Marcin Drewicz: Candidates for the Office of the president of the Republic of Poland – Part 8

magnapolonia.org 3 days ago

Marcin Drewicz: Kandydatowi na Urząd Prezydenta RP – Część 8: Tradycyjnie, czyli propaganda uliczna

Teraz bardzo prosimy P.T. Czytelników o docenienie tego, iż poniżej wcale nie będą użyte wszakże najwłaściwsze w danym kontekście i zarazem liczne wulgaryzmy, w jakie obfituje nasz ukochany język polski – te tzw. barokowe wiązanki, nie do odparcia (innym językom też pod tym względem nie brakuje).

Albowiem o tych wszystkich sprawach pisze ktoś, kto przed rokiem 2020 i jeszcze w samym tamtym roku czynił, jak sądzi, dość szerokie starania w celu doprowadzenia na Setną Rocznicę Cudu nad Wisłą do powszechnego „narodowego” wydania pewnej polskiej powieści opiewającej ludzi i wydarzenia sprzed stu już lat.

I, proszę sobie wyobrazić, na ponad stu (!) adresatów tych działań, w tym kilkudziesięciu (!) wydawców książek, prywatnych („dzielni polscy przedsiębiorcy”), państwowych („zwykły urzędas”), modlących, pozamodlących, nie-wiadomo-czy-modlących, dużych i małych, stołecznych i pozastołecznych, by tak rzec, p…s z k…ą n…ą się tym wydawniczym pomysłem nie zainteresował. Nikt! Zatem: BEZ RÓŻNICY – „państwówka” czy „prywaciarz”.

Niech będzie, że: prawie nikt. Pewna osoba z administracji pewnego dużego obiektu, właśnie państwowego, znajdującego się w ruchliwym miejscu w Warszawie, wyraziła przedwstępnie, telefonicznie gotowość do udostępnienia wybranych ścian tego obiektu na zamieszczenie tam wielkoformatowych reklam tyleż książki, co w ogóle tych wskazujących rzeszom przechodniów na Setną Rocznicę Cudu nad Wisłą. I to chyba było wszystko.

Ale, ale… czy to aby nie te „dyżurne hurra-patriotyczne” i ściśle z władzami państwowymi związane „środowiska” i „wspólnoty” trzęsące od lat ową „polską polityką historyczną” powinny by jako pierwsze wystąpić z inicjatywą rozpowszechnienia w przestrzeni publicznej treści i znaków, w tym owej daty rocznej, przywołujących tamto epokowe wydarzenie sprzed stu lat, po czym ten zamiar zrealizować? Czy to nie oni pierwsi powinni nawoływać do malowania w różnych polskich miastach murali w postaci barwnych znaków pułkowych stacjonujących tam przed wojną jednostek Wojska Polskiego?

A na Ziemiach Odzyskanych do malowania murali znaków pułków, jakie przed wojną stacjonowały na Kresach Wschodnich; a w ogóle to takich treści na ów rocznicowy temat, jakie kto by gdzie chciał. I konkurs można by ogólnokrajowy ogłosić. Taki mural długo się trzyma.

Oni, dysponujący tzw. przełożeniem medialnym, a nie bezsilny pojedynczy obywatel, jeden lub zaledwie kilku, i jego przygodni respondenci.

Właśnie to, „w dziedzinie kultury”, było w tamtym roku priorytetowym zadaniem „dla Państwa”, które to zadanie ówczesnym „państwowym” (z tytułami profesorskimi) decydentom „od polskiej polityki historycznej” najwidoczniej w ogóle nie przyszło do głowy, o czym wnioskujemy pamiętając ówczesny wygląd ulic takiej np. Warszawy, a także stan i rodzaj prezentacji medialnych (por.: Marcin Drewicz, „Polak Polakowi… czyli podzwonne. O tym, jak na Stulecie Wydarzeń nie wydano powieści 'Tamtego lata…’ S.N. Goworzyckiego”, Lublin 2021).

No, ale gdy w „słusznie minionym” PRL-u nadchodziła rocznica zwłaszcza Rewolucji Październikowej, to te same ulice aż się czerwieniły. Owa komunistyczna przemoc symboliczna stosowana była bez umiaru. „Oni” wtedy jednak wiedzieli czego chcą i te swoje zamiary z rozmachem realizowali.

Ci dzisiejsi… robią to nieco inaczej. Owszem – niedawna „Deklaracja szesnastu” oraz oznajmienie „ministry” o „polskich nazistach” i inne współbrzmiące enuncjacje (styczeń 2025 r.) otwierają nam te mniej dotąd dostępne pola obserwacji. Że też aż tak daleko i głęboko to zaszło… ale jest to przykład stosowania przemocy symbolicznej jednak pokrętnej, a przez to zwątlonej, na nasze szczęście.

Co z tego wynika, w kontekście bieżącej wyborczej kampanii prezydenckiej, w jakim wszakże ośmielamy się niniejszym zabierać głos?

I znowu, podpowiedź w zakresie metody, acz wypracowanej z tamtej strony politycznego sporu, może być użyteczna. Oto: „marsz przez instytucje”, ale… w przeciwnym kierunku. Nie śpieszyć się z likwidowaniem instytucji, gdyż powoływanie nowych może się okazać trudniejsze od likwidacji starych. ale samemu zajmować te instytucje, ulepszać je, odchudzać, usprawniać, a gdy jednak porzucać je lub likwidować, to tylko w ostateczności, mając zawczasu koniecznie przygotowaną lepszą alternatywę.

Czy my jesteśmy do tego gotowi? Nie. A dlaczego? Przede wszystkiem dlatego, iż zgłodniałych takiej pracy, ani do niej przygotowanych kadr nie mamy! Przynajmniej szeregowy przechodzień ich nie dostrzega.

Ustrój szkoły ponadpodstawowej 3+3 zrobił swoje. My go postrzegamy także jako jedną z głównych przyczyn tak bardzo ostatnio gwałtownego spadku liczby powołań kapłańskich i zakonnych w Polsce.

I tu koło się zamyka! Powracamy do początku niniejszych rozważań, tych o dzieciach i młodzieży, o narzeczeństwie, o rodzinie i o wychowaniu, o polskiej szkole i o tłumach młodych obcoplemiennych nachodźców pośpiesznie kolonizujących naszą Ojczyznę. Ech…!

Z (przed)ostatniej chwili:

Otóż Kandydat na Urząd Prezydenta RP powiedział „przez Internet” – na ile my prawidłowo odebraliśmy jego do nas kierowany przekaz – iż on już „nie musi się prezentować”, gdyż wszędzie tam, dokąd on przybywa, osobiście lub za pośrednictwem swojego przekazu na nośnikach elektromagnetycznych, „jest już znany”.

Niestety, w ustroju demokracji plebiscytarnej ktoś, kto żywi takie przekonanie, JUŻ TERAZ PRZEGRAŁ rywalizację o wystawiony do obsadzenia Wysoki Urząd, a choćby starania o jej dwucyfrowy procentowy wynik.

Oto w demokracji plebiscytarnej pierwotnie rozstrzygają tłumy szeregowych przechodniów-wyborców (a po nich ci, co liczą głosy – vide: ostatnio „przypadek rumuński”, też w ramach, tamtejszych, wyborów prezydenckich). Szekspirowski Koriolan bardzo tego nie lubił.

Wspomniany Kandydat, owszem, znany jest w tej chwili w tym jakże wolno poszerzającym się kręgu swoich tzw. fanów-zwolenników, czyli tzw. twardego elektoratu, w tym przypadku w ilości wyrażonej najpewniej LICZBĄ ZALEDWIE SZEŚCIOCYFROWĄ, I TO Z TYCH MNIEJSZYCH SZEŚCIOCYFROWYCH. Łatwo policzyć, iż w kraju o wielkości dzisiejszej Polski to jest… nic. A mowa tym razem o rywalizacji o Jednoosobowy Urząd Ogólnopaństwowy, a nie o lokalne przewagi lub równowagi w regionach, gdzie stosunkowo wielu ludzi lubi Kandydata.

Z pełną świadomością zauważamy, iż przez minione lata Kandydat i jego współpracownicy NIE PODJĘLI stosownych działań (lub podejmowali je nieskutecznie), aby o swoim już choćby samym ISTNIENIU – iż taki to a taki polityk jest, iż w takim to a takim kierunku działa – POINFORMOWAĆ OWE MILIONOWE RZESZE PRZECHODNIÓW, czyli swoich POTENCJALNYCH WYBORCÓW. Tymczasem miliony Polaków o takim Kandydacie przez cały czas nic nie wiedzą, choćby wielu z tych, którzy posługują się Internetem, na który Kandydat od lat stawia jako na główne (czy jedyne?) medium we współczesnym politycznym dyskursie.

Inaczej mówiąc: sama tylko „obecność w Internecie”, rzecz niezmiernie cenna i pożyteczna – jak się okazuje – nie wystarcza!!! Skoro tzw. starsi i mądrzejsi (określenie wzięte od Znanego Publicysty) od lat nakładają na nazwisko Kandydata jakże szczelną (!!!) blokadę w polskojęzycznych telewizjach i w radiach, w tych „mediach szerokiego zasięgu”, trzeba wzorem z czasów hitlerowskiej okupacji – „małego sabotażu” (vide: książki i filmy o Szarych Szeregach), a z czasów nowszych – wzorem „podziemnej 'Solidarności’” ominąć (!) tę blokadę wychodząc po prostu na ulice.

Należy wychodzić na skrzyżowania pieszych i kołowych ciągów komunikacyjnych na spotkanie owych tłumów przechodniów-wyborców – z plakatami, afiszami, ulotkami, nalepkami itd.; z o znacznie większej od tamtych powierzchni bilbordami oczywiście też (chociaż ta forma komunikowania się z otoczeniem jest bardziej kosztowna). A czynić tak po to właśnie, aby także tym szerszym kręgom wyborczego społeczeństwa po prostu… NARESZCIE DAĆ SIĘ POZNAĆ.

W dzisiejszych czasach każdy może sobie takie propagandowe materiały, do granic określonego formatu, kreować na domowym laptopie, po czym powielać je na domowej drukarce. To jednak nie PRL in crudo, ani nie „stan wojenny”.

Tego dotąd nie zrobiono (!), a owe cztery miesiące czekającej nas kampanii wyborczej mogą się okazać czasem ZA KRÓTKIM dla nadrobienia BRAKÓW WIELOLETNICH.

Dlaboga! W przeciwieństwie do czasów wojennych, okupacyjnych, komunistycznych taką działalność uliczną można w tej chwili – bo takie jest prawo, a to już coś! – prowadzić otwarcie i legalnie. Można sobie np. (spróbować) powynajmować w miejscach liczniej przez przechodniów oglądanych lite ściany budynków lub jakieś parkany, czy inne powierzchnie, na których to powierzchniach mogą dłużej widnieć stosowne treści graficzne i literowe, co pewien czas odnawiane.

Można powynajdować sobie owe powierzchnie „niczyje”. Można prowadzić w centrach miast stałe (i najlepiej gdy – takie mamy czasy – chronione przez Policję!) stragany wyborcze – coś w rodzaju placówek znanej nam z innej kultury „armii zbawienia” (sic!). Można w grupie (tak jest szybciej i raźniej) odręcznie wymalowywać na szerokiej wstędze płótna całe transparenty – dużych rozmiarów napisy i/lub rysunki – do pokazywania na ulicznych wiecach i/lub zawieszania ich, gdzie i kiedy trzeba.

Należy się trzymać prawa, skoro ono zabrania zamieszczania gdzieś w przestrzeni publicznej „ogłoszeń”. Co to jest „ogłoszenie”? A czym ono nie jest? Czy materiały propagandowo-wyborcze to też są „ogłoszenia”, a więc zakazane, aby je wywieszać lub przyklejać na… Ale, co my tu będziemy podpowiadali? Za takie podpowiadanki w „normalnej” firmie „specjaliści od reklamy” biorą grubą forsę.

Można – póki co – wszystko, a w każdym bądź razie bardzo wiele. ale się tego nie robi, w następstwie czego ten wielomilionowy ogół Polaków-wyborców o tym Kandydacie albo nie wie nic, albo zna tylko obelgi, jakimi go, ale jednak rzadko – bo tu całkowite zamilczanie jest ważniejsze od zniesławiania! – przeciwnicy polityczni obrzucają za pośrednictwem polskojęzycznych (i innych) mass mediów.

Polecamy również: Lewicowy teatr zorganizował darmowy występ dla nachodźców. To nie mogło się dobrze skończyć

Read Entire Article