Jeszcze nie zdążyliśmy przetrawić prezydenckiej inauguracji, a kilka godzin później już posypały się pierwsze prezydenckie dekrety. Jeden to zapowiedziane uniewinnienie półtora tysiąca uczestników ataków na Kapitolu z 6 września 2021 roku, włącznie z tymi, którzy stosowali przemoc. Z więzienia wyjdzie choćby Enrique Tarrio, skazany na 22 lata więzienia za planowanie siłowego przewrotu. Wśród innych ekspresowych dekretów jest ponowne wycofanie się USA z paryskiego porozumienia klimatycznego i wprowadzenie 25-procentowych ceł na produkty z Kanady i Meksyku już od 1 lutego – to pierwsza salwa wojny gospodarczej.
Wczesnym popołudniem 20 stycznia, w doroczne święto upamiętniające życie i dorobek Martina Luthera Kinga, Donald Trump został po razu drugi zaprzysiężony jako prezydent. Mimo iż planowano inaugurację jako wielki spektakl pod gołym niebem waszyngtońskie mrozy sprawiły, iż ceremonię przeniesiono do Kapitolu. W całkiem sporej sali zabrało się grono najważniejszych aktorów, którzy liczą na to, iż do nich należy przyszłość: Elon Musk. Mark Zuckerberg. Tim Cook. Jeff Bezos. Sundar Pichai. Premierka Włoch Giorgia Meloni. Nigel Farage z brytyjskiej Reform Party. W końcu, obowiązkowo,Obama, Bush, Clinton, Biden i wszyscy pozostali. Do tego sędziowie Sądu Najwyższego.
Inaczej niż cztery lata temu, tym razem Trump miał czas się przygotować i dać czadu z konkretami, które skutecznie wyartykułował, gubiąc się w myślach mniej niż zwykle, nie spiesząc się, podkreślając pewne słowa tak jak wtedy, gdy wymieniał z nazwiska prezydenta „Obamę” – jakby słowo było zbyt egzotyczne żeby je tak po prostu wymówić.
Media komentowały, iż mowa prezydencka brzmiała jak coroczne orędzie do narodu, gdzie prezydent wylicza swoje priorytety na cały rok. W poniedziałkowej przemowie Trumpa faktycznie znalazło się wiele konkretów, które zachwyciły tych których miały zachwycić, i przeraziły tych, którzy mieli być przerażeni.
Prezydent ogłosił stan zagrożenia narodowego na południowej granicy, skąd dokonuje się „inwazja kryminalistów”. Inwazja to inwazja, powiedział Trump, a to jest inwazja. Prezydent przywróci regulację, która zmusi oczekujących na azyl do nieprzekraczania amerykańskiej granicy i zacznie rejestrować kartele (przemycające migrantów) jako organizacje terrorystyczne. Tak jak cztery lata temu, próbujący przekroczyć granicę będą musieli czekać miesiącami i latami w Meksyku. Ale to nie wszystko.
„Są tylko dwie płcie” – ogłosił prezydent, zapowiadając zaprowadzenie prawicowego porządku, jeżeli chodzi o kategorie płciowe w siłach zbrojnych. Do służby zostaną też przywróceni wojskowi „niesłusznie” z niej wydaleni za odmowę przyjęcia szczepionki przeciw COVID. Zapowiedział wyrugowanie z systemu edukacyjnego treści dotyczących orientacji seksualnych, rasizmu i wszelkich innych, które „uczą małych Amerykanów wstydzić się samych siebie i nienawidzić własnego narodu”. Szkoły nie mają więc mówić zbyt otwarcie o nie niewolnictwie i wyrzynaniu Indian, za to śmielej o Ameryce jako narodzie wybranym, którzy krzewi republikańskie wartości na całym świecie.
Sam Trump zaprezentował się nobliwie, wymuskany, poważniejszy niż zazwyczaj, deklarujący swój dość dziecinny, XIX-wieczny patriotyzm à la Mickiewicz, wiarę w wyjątkowość i misję Ameryki na świecie jako kraju namaszczonego przez Boga. Bo przecież „nie możemy zapomnieć o Bogu” – powiedział i zebrał oklaski uroczych konserwatywnych dam w bladoróżowych garsonkach.
Po inauguracji „do” albo „za” prezydenta modliło się aż trzech wielebnych – rabin głoszący chwałę Ameryki i Izraela, państw opartych na „biblijnych” wartościach, potem czarny pastor, który śpiewnym głosem zagrzewał do świętowania wyboru nowego prezydenta, a w końcu biały ewangelicki ksiądz. Nie brakowało więc wielokulturowości – byle w ramach judeochrześcijaństwa.
Obóz Trumpa pokazuje, iż obejmuje wszystko co powinien: mamy laski w miniówkach, mamy Barrona Trumpa, który wygląda jak nazista lub potencjalny seryjny gwałciciel. Mamy kulturalne starsze panie, mamy butną młódź, mamy zatwardziałych ewangelików.
„Spełnimy marzenia Martina Luthera Kinga” – obiecał Trump, podkreślając, iż jego rząd będzie ślepy na kolor skóry i religię. „To były najważniejsze wybory w historii USA. To dzień, który oznacza koniec schyłku Ameryki”.
Dziękując czarnym i Latynosom za wsparcie polityczne, prezydent obiecał, iż nigdy o tym nie zapomni i iż nie może się doczekać współpracy w najbliższych czterech latach.
„To będzie złoty wiek Ameryki” – obiecywał. „Pokonamy inflację, ceny pójdą w dół. Zaczniemy wydobywać i eksportować naszą ropę i gaz. Płynne złoto uczyni nas znów bogatym narodem. Wszyscy nam będą zazdrościć i nasz szanować”.
Trump powtórzył, iż zmieni nazwę Zatoki Meksykańskiej na Amerykańską i przejmie kontrolę nad Kanałem Panamskim – tu oklaski za brawurę od wiceprezydenta J.D. Vance’a, który wyglądał jak napompowany fast foodem i koką.
Ameryka wznowi produkcję na wielką skalę, zrzuci kajdany Zielonego Nowego Ładu i będzie skutecznie i gwałtownie reagować na klęski żywiołowe i inne wielkie katastrofy, w odróżnieniu od odchodzącego rządu – oznajmił kwaśno Trump, stojąc dosłownie o parę kroków od Joe Bidena i Kamali Harris. Miał na myśli na przykład ostatnie, niezwykle trudne do ugaszenia pożary w okolicach Los Angeles, które pochłonęły także domy wielu celebrytów. Choć na sali stał zadowolony Elon Musk, prezydent zapowiedział, iż pojazdy elektryczne nie będą priorytetem Ameryki i iż każdy będzie mógł mieć takie auto, jakie chce. Wreszcie – obiecał Trump – zakończy się używanie Departamentu Sprawiedliwości do walki politycznej.
„Przeszedłem niejedno i niejednego się nauczyłem. Chcieli odebrać mi wolność i życie” – mówił Trump-męczennik, prawdopodobnie nawiązując do nieudanych zamachów na niego w czasie kampanii.
Mimo to Trump kocha Amerykę i jej lud, który miał wszelkie powody stracić zaufanie do rządu w ostatnich dekadach. Bo rząd nie tylko ludziom nie pomagał, ale wpuszczał do kraju „umysłowo chorych” i „przestępców, którzy przywożą tu narkotyki”.
„Na Bliskim Wschodzie zakładnicy wracają do domów” – obwieścił Trump triumfalnie, jakby nie było wątpliwości, iż rozpoczęte właśnie zawieszenie broni było darem dla niego z okazji objęcia prezydentury, i obiecał dalej krzewić pokój na ziemi. Biden i Harris nie mieli wyjścia: musieli nie tylko klaskać, ale i wstać.
O Ukrainie ani o Chinach nie padło choćby słowo. Nie wspomniano Nazwisko Putina także nie wybrzmiało w kongresowej sali. Za to znakiem czasów niech będzie fakt, iż Donald Trump wypuścił w poniedziałek dwie monety, z których jedna nazywa się „Melania”. Walentynki za pasem, wiadomix.
W chwili, gdy to piszę – we wtorek o 4 rano polskiego czasu – amerykańskie media zastanawiają się, czy podczas inauguracji Elon Musk nie użył aby nazistowskiego salutu. No cóż, użył, a spindoktorzy mają teraz pełne ręce roboty również i z tego powodu. Pół godziny temu Trump wydał dekret znoszący prawo do obywatelstwa dla każdej osoby urodzonej na amerykańskiej ziemi.
Ciąg dalszy nastąpi.