę mieliśmy pogromy, a i drużyn było więcej niż wcześniejsze 32, więc doprawdy trudno wyjaśnić w jaki sposób ten system z turniejów szachowych miał to zagwarantować. Nie odniosłem wrażenia, żeby to było bardziej atrakcyjne. A w pierwszym sezonie przecież powinno, choćby przez efekt nowości. Problem z Superligą polegał głównie na tym, iż zabiłaby ona ludowy sens piłki nożnej. Że choćby mistrz Macedonii ma teoretycznie szansę dojść do wielkiego finału w jednym sezonie. Pięknie do określił belgijski zawodnik Kevin de Bruyne sugerując, iż to by było zabicie marzeń i tym samym tego sportu. Droga, którą poszły hokej na lodzie, koszykówka i futbol amerykański, akurat w Europie i tak niepopularny. No więc piłka nożna się chroni. Tylko czy sensownie?
Przecież Superligę można by było zorganizować właśnie w system ligowy. Pierwsza liga europejska, druga liga, trzecia mogłaby funkcjonować na zasadzie np. ośmiu makroregionów, potem czwarty poziom już krajowy. Nie trzeba też rezygnować z wyłaniania mistrzów swoich krajów, po prostu takimi rozgrywkami uczynić dotychczasowe puchary krajowe. I dla nich też stworzyć wyłącznie pucharowe już rozgrywki, zaś rozstawienie zależałoby od liczby narodowych zespołów w wyższych ligach. Aby nie „zabijać marzeń”, wystarczy sensownie zaplanować system awansów i spadków. W Superlidze mogłoby grać na przykład 24 zespoły, z których pierwsza ósemka kwalifikowałaby się do play-offów, a ostatnia ósemka grałaby o utrzymanie. Spadają cztery ostatnie, zaś miejsca 17-20 grają baraże z drużynami 5-8 drugiej ligi. Są emocje, jest sprawiedliwie, przejrzyście i zrozumiale.
Rozwiązałby się też inny, coraz bardziej narastający problem przeciążania zawodników. Drużyna z Anglii chcąca grać we wszystkich pucharach, ma w tej chwili do rozegrania ponad 60 meczów w sezonie. To staje się coraz mniej etyczne, a niektóre mecze bywają przechodzone. Do tego odbywające się na koniec sezonu turnieje międzynarodowe tracą na atrakcyjności, bo przystępują do nich zajechani piłkarze. W przypadku powołania takiej ligi ta liczba spadłaby do kilka ponad 50 meczów, czyli liczba też niemała, ale jednak to różnica choćby 20%. Cóż, pozostaje mieć nadzieję, iż po Myśl Polską sięga po cichu ktoś z PZPN, kto zarazi tą ideą odpowiednie gremia w UEFA. O prawa autorskie się nie upominam. Po prostu oddajcie nam futbol.
Tomasz Jankowski
fot. wikipedia
Myśl Polska, nr 7-8 (16-23.02.2025)