Sułkowski: Druga tura nie dla Bonżura

konserwatyzm.pl 3 days ago

Kończąca się właśnie kampania prezydencka, wbrew narzekaniom i pseudo-analizom części utuczonych na państwowym garnuszku komentatorów wskazujących na swoją rzekomą moralną wyższość w ocenie tejże, była kampanią nie tylko bardzo ciekawą, ale także szalenie istotną z perspektywy zmian, jakie zaczęły się w warstwie społeczno-politycznej. System demoliberalny będący w swej istocie oparty na rewolucyjnej mechanice konfliktu „postępowych” elit przeciwko tym, którzy sprzeciwiają się kierunkowi, celom i kształtowi zmian owego „postępu” uległ pęknięciu. Dzięki temu pojawił się w nim na tyle wyraźny wyłom, iż zaistniała realna szansa, by długofalowo zacząć mozolną drogę na rzecz odwrócenia szkodliwych trendów i przywrócenia rzeczywistości nieco przyzwoitości oraz rozumu. Aby jednak to się stało, trzeba całkowicie odrzucić principia przyświecające polskiej polityce w III RP w postaci walki plemion i realizacji ich interesów a więc targnąć się na postawienie za cel główny dobro Polski. Jest na to szansa i wynika ona z istotnej zmiany w rzeczywistości, której jak się zdaje, większość komentatorów politycznych po prawej stronie albo nie dostrzega, albo niesłusznie bagatelizuje.

Aby adekwatnie zrozumieć na czym polega wyłom w rewolucji, trzeba zwrócić uwagę na element, który kształtował naszą rzeczywistość polityczną jeszcze od końca II wojny światowej, czyli monopol informacyjny. Dotychczas mieliśmy sytuację taką, iż media tkwiły w rękach bardzo wąskiej grupy osób narzucających interpretację rzeczywistości i kształtujących sposób myślenia Polaków. Było to oczywiste w czasach PRL, bowiem Polacy mieli świadomość istnienia cenzury i próbowali zbierać informacje ze źródeł alternatywnych. Przeciwnik w warstwie informacyjnej był jasno zdefiniowany, toteż zaczadzenie umysłów było trudniejsze dla władzy. Jednakże upadek PRL i pojawienie się w III RP „wolnych” mediów całkowicie uśpiło czujność Polaków. Przeświadczeni o tym, iż po upadku komuny nastąpiły wolne media, rodacy stracili swoją czujność, co skrzętnie wykorzystali plugawcy różnego sortu. Największa zakała medialna w postaci Gazety Wyborczej rozpoczęła swój paskudny i niszczycielski rajd przez umysły i świadomość ludzi. Zaszczepianie pogardy dla własnej tożsamości i tradycji, co rozpoczęło proces dramatycznej w skutkach laicyzacji społeczeństwa. Wmawianie wyssanego z mlekiem matki antysemityzmu, przez co środowisko Michnika samo stworzyło sobie pałkę do pacyfikacji niewygodnych wrogów ideowych i zamykania im ust. Małpie naśladowanie wszystkich „nowoczesnych” wzorców zachodu, począwszy od rewolucji seksualnej będącej w istocie zrównaniem człowieka ze zwierzęciem, które bezmyślnie ulega chuci, co zmieniło wzorce w zakresie seksualności a połączone z wieloletnim zohydzaniem klasycznego małżeństwa i rodzicielstwa oraz powtarzania za Klubem Rzymskim kompletnych bzdur o przeludnieniu doprowadziło do zapaści demograficznej i wymierania Polaków. W tych wszystkich oraz w wielu innych elementach rzeczywistości, główną rolę odegrał właśnie monopol informacyjny. Dokładając do tego inne media koncesjonowane, które obrały dokładnie tę samą agendę, ale dla niepoznaki przyjęły inne szyldy i różniły się kosmetycznie, trzeba stwierdzić rzecz oczywistą – przez ten mechanizm Polacy zostali wciągnięci w proces samozniszczenia. Wybory prezydenckie 2025 roku są o tyle istotne i inne niż poprzednie, bowiem to właśnie w trakcie tejże kampanii udało się zniszczyć monopol informacyjny. Media klasyczne w postaci koncesjonowanej prasy i telewizji straciły rząd dusz w wyniku zmiany technologicznej, której elity demoliberalne z jednej strony nie zrozumiały i nie doceniły a z drugiej padły ofiarą niczego innego, jak naturalnej konsekwencji metodyki rewolucyjnej w postaci planowania rzeczywistości przy biurku, w oderwaniu od człowieka i prawidłowego, klasycznego rozumienia jego natury. Demoliberalnym rewolucjonistom informacja wymknęła się spod kontroli, ponieważ nie uwzględnili, iż rewolucyjny plan, który powzięli, ma zawsze tę samą wadę, na jaką wskazywała już znienawidzona przez nich scholastyka – człowiek nie jest w stanie przewidzieć wszystkich skutków swoich decyzji. A jest to szczególnie widoczne, gdy takich prób przewidywania próbuje dokonać człowiek pyszny i przeświadczony o swojej wyższości intelektualnej oraz moralnej, czyli modelowy przedstawiciel dzisiejszej elity. Za nic nie przyzna, iż jego rozumienie rzeczywistości nie jest prawdziwe i nie rezonuje z tym, czego oczekują ci, którym elity próbują owo rozumienie rzeczywistości narzucić.

I bardzo dobrze dla kontrrewolucji, ponieważ dzięki temu elity od pewnego czasu popełniają błąd za błędem. Tkwią bowiem cały czas w przeświadczeniu, iż przez cały czas ich słowa mają taką moc rażenia jak 10-15 lat temu. Myślą, iż rzucenie na kogoś anatemy pojęciowej w postaci wyssanego z palca zarzutu o antysemityzmie, faszyzmie, zacofaniu czy choćby agenturze będzie odnosiło pożądany skutek. Czasy jednak się zmieniły a Internet ze swoimi kanałami wymiany informacji, możliwością interakcji i jednak specyficznym poczuciem humoru doprowadza do tego, co przecież tak często obalało elity chcące decydować o sposobie myślenia maluczkich – do kompletnego ich wyśmiania a więc przewartościowania przekazu. Gdy jakaś redaktor Wielowieyska, Lis czy inna mutacja zakompleksionego i powtarzającego liberalne formułki ojkofoba z „intelektualnego” chowu wsobnego rasy idiotów rzucają zarzut „ANTYSEMITA!”, społeczność Internetu zaczyna się śmiać, bo już od dawna wie, iż antysemitą nie jest ten, kto nie lubi żydów tylko ten, kogo nie lubią żydzi. Nasze nierozgarnięte elitki przez cały czas żyją mentalnie w 2005 roku, gdy powtarzający powyższą definicję antysemityzmu w swoich książkach Waldemar Łysiak był po prostu przemilczany i nie miał możliwości dotarcia do tak szerokiego grona odbiorców, jaką miałby w tej chwili w dobie mediów społecznościowych. Nikt już nie przejmuje się zarzutem o „onucach”, bowiem ten bezmyślny frazes był rzucany tak często i w stronę tak wielu osób, iż teraz prawie każdy jest onucą. I prawie każdy ma to tam, gdzie plecy kończą swoją szlachetną nazwę.

Elity są więc w tej chwili w szoku. Skowyt komentatorów establishmentu doskonale udowadnia, iż władza zaczyna im się wymykać z rąk. Wiedzą doskonale, iż bez koryta, które sobie stworzyli siecią powiązań, układów, pięknego różnienia się, zostaną zmieceni i stracą to z powodu czego przez lata prostytuowali się intelektualnie – status społeczny i materialny oraz poczucie prestiżu. Mainstream dostał właśnie celny cios na brodę, chwieje się przy linach zamroczony i kompletnie nie rozumie, iż nie tylko właśnie przegrywa walkę w ringu. Mainstream przy odrobinie wysiłku kontrrewolucyjnego może dostać poprawkę z drugiej strony i to taką, iż z ringu po prostu wyleci z hukiem. Gdy lata temu organizowano ustawę ACTA, próbowano wrzucić do Internetu mechanizmy cenzury, które będąc w rękach elit miały ułatwić im gładkie przejście od mediów klasycznych do nowoczesnych. Ustawa ta spotkała się z gigantycznym sprzeciwem zwykłych ludzi i już sam ten fakt powinien być wyraźnym sygnałem dla elit, iż Internetu nie da się spacyfikować tak, jak udało się zagarnąć prasę czy telewizję. Na nasze szczęście elity uznały, iż skoro ludzie tak bronią wolności w Internecie, to po prostu trzeba zacząć na nim jak najwięcej zarabiać i dostosowywać go pod siebie innymi, legalnymi choć nieprzyzwoitymi mechanizmami jak np. algorytmy. Pech jednak chce, iż zostawiając w Internecie uchyloną furtkę w postaci odpowiedniego zakresu wolności słowa oraz mechanizmu kapitalizacji zainteresowania, okazało się, iż treści alternatywne wobec przekazu mainstreamu są po prostu zbyt opłacalne, by je wyrzucić. W taki oto sposób pojawiły się dziesiątki kanałów na różnych platformach, które aby w ogóle mieć szansę na zarobek, siłą rzeczy musiały ukazywać narracyjnie coś innego niż media będące w rękach elit. Problemem elit jest jednak to, iż tkwiąc w swoich cieplarnianych warunkach monopolu informacyjnegom, stały się kompletnie nieudolne w warstwie konfrontacji faktów czy wartościowania narracji. Społeczność internetowa jest przesiąknięta ludźmi zaprawionymi w ideowych bojach, którzy dodając do tego odpowiednie zasięgi i ubierając w odpowiednią formę humorystyczną, mówiąc językiem mediów społecznościowych – wycierają podłogę miernotami z establishmentu. To już nie jest kolejna odsłona filmików w stylu: „Korwin zaorał lewaka”. Takie rzeczy widzieliśmy w przypadku Krzysztofa Stanowskiego konfrontującego się z Jasiem Kapelą kilka lat temu. Teraz jednak Krzysztof Stanowski wykorzystał swoje gigantyczne zasięgi do tego, by personę tak paskudną jak Dorota Wysocka-Schnepf wypunktować merytorycznie na oczach milionów oglądających, którzy dowiedzieli się o przeszłości ojca jej męża biorącego udział w Obławie Augustowskiej. Dziennikarz, nazwijmy to nowego typu, mógł dotrzeć do rzeszy ludzi z informacją o tym, iż kształt elity to efekt układów i bycia odpowiednio umoczonym w antypolski proceder. I zrobił to w takim stylu, iż jedyne osoby roniące słone łezki z powodu losu p. Wysockiej-Schnepf, to właśnie trafione w brodę, chwiejące się na linach mierne elitki i ci, którym przeprali umysły w czasach, gdy Internet nie był tak popularny. Problemem establishmentu jest to, iż przez naturę, pula ich zwolenników z roku na rok się kurczy.

Aby tym bardziej unaocznić skalę zmiany w warstwie informacyjnej proszę się cofnąć o 15 lat wstecz i spróbować sobie wyobrazić sytuację, iż do jakiegoś studia telewizyjnego w czasie dużej oglądalności trafia przed kamery Grzegorz Braun ze swoim przekazem. Chyba nie trzeba mówić, jak nierealny jest ten scenariusz? A jednak na początku kampanii prezydenckiej ten szklany sufit przebił Super Express dając możliwość przedstawienia swojego światopoglądu kandydatowi Konfederacji Korony Polskiej. Półtorej dekady temu aparat medialny i polityczny zrobiłyby absolutnie wszystko, by zarówno Braun jak i Super Express zostały zniszczone. Tak się jednak nie stało – materiał z wywiadu obejrzało ponad 250 tysięcy osób a lawina ruszyła. Wszystkie media internetowe wykorzystały mechanizm kapitalizacji zainteresowania i zaczęły zapraszać wszystkich kandydatów. Oberwało się jedynie panu Maciakowi, co było z mojej perspektywy o tyle dziwne, iż jest to człowiek, który bardzo słabo radzi sobie w dyskusji, więc ukazanie jego poglądów w niekorzystnym świetle nie byłoby specjalnie trudne, ale może właśnie dlatego, iż jest tak słabym dyskutantem, nikt nie uznał, iż rozmowa z nim będzie po prostu opłacalna. Stąd prawdopodobnie nieeleganckie show red. Stanowskiego. Warto jednak podkreślić, iż p. Maciak dostał możliwość konkurowania w Internecie o przyciągnięcie ludzi do swojej optyki – te kanały, które obrały inną drogę niż Kanał Zero skorzystały na sytuacji i p. Maciak mógł dotrzeć do ponad 130 tysięcy osób dzięki jednemu z Youtube’owych publicystów. Można więc powiedzieć, iż jest wyraźna różnica między białymi plamami w mediach starego typu a w mediach internetowych.

Skąd więc tytuł odnośnie do powyższych spostrzeżeń? Sprawa wydaje się dość oczywista – gdy w mainstreamie pojawił się wyłom i prawa strona włożyła nogę w uchylone drzwi, fundamentalne jest nie tylko utrzymanie tego stanu, ale wykopanie drzwi razem z framugą i wpuszczenie do tej przestrzeni kolejnych osób zwiększających pulę informacyjną kontrrewolucji. Aby to miało miejsce, należy nie pozwolić na zamurowanie wyłomu przez elity, a dokładnie to chcą zrobić ustawą o mowie nienawiści, którą Rafał Trzaskowski z całą pewnością podpisze. Jako dawno zadeklarowany przeciwnik demokracji, PO i PiS oraz wszelkiej maści szantaży moralnych, które zawsze kończyły się ziemkiewiczowskim „mimowszystkoPiSizmem” mam świadomość tego, iż PiS nie jest żadnym gwarantem wolności słowa – vide sytuacja zbanowania portalu nczas.pl czy myslpolska.pl przez to środowisko. Jak wspominałem w jednym swoich tekstów, system jest już na swój sposób domknięty[1]. Tyle tylko, iż pisząc o tym w marcu, nie mieliśmy żadnej wiedzy na temat Karola Nawrockiego, który traktowany był jako kolejny sługus Jarosława Kaczyńskiego. Kolejne tygodnie kampanii prezydenckiej pokazały jednak, iż sytuacja jest nieco bardziej złożona i choć nie jest na tyle dobrze, byśmy mieli przekonanie graniczące z pewnością, iż Nawrocki jest jakkolwiek samodzielny, to istnieją pewne przesłanki, by mieć cień nadziei, iż nie będzie to Duda-bis. Redaktor Rafał Otoka-Frąckiewicz postawił bowiem tezę, iż Nawrocki zerwał się PiSowi ze sznurka a dowodem na to są dwa fakty. Po pierwsze taki, iż Nawrocki ewidentnie nie słuchał swoich sztabów. Po drugie zaś, kluczowa jest właśnie liczba mnoga, jeżeli chodzi o sztaby – przeważnie było tak, iż kandydat na prezydenta ma jeden sztab. W przypadku Karola Nawrockiego jest ich kilka i gdy uważnie prześledzi się skład osobowy tychże, widać wyraźnie, iż odpowiada on koteriom panującym w PiS. Od porażki wyborczej w 2023 roku wewnątrz środowiska PiS również nastąpiło pewne pęknięcie. Utrata władzy, świadomość starzenia się lidera będącego warunkiem koniecznym dalszego istnienia tej partii, a więc zbliżającego się końca PiS spowodowały, iż określone grupy wewnątrz PiS zaczęły grać na swoją przyszłość, a podstawową strategią by odnieść sukces jest posiadanie jakiejś przewagi. Frakcje wewnętrzne starały się więc taką przewagę zdobyć i mieć wpływ zarówno na wybór kandydata na prezydenta oraz jego prowadzenie w kampanii. Jak jednak widać, ta sztuczka niespecjalnie wyszła zarówno Kaczyńskiemu jak i innym członkom PiS, bowiem wybierając kogoś akceptowalnego dla wszystkich w PiS, finalnie wybrano kogoś, kto jednak zaczął dawać sygnały gry „na siebie”, co widać było po sprzecznych wyjaśnieniach dotyczących kawalerki. Wyborcy mają więc pewien sygnał, iż w przypadku Karola Nawrockiego istnieje pewna możliwość spełnienia scenariusza innego, niż kontynuacja linii PiS w absolutnie wszystkim. Nie łudząc się, iż nie istnieje taka osoba lub raczej środowisko, które ma duże przełożenie na Nawrockiego, dostrzec należy właśnie ów cień szansy, iż nie będzie to głównie Kaczyński. Co za tym idzie, kalkulacja jest stosunkowo prosta – w przypadku Rafała „Bonżura” Trzaskowskiego mamy pewność, iż zostaną spełnione wszystkie wariactwa związane z cenzurą, nachodźcami z nożami w zębach (nieważne czy legalnymi czy nielegalnymi – zaręczam, iż zabitemu Polakowi czy zgwałconej Polce nie będzie to robiło żadnej różnicy), zielonymi farmazonami, które zrujnują nasze budżety domowe uniemożliwiając ogrzanie domów zimą etc. W przypadku Karola Nawrockiego istnieje cień szansy, iż w jakimś stopniu odetnie się od PiS a ponadto w początkowej fazie prezydentury, na złość PO i koalicji rządzącej będzie wetował ich ustawy. W ten sposób prawa strona zyskuje czas, który jest bezcenny jeżeli chodzi o utrwalanie przełamania monopolu informacyjnego, a co za tym idzie, możliwości kontrrewolucyjnej pracy u podstaw. jeżeli marzy nam się realna zmiana w dłuższej perspektywie, to obawiam się, iż niestety z zaciśniętymi zębami, należytym obrzydzeniem i pamiętając o wszystkich bezeceństwach łże-prawicy z PiS, trzeba zadać w tej walce decydujący cios i wyrzucić przedstawiciela liberalnej elity poza ring. jeżeli Nawrocki okaże się kolejnym pisowskim oszustem, niczego po prawdzie nie tracimy, bo zrealizuje się dokładnie to, co w przypadku prezydentury Trzaskowskiego. jeżeli jednak uda się choć obronić przed ustawą o mowie nienawiści, to należy pamiętać, iż zbiór zła N to zawsze więcej niż zbiór zła N-1.

Marcin Sułkowski

[1] https://konserwatyzm.pl/sulkowski-system-domkniety/

Read Entire Article