W ciągu zaledwie 14 miesięcy niemieckie służby zawróciły do Polski ponad 10 tysięcy migrantów. Takie dane przekazała redakcji Interii Policja Federalna Niemiec. Mimo iż oficjalne kanały – jak procedura dublińska czy readmisja – obejmują tylko ułamek tej liczby, to faktyczna skala operacji prowadzonych przez Niemców jest znacznie szersza. I znacznie bardziej problematyczna.
Dla wielu może to być zaskoczenie, ale Niemcy – kraj, który lubi pouczać innych w sprawach humanitarnych i praw człowieka – stosują mechanizmy, które pozwalają im przerzucać migrantów z powrotem do Polski, nie zawsze w pełni transparentnie i zgodnie z duchem unijnej solidarności.
Zgodnie z informacjami uzyskanymi przez Interię, od stycznia 2024 roku do końca lutego 2025 roku Niemcy zawrócili do Polski 10 000 migrantów. Tymczasem procedura dublińska i uproszczona readmisja – czyli formalne mechanizmy przekazywania cudzoziemców między państwami UE – objęły w tym czasie zaledwie 1077 osób.
To oznacza jedno: tysiące ludzi są zawracane bez wchodzenia w formalne procedury. Jak? Poprzez mobilne kontrole prowadzone przez niemiecką Policję Federalną, które realizowane są nie tylko przy granicy, ale i głęboko na terytorium Niemiec – na autostradach, w pociągach, na parkingach. Dla niemieckiego systemu migracyjnego to „odmowa wjazdu”. Dla Polski – realny problem, który spada na nią bez zapowiedzi.
Jak tłumaczyła Interii rzecznik Policji Federalnej Niemiec, Franziska Gorski, mobilne patrole działają „elastycznie, w zależności od oceny sytuacji”. Nie brzmi to jak coś, co da się dokładnie kontrolować czy ewidencjonować.
W praktyce oznacza to, iż jeżeli migrant został zatrzymany na niemieckim terytorium, ale nie zdążył złożyć wniosku o azyl, Niemcy mogą go po prostu wyrzucić z powrotem do Polski, bez informowania polskich służb i bez przeprowadzenia pełnej procedury.
Problem w tym, iż takich przypadków są tysiące. I to nie są spekulacje – to potwierdzone liczby z niemieckich źródeł.
Najczęściej zatrzymywani migranci pochodzą z Syrii, Afganistanu, Iraku, Turcji, ale też z Afryki Wschodniej – Somalii i Erytrei. Ich szlak wiedzie przez Białoruś i Polskę, a celem są Niemcy. Berlin traktuje Polskę jako „kraj pierwszego wjazdu”, czyli miejsce, które powinno odpowiadać za dalsze procedury azylowe.
W praktyce wygląda to tak: migrant przekracza zieloną granicę na Podlasiu, przemieszcza się przez Polskę, a jeżeli nie zostanie złapany – trafia do Niemiec. Tam, zamiast dostać szansę złożenia wniosku o azyl (co gwarantuje mu prawo międzynarodowe), zostaje zatrzymany przez mobilny patrol i natychmiast odesłany.
To obejście systemu. Wygodne, szybkie, pozbawione formalności. Ale też moralnie i prawnie wątpliwe.
Warto przypomnieć, iż to właśnie Niemcy były orędownikiem wspólnej polityki azylowej w UE. To Berlin promował tzw. mechanizm solidarnościowy – relokację uchodźców z państw granicznych do innych państw członkowskich.
Ale dziś, gdy presja migracyjna rośnie, a niemieckie społeczeństwo się niecierpliwi, niemiecka polityka robi zwrot o 180 stopni. Zamiast wspierać kraje takie jak Polska, Berlin zrzuca problem z powrotem na Warszawę. Oficjalnie – zgodnie z prawem. Nieoficjalnie – często bez pytania.
Tysiące migrantów zawracanych z Niemiec trafiają z powrotem do Polski, gdzie muszą zostać objęci procedurą. Nasz system azylowy już teraz działa na granicy wydolności. Czas oczekiwania na decyzję wynosi choćby kilkanaście miesięcy, a infrastruktura – ośrodki dla cudzoziemców, personel, pomoc socjalna – jest niewystarczająca.
W 2024 roku złożono w Polsce ponad 4000 wniosków o azyl. Zdecydowana większość to właśnie osoby zawrócone z Niemiec. Brakuje pieniędzy, brakuje ludzi, brakuje planu.
A tymczasem z Brukseli – cisza.
Zgodnie z komunikatami niemieckiego MSW, w tej chwili na granicy działa ok. 200 funkcjonariuszy, także w ramach wspólnych patroli z polską Strażą Graniczną. Ale to raczej działania PR-owe niż realne rozwiązanie.
Patrole nie zatrzymają presji migracyjnej, nie rozładują polskiego systemu i nie naprawią unijnej polityki, która od lat funkcjonuje na zasadzie: „radźcie sobie sami”.
Unia Europejska nie ma dziś skutecznego mechanizmu ochrony granic ani sprawiedliwego systemu rozdziału odpowiedzialności za migrantów. Niemcy, które jeszcze kilka lat temu występowały jako lider polityki humanitarnej, dziś same obchodzą system, zrzucając ciężar na sąsiadów.
Zawracanie tysięcy migrantów bez formalnej procedury, bez informowania strony polskiej, bez wspólnego rozwiązania – to nie jest wyraz solidarności. To polityka podwójnych standardów, w której moralność kończy się tam, gdzie zaczyna się polityczny koszt wewnętrzny.