W czasach PKW pod kierownictwem „leśnych dziadków”, przewodniczący Stefan Jaworski odpowiadając na liczne pytania, co jest, a co nie jest złamaniem ciszy wyborczej, udzielił odpowiedzi, która rozgrzała i jednocześnie rozbawiła społeczność internetową. Pytanie dotyczyło tak zwanego „lajkowania”, czyli polubienia wpisu lub komentarza zamieszczonego na popularnych „społecznościówkach”. Przewodniczący PKW Stefan Jaworski odpowiedział, iż takie działanie jest formą agitacji wyborczej i podlega karze grzywny. W 2015 roku to same pytanie usłyszał Rafał Tkacz z PKW i nieco złagodził stanowisko z 2014 roku, Tkacz stwierdził, iż to może być naruszenie ciszy wyborczej, ale ocena należy do organów ścigania.
Dyskusja wokół przepisów dotyczących ciszy wyborczej trwa od chwili ich wprowadzenia i głosy zawsze były podzielone. Mniej więcej tyle samo przeciwników i zwolenników przepisów przytaczało swoje argumenty. Koronnym argumentem zwolenników jest czas na refleksję, czemu z pewnością cisza sprzyja. Po wielomiesięcznych pustych obietnicach, krzykach, straszeniu i okazywaniu fałszywej troski o Polaków, choćby najbardziej odporni obywatele mogą się pogubić i te dwa dni spokoju dają szansę na poukładanie myśli. Podobna argumentacja miałaby głęboki sens, gdyby nie rzeczywistość, która wyprzedziła intencje ustawodawców, dlatego też argument przeciwników ciszy wyborczej wydaje się mocniejszy. W dobie Internetu są to po prostu fikcyjne zakazy lub jak mówią prawnicy „martwe przepisy”.
Teoretycznie na dwa dni przed wyborami nie wolno publikować niczego, co nosi znamiona agitacji, w praktyce wszystkie archiwalne wpisy cały czas Internecie są dostępne i z łatwością można do nich dotrzeć. W tych okolicznościach nie sposób uniknąć wrażenia, iż ustawa najzwyczajniej w świecie nie wytrzymuje próby czasu i należy ją poprawić. Dopóki jednak obowiązują aktualne przepisy, organy ścigania i sądy muszą są radzić z ich interpretacją, ni tylko w odniesieniu do „lajków”, ale też bardzo popularnego wklejania karty wyborczej z zakreślonym nazwiskiem kandydata. W przypadku podobnych publikacji internetowych najważniejsze są dwie kwestie związane z przesłankami łamania ciszy wyborczej, które zawarte są w:
Art. 105. [Definicja agitacji wyborczej i termin jej rozpoczęcia]
§ 1. Agitacją wyborczą jest publiczne nakłanianie lub zachęcanie do głosowania w określony sposób, w tym w szczególności do głosowania na kandydata określonego komitetu wyborczego.
Art. 498. [Prowadzenie agitacji wyborczej w czasie ciszy wyborczej]
Kto, w związku z wyborami, w okresie od zakończenia kampanii wyborczej aż do zakończenia głosowania prowadzi agitację wyborczą – podlega karze grzywny.
Z przywołanych artykułów wprost wynika, iż prokuratura i ostatecznie sądy powinny dokonać adekwatnej wykładni „agitacji” i „publicznego nakłaniania”. W postanowieniu Sądu Rejowego w Złotoryi z dnia 10 grudnia 2025 roku, sygn. akt II W 881/25 taka wykładnia się pojawia i biorąc pod uwagą jakość polskiego sądownictwa, zadziwia logiką, spójnością oraz zdrowym rozsądkiem:
Zważywszy, iż post obwinionego został wystawiony na popularnym profilu internetowym, obserwowanym przez ponad 50 tysięcy osób, a samo zdjęcie według informacji zawartych w aktach miało zostać „polubione” przez ponad 4 tysiące osób, znamię publicznego działania nie może w ocenie Sądu budzić wątpliwości. Odmiennie natomiast należy odnieść się do kwestii znamienia zachęcania czy też nakłaniania do głosowania w określony sposób.
Mając na uwadze dość ogólny charakter definicji agitacji zawartej w kodeksie wyborczym, jak również podstawową zasadę w postępowaniu karnym czy też wykroczeniowym, dotyczącą określoności czynu, kwestia dostrzeżenia granicy między już agitacją, a jeszcze dozwoloną dyskusją polityczną czy też publicystyczną, nie jest prosta. Jednakże, w sytuacji gdy dana osoba publicznie pokazuje kartę do głosowania z zaznaczonym głosem na określonego kandydata i jednocześnie poglądy tej osoby nie są tajemnicą, a grono odbiorców treści publikowanych przez tę osobę kieruje się podobnymi poglądami, nie może dochodzić do uznania, iż jest to publiczne nakłanianie czy też zachęcanie.
Krótko mówiąc Sąd doszedł do słusznego przekonania, iż opublikowanie karty wyborczej z zakreślonym nazwiskiem kandydata na popularnym portalu z oczywistych względów jest działaniem publicznym, natomiast to działanie nie może być uznane za agitację, bo nikogo i do niczego nie przekonywało. Analogiczne postanowienia powinny zapadać w sprawach dotyczących „lajkowania” o ile w ogóle i kiedykolwiek jakiś prokurator odważy się postawić tak absurdalne zarzuty. Na koniec warto podkreślić, iż postanowienie wydał asesor Michał Darczuk, pogardliwie nazywany przez obecnego ministra sprawiedliwości „neosędzią” i może to jest cała tajemnica jakości tego orzeczenia.
Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!












![A gdyby śmierci nie było? [o „Trzecim królestwie” Knausgårda]](https://krytykapolityczna.pl/wp-content/uploads/2025/07/Szablon-rozmiaru-obrazkow-na-strone-2.png)




