Populizm po sąsiedzku

nowyobywatel.pl 1 day ago

Warto się przyjrzeć wyborom w Czechach i triumfowi tamtejszych populistów.

W wyborach parlamentarnych w Czechach przed kilkoma dniami zwyciężyła populistyczna partia ANO. Przy niemal 69-procentowej frekwencji, najwyższej od 27 lat, populiści pod wodzą Andreja Babiša uzyskali 34,51% głosów. To aż o 7,39 punktów procentowych więcej niż w poprzednich wyborach, które ANO nieznacznie wówczas przegrało. Na drugim miejscu uplasowała się centroprawicowa koalicja Spolu z wynikiem 23,36%.

Wyniki pokazują nie tylko triumf populistów. Są także przegraną ugrupowań antypopulistycznych. Razem wzięte partie i sojusze liberalne nie są w stanie stworzyć koalicji rządzącej, mając w sumie 92 mandaty w 200-osobowym parlamencie. Z kolei ANO z 80 posłami może albo rządzić mniejszościowo przy koncesjach na rzecz dwóch ugrupowań „antysystemowych”, albo próbować stworzyć z nimi rozmaite układy koalicyjne. Skrajna prawica w typie Konfederacji, czyli SPD, ma 15 mandatów, a nowe ugrupowanie w parlamencie, eurosceptyczno-antyekologiczni Kierowcy – 13.

Wspomniana wysoka frekwencja, inaczej niż w ostatnich wyborach w Polsce, okazała się być bronią nie liberałów, ale antyliberałów. To miara społecznej niechęci wobec neoliberalnego rządu. Najbardziej frekwencja wzrosła wobec poprzednich wyborów w bastionach partii ANO. Szczególnie duży wzrost udziału w wyborach – o 5-7 pkt. proc. – zanotowano w woj. morawskośląskim oraz na północnym zachodzie kraju, natomiast bez istotnych zmian w bogatych i ludnych miastach stanowiących zaplecze wyborcze liberałów – Pradze i Brnie.

Znów inaczej niż w Polsce, tylko wspomniane dwa największe miasta stanowiły miejsca triumfów liberałów. We wszystkich pozostałych większych ośrodkach wygrali populiści, poczynając od Ostrawy, Pilzna, Liberca, Ołomuńca i Czeskich Budziejowic, czyli trzeciego, czwartego, piątego, szóstego i siódmego wśród największych miast kraju. W dodatku wygrali tam oni zwykle z wynikami wyższymi lub przynajmniej podobnymi, jak ich ogólny wynik krajowy.

Warto zarysować prawdopodobny kontekst tak wysokiego poparcia dla populistów w ogóle, w tym choćby w dużych, rozwiniętych i relatywnie zamożnych, „mieszczańskich” ośrodkach. Kontekst ten rzadko pojawia się w polskich analizach czeskich nastrojów oraz wyników wyborczych. Nic dziwnego – Czechy są w Polsce i dla Polaków opisywane niemal wyłącznie przez autorów o wcale lub nieznacznie tylko skrywanych poglądach liberalno-establishmentowych. Tymczasem przyczyny triumfu populistów wydają się w Czechach dość jasne. Są nimi przede wszystkim neoliberalna polityka formacji, które właśnie utraciły władzę.

Rządząca koalicja liberalna przeprowadziła w Czechach szereg „reform” w duchu typowym dla ortodoksyjnego, betonowego neoliberalizmu. Po pierwsze, podniesiono wiek emerytalny – wzrósł on z 64 do 68 lat. Mimo iż dla starszych pracowników wzrósł on mniej, a dla najstarszej grupy zatrudnionych, powyżej 57. roku życia – wcale, to jednak sygnał dla społeczeństwa jest jasny: macie pracować dłużej, żeby w ogóle dostać emerytury. W dodatku niższe – bowiem na mniej korzystny dla świadczeniobiorców zmieniono sposób ich przeliczania i waloryzowania.

Kolejną antyspołeczną „reformą” było zliberalizowanie prawa pracy z korzyścią dla biznesu. Skrócono okres wypowiedzenia z pracy, w wielu przypadkach obejmie on zaledwie nieco ponad miesiąc. Okres próbny, czyli niestabilną umowę dla nowych pracowników (możliwość zwolnienia z pracy z dnia na dzień) wydłużono z 3 do 4 miesięcy. Obniżono z 15 do 14 lat wiek, w którym nieletni mogą pracować dorywczo. Bardziej „elastyczne”, oczywiście na niekorzyść pracowników, są teraz zasady ustalania harmonogramu pracy, organizacji pracy na różnych stanowiskach, pracy zdalnej itp. Z 8 do 6 godzin skrócono czas na przerwę w pracy w „sytuacjach awaryjnych”. Przeciwko zmianom były związki zawodowe, ale neoliberałowie ostentacyjnie zlekceważyli ich uwagi.

Majstrowano także przy usługach publicznych. Zlikwidowano kasy kolejowe w kilkudziesięciu mniejszych miejscowościach, zamknięto 300 placówek pocztowych (głównie na prowincji) oraz zwolniono z publicznej poczty 2300 osób.

Na to wszystko nałożyły się za rządów neoliberałów plagi ponadkrajowe, jak wysoka inflacja i duży wzrost cen energii. Tyle iż w Czechach, inaczej niż np. za rządów populistów w Polsce, towarzyszył temu mizerny wzrost płac (w tym płacy minimalnej) i brak poważniejszych działań osłonowych. Efektem jest realne zubożenie znacznej części społeczeństwa. Wzrosły też nierówności społeczne. w tej chwili w Czechach około 8% pełnoletnich obywateli ma orzeczoną egzekucję komorniczą ze swojego majątku z powodu zadłużenia. W liczbach bezwzględnych to 650 tysięcy dorosłych osób. Wraz z partnerami i nieletnim potomstwem problem dotyczy ok. 1,5 mln osób w 10-milionowym kraju.

Liberalne media i komentatorzy przedstawiają sytuację w Czechach wedle tego samego bzdurnego klucza, jaki stosują wobec dowolnego innego kraju. Na porządku dziennym są więc wywody o prawicowości i skrajnej prawicowości – w rzeczywistości ANO to ugrupowanie centrowe, pod niektórymi względami kulturowymi na lewo od chadeków współrządzących do niedawna. Albo o „ciemnogrodzie” – tymczasem w Czechach niemal w ogóle nie odgrywają roli w polityce kwestie światopoglądowe w „polskim stylu”: populiści nie podważają liberalnego prawa aborcyjnego, nieobecna jest w ich przekazie niechęć wobec praw osób homoseksualnych itp. Jest to ugrupowanie sceptyczne wobec masowej imigracji, ale przecież w Polsce, jak wiemy, na obecnym etapie liberalnej narracji to Donald Tusk zasłania nas własną piersią przed „nachodźcami”, więc i Babiš chyba też może być taki. Mowa też, rzecz jasna, o prorosyjskości, gdy w rzeczywistości ANO jest w tej kwestii dość umiarkowane, choć zarówno doktrynalnie, jak i ze względu na rosnące nastroje społeczne zachowuje dystans wobec narracji liberałów spod znaku hurra-proukraińskości i zaangażowania w wojnę. Zresztą w okresie przedwyborczym i zaraz po wygranej ANO choćby część co bardziej przytomnych komentatorów liberalno-establishmentowych zaczęła tonować opinie o rzekomej prorosyjskości tej formacji. A choćby pojawiają się w obozie przegranych sugestie, żeby wyciągnąć do Babiša rękę w różnych sprawach, aby jego formacji nie skazywać na współpracę wyłącznie ze skrajną prawicą.

Choć kwestie wojny, imigrantów, „zachodniości” czy ekologii/klimatu mają prawdopodobnie wpływ na popularność ANO, to głównym czynnikiem sprawczym wydaje się tutaj kwestia niechęci wobec rządu neoliberałów i ich antyspołecznych decyzji. Zostawiam tu oczywiście zupełnie na boku „demokratyczne” teorie spiskowe spod znaku wywodów, iż ważnymi czynnikami w wyborach są „fake newsy”, „rosyjskie ingerencje”, „boty” itd., bo to kwestie trzeciorzędne wobec realnych spustoszeń (anty)społecznych w wykonaniu dotychczasowego rządu. Wyjaśnianie wyników wyborów takimi czynnikami to z jednej strony bezradność poznawcza i kapitulacja intelektualna, z drugiej natomiast sprytny trik pozwalający w oczach naiwnych zrzucić ze środowisk liberalnych odpowiedzialność za ich błędy czy raczej: za konsekwencje ich zamierzonych poczynań.

Babiš w kampanii wyborczej mocno akcentował przekaz o treści: to, co wam zabrał rząd (neoliberałów), zostanie wam przywrócone. Poziom życia, dawny wiek emerytalny, prawa pracownicze. Czy tak będzie w rzeczywistości – nie wiadomo, ale przekaz jest jasny i oparty na kontrze wobec antyspołecznych decyzji dotychczasowej władzy. Argumenty mówiące, iż lider ANO, jako zamożny biznesmen, nie dokona takich zmian, przemilczają po pierwsze mało liberalny wymiar jego poprzednich rządów (samodzielnych oraz w sojuszu z… socjaldemokratami), po drugie – zaplecze społeczne i wyborcze jego partii. Są też dość groteskowe, gdy wypowiadają je środowiska liberalne i liberalno-lewicowe powiązane albo z wielkim biznesem i z klasami posiadającymi, albo utrzymywane przez miliarderów operujących w skali świata, jak Soros.

Tak czy owak wybory w Czechach miały wyraźny rys socjalno-klasowy. Przejawiało się to nie tylko w bogato-wyspowym triumfie liberałów w Pradze i Brnie, ale jeszcze bardziej w tym, jak głosowano gdzie indziej. ANO odniosło największe triumfy w „Czechach B” – w ubogich i sponiewieranych regionach. Struktura społeczno-gospodarcza sąsiedniego kraju jest taka, iż problemy socjalne nierzadko dotyczą sporych ośrodków miejskich i terenów mocno zurbanizowanych – miejsc, gdzie doszło do zapaści przemysłu i dewastacji miejsc pracy. Czy to po upadku komuny, czy wskutek trwającej od lat „transformacji energetycznej” w duchu liberalnym, czy w sytuacji obecnego uderzenia w zaawansowany przemysł wskutek wzrostu cen energii i regulacji klimatycznych. Czechy, jako obszar historycznie bardzo uprzemysłowiony, zachowały wciąż sporo miejsc pracy, a wobec zmian demograficznych bezrobocie jest niskie. Ale w ostatnim czasie rosnące, a w dodatku praca jest pracy nierówna – czym innym jest szanowany, sensowny zawód wykonywany na stabilnych zasadach niedaleko od domu, w koleżeńskim gronie, a czym innym jedno z „elastycznych” miejsc zatrudnienia byle gdzie i przy byle czym.

Najlepsze wyniki uzyskało ANO w regionach znanych jako czeskie epicentra biedy, zapaści i upadku. Chodzi głównie o województwa morawskośląskie, usteckie i karlowarskie, czyli niemal całą północ kraju. To nierzadko spore miasta i gęsta, miejska zabudowa, a zarazem obszar zdezindustrializowany – miejsca zapaści górnictwa węgla kamiennego i brunatnego, hut żelaza i przemysłu metalowego, hut szkła i zakładów tekstylnych. Przykładowo w Stonawie, gdzie właśnie zamykana jest ostatnia kopalnia węgla kamiennego w kraju, ANO dostało 58%. W sąsiedniej Orłowej 57%, a w pobliskiej Karwinie, swoistej stolicy dawnego, zniszczonego zagłębia górniczego – niemal 60%. Miasto Most na przeciwległym krańcu czeskiej północy, będące symbolem zapaści u naszych sąsiadów – to niemal 50% głosów na ANO i znacznie poniżej krajowej średniej na listy liberałów. Postprzemysłowa wojewódzka Ostrawa, trzecie co do wielkości miasto kraju, z 250 tysiącami uprawnionych do głosowania, to 43% poparcia dla populistów, a więc o ponad 8 punktów procentowych więcej niż ich średnia krajowa. Również poza północą kraju zasada jest niemal zawsze taka sama: im bardziej ubogi, pogrążony w problemach i marginalizowany jest okręg wyborczy, tym wyższe w nim poparcie dla populistów. O ile w województwie południowomorawskim ANO zyskało poparcie ciut niższe niż ogólnokrajowe, o tyle triumfowi liberałów w zamożnym i rozwiniętym Brnie odpowiada na przykład 45% dla ANO w peryferyjno-przygranicznym okręgu znojemskim.

Ciekawym terenem jest województwo morawskośląskie. Było ono jedynym, w którym próg wyborczy w ogóle, a w wielu (po)przemysłowych miastach regionu dość znacznie przekroczyła lewicowa koalicja Stačilo!. Był to sojusz Komunistycznej Partii Czech i Moraw z liderami partii socjaldemokratycznej oraz malutkimi ugrupowaniami narodowo-socjalnymi i regionalistów morawskich. Szli oni do wyborów pod hasłami łączącymi przekaz socjalno-lewicowy z suwerennościowym. Uzyskali wynik – 4,3% – znacznie poniżej sondaży i nie weszli do parlamentu. Poparcie dla nich było niższe niż przed czterema laty, gdy osobne listy komunistów i socjaldemokratów uzyskały w sumie ponad 7%. Na porażkę złożyło się kilka czynników, w tym odwrócenie się części elektoratu socjaldemokracji, gdyż dotychczas między tym ugrupowaniem a komunistami miał miejsce konflikt silnie umocowany w historii i współczesnej tożsamości. Istotnym czynnikiem była także prawdopodobnie kwestia generacyjna – komuniści i socjaldemokraci mieli elektorat ponadprzeciętnie wiekowy i przez cztery lata część tych osób odeszła lub stan zdrowia sprawił, iż porzucili aktywność polityczno-wyborczą.

Ale ważniejsze wydaje się co innego. Po pierwsze, część elektoratu utracono na rzecz ANO i to nie tylko teraz, ale w długofalowym procesie. 12 lat temu socjaldemokraci byli zwycięzcami wyborów, z poparciem ponad dwudziestoprocentowym, a komuniści zajmowali trzecią pozycję z wynikiem niemal 15%. w tej chwili liderzy socjaldemokratów, zanim weszli w sojusz z komunistami, prowadzili rozmowy o starcie z list Babiša. Znaczenie miała w tej kwestii prawdopodobnie także obawa części elektoratu o „zmarnowanie głosu” w przypadku nieprzekroczenia progu, co stało się z wyborcami komunistów i socjaldemokratów przed czterema laty. Jednak najważniejszy wydaje się inny czynnik. Populiści, gdy są „centrowi”, mogą łowić wśród elektoratów zarówno skrajnej lewicy, jak i skrajnej prawicy. Tym pierwszym oferują przekaz socjalny, a przynajmniej nieliberalny, tym drugim – suwerennościowo-godnościowy, a jednocześnie unikają ekstremalnych postaw obu obozów. Czeskie wybory pokazały, iż ugrupowania „antysystemowe” z lewa i prawa osiągnęły wyniki znacznie poniżej oczekiwań i sondaży, a część ich poparcia została skanibalizowana przez ANO.

Czechy stają się w efekcie „krajem bez lewicy”. To już druga kadencja bez ugrupowań lewicowych w parlamencie. Oznacza to, iż rządzący populiści nie będą musieli czynić koncesji na rzecz lewicowego koalicjanta czy nieformalnego sojusznika. Takie koncesje poczynią natomiast na rzecz radykałów prawicowych. Wśród moich czeskich znajomych, ale także wśród głosów publicznych nietrudno znaleźć osoby identyfikujące się jako lewicowe, a zarazem głosujące w tych wyborach nie na lewicę, ale na liberalno-libertariańskich Piratów. Ugrupowanie to może uchodzić za lewicowe czy lewicujące tylko na gruncie obyczajowo-kulturowym, bliskim indywidualistycznej pseudolewicowości kontrkulturowej, a w dodatku robiąc to w kraju, w którym, inaczej niż w Polsce, nie istnieje poważne zagrożenie dla liberalnych swobód obyczajowych, zatem odpada argument, iż trzeba ich bronić w sojuszu z kimkolwiek. Popieranie Piratów zamiast „starolewicowej” koalicji to nie tylko uderzanie w ostatnie przyczółki lewicy, nie tylko wsparcie formacji współodpowiedzialnej za antyspołeczne decyzje koalicji rządowej z ich udziałem z lat 2021-2025. To także obiektywne wspieranie sojuszu ANO z radykałami prawicowymi, dla którego przy braku obecności lewicy w parlamencie po prostu nie ma alternatywy.

To także, co najważniejsze, lekceważenie rdzenia lewicowości, czyli orientacji klasowo-socjalnej, na rzecz opcji indywidualistyczno-liberalnej. Zamiana lewicowości jako interesu klasowego i zobowiązania politycznego na rzecz słabszych na wielkomiejsko-próżniaczo-subkulturowy „styl życia”. Czyli wspieranie procesu jeszcze większej separacji takich „lewicowców” od świata pracy, zwykłych ludzi, przegranych i słabszych w obecnym systemie ekonomicznym. Nic dziwnego, iż dla klasy ludowej bardziej wiarygodny jest w efekcie choćby bogacz Babiš niż tego rodzaju lewicowość. Inna sprawa, iż słaby wynik Stačilo jest i tak najlepszy wśród czegokolwiek, co w Czechach autoidentyfikuje się jako lewica, w dodatku jest to wynik w dużej mierze osiągnięty w środowiskach, dla których obrony powstała niegdyś lewica, a nie wśród praskich, brneńskich czy wszelkich innych freaków i rozmaitych mniejszości.

Lewicowość staje się coraz bardziej martwa i społecznie zbędna. Jest szyldem zanikającej formacji, szczególnie na obszarze postkomunistycznym. Klasy posiadające i osoby aspirujące do nich, nowoczesne mieszczaństwo, rozmaite środowiska postępowo-kulturowe – wszyscy oni znajdują reprezentację w liberałach, którzy w Czechach, w odróżnieniu od Polski, są całkowicie wolni od „staroświeckich” uwikłań kulturowych. Z kolei osoby, dla których priorytetem są kwestie socjalne, otrzymują ofertę od populistów, którzy w dodatku są im bliżsi także kulturowo, bo dzisiaj opresja klasy ludowej ma coraz częściej wymiar nie tylko ekonomiczny, ale także „lajfstajlowy” – niezamożni są nieustannie pouczani i dyscyplinowani za „niedostateczną” postępowość, tolerancyjność, otwartość itd.

W efekcie rolę reprezentantów „wyklętego ludu ziemi” coraz częściej zamiast lewicy pełnią populiści. Czas pokaże, jak w tej roli sprawdzą się oni w Czechach we właśnie zaczynającej się kadencji parlamentu.

Remigiusz Okraska

Zdjęcie w nagłówku tekstu: fot. Magdalena Okraska

Read Entire Article