Przez świat przetacza się „rewolucja zdrowego rozsądku”, która wchłania kolejne państwa i zmienia ogólny klimat ekonomiczno-społeczny. Coraz bardziej oczywiste staje się, iż wdrażana przez Donalda Trumpa wielka konserwatywna zmiana tożsamościowa jest niczym więcej, jak anturażem przejmowania władzy przez biznes. Ekstremalnie bogaci panowie, przekonani o własnym geniuszu, mieli dosyć podporządkowywania się rządom i oczekiwaniom społecznym. Postanowili wykorzystać modę na konserwatyzm oraz swoje wpływy, koneksje i pieniądze, by przejąć władzę. Polski model gospodarczy od trzech dekad polega na kopiowaniu rozwiązań wdrażanych na Zachodzie, więc nowy trend błyskawicznie dotarł nad Wisłę.
Czy polski biznes naje się z amerykańskiego stołu?
Nowy program gospodarczy rządu, zaprezentowany na konferencji zorganizowanej pod hasłem „Polska. Rok przełomu”, był jedynie zapowiedzią zmiany wajchy z etatyzmu na probiznesowy liberalizm. jeżeli ktoś liczył na prezentację szczegółowego planu reform i prorozwojowych wydatków, musiał się srogo zawieść. Usłyszeliśmy ogólne deklaracje, których celem było poinformowanie biznesu – a przy okazji opinii publicznej – iż obecny rząd wyczuł prąd idący zza oceanu i zamierza z nim bezrefleksyjnie popłynąć.
Fundamentem nadchodzącego wzrostu gospodarczego, który zdaniem ministra Andrzeja Domańskiego wyniesie w tym roku 4 proc., mają by inwestycje. Według Donalda Tuska sięgną one w tym roku co najmniej 650 mld zł, a prawdopodobnie choćby ok. 700 mld, co nominalnie byłoby historycznym rekordem. Nie chodzi tu jednak o mobilizację środków publicznych na ogromną skalę, tylko o łączne inwestycje planowane lub już realizowane przez sektor publiczny i prywatny. Przy czym ten drugi ma nadawać ton.
Premier poinformował, iż dopina inwestycje Google’a, Amazona, IBM oraz Microsoftu w Polsce. Prowadzi intensywne rozmowy z zarządami tych amerykańskich gigantów, dzięki czemu już niedługo światło dzienne ujrzą plany inwestycyjne wymienionych spółek nad Wisłą. Jak można zauważyć, mowa jest wyłącznie o spółkach z USA, co nie powinno dziwić – globalną władzę przejmuje dziś przede wszystkim tamtejszy biznes, więc informacje o planach jakichś przedsiębiorstw ze Szwecji na polski rynek niezbyt pasowałyby do wydźwięku konferencji. Tu chodziło o wysłanie wyraźnego sygnału, iż Polska jest gotowa partycypować w operacji przeprowadzanej przez amerykańskich techoligarchów. Przy okazji niemała część tortu trafi do polskiego biznesu – przecież Amerykanie sami wszystkiego nie zjedzą.
Można więc przypuszczać, iż podczas wspominanych rozmów premier oferował big techom duże ulgi podatkowe i inne profity w zamian za ulokowanie inwestycji w Polsce. To akurat nie jest szczególnie niepokojące. Ulgi dla inwestorów z najbardziej zaawansowanych technologicznie branż, dzięki którym Polska przesunie się wyżej w globalnym podziale pracy i łańcuchach produkcji, mogą być uzasadnione i per saldo bardzo korzystne (chociaż nie muszą – diabeł tkwi w szczegółach). Popierałem ulgi dla Intela, więc nie będę się zżymał nad tymi dla Microsoftu czy Alphabetu (Google). Szkoda, iż obecnej ekipie rządzącej brakuje takiej konsekwencji – udzielane Intelowi przez PiS subsydia były histerycznie krytykowane przez ówczesną liberalną opozycję i bliskie jej media.
Modernizacja zamiast dekarbonizacji
Niepokój wzbudzają inne probiznesowe deklaracje. Minister finansów zapowiedział m.in. zniesienie tzw. strategii podatkowych. To nałożony w drugiej kadencji PiS obowiązek sprawozdawczy największych spółek, mający na celu uszczelnienie CIT. Według Domańskiego nikomu nie przynosi korzyści, więc niedługo się z nim pożegnamy. Można przypuszczać, iż ogólne nastawienie Krajowej Administracji Skarbowej będzie jeszcze bardziej uległe wobec biznesu, a kontrole fiskusa rzadsze i znacznie mniej dociekliwe.
Tusk i Domański zarysowali też strategię energetyczną. Rządzący nie mówili już o klimacie czy zerowej emisyjności, tylko o obniżeniu cen oraz koniecznej transformacji energetycznej, którą można rozumieć raczej jako modernizację, a nie dekarbonizację. Cieszy, iż rząd zamierza postawić na rozwój energetyki jądrowej – nie tylko kontynuację rozpoczętego przez PiS projektu realizowanego przez amerykański Westinghouse, ale również budowę drugiej instalacji tego typu na Pomorzu. PGE za 30 mld zł postawi ogromną farmę wiatrową na Bałtyku. Równocześnie jednak minister Domański zapowiedział ograniczenie podatku od wydobycia kopalin, gdyż „Polska potrzebuje inwestycji, w tym w wydobycie”. Nie padło co prawda trumpistowskie „drill, baby, drill” (tłum. wierć, skarbie, wierć – przyp. red.), ale sens jest ten sam – według rządu należy zwiększyć eksploatację polskich złóż różnego rodzaju. Na tym polu przesunięcie wajchy jest chyba najbardziej dostrzegalne.
Akcja deregulacja
O ciarki przyprawia zapowiedź wielkiej deregulacji. Tym bardziej iż na stole leży już jedna propozycja zmian firmowanych przez ministra rozwoju Krzysztofa Paszyka z PSL (a wcześniej Krzysztofa Hetmana, który ewakuował się do Parlamentu Europejskiego). Jak na PSL przystało, projekt jest bardzo nieudany i antyspołeczny, za to wyjątkowo korzystny dla przedsiębiorców, więc na obecne czasy pasuje jak ulał. Będzie on prawdopodobnie tylko punktem wyjścia, gdyż rządzący chcą zaprojektować zmiany deregulacyjne wspólnie z biznesem. Na początek Donald Tusk wprost skierował ofertę do miliardera Rafała Brzoski, CEO InPostu.
„My do tej deregulacji musimy przystąpić razem. (…) Tak na pana patrzę, panie Rafale. Jest tutaj pan Rafał Brzoska. Czytałem ostatnio jakieś dwa wywiady, jedna, dwie wypowiedzi, iż deregulacja nie jest niczym trudnym i tylko trzeba chcieć, i iż pan akurat wie, co trzeba zrobić. Jak konkrety, to konkrety, niech pan się za to weźmie. (…) Przepraszam, iż stawiam pana w krępującej sytuacji, panie Rafale, ale co, bierze pan to?” – mówił Tusk podczas konferencji.
Aż trudno uwierzyć, iż te słowa, brzmiące jak sprzed dwóch dekad, padły w 2025 roku. Rząd nie tylko zamierza deregulować na potęgę, ale na domiar złego chce to robić pod rękę z biznesem. Nie z szeroką stroną społeczną – w tym biznesem, ale też związkami zawodowymi i stowarzyszeniami konsumentów – a jedynie z tym pierwszym. Sam Brzoska dobrze zrozumiał komunikat i trzeźwo zauważył, iż wezwanie Tuska było tak naprawdę skierowane do całego biznesu, a nie tylko do niego. Jednak forma prezentacji tego planu wyraźnie pokazuje, iż rząd jest gotów zadbać o interesy konkretnych polskich miliarderów.
Wszystkie żetony na USA
Na konferencji zabrakło odniesienia do polityki unijnej – tak jakby rząd zamierzał wymiksować się z potencjalnego konfliktu Stanów Zjednoczonych z Unią Europejską, wszystkie żetony stawiając na USA. Przynajmniej na polu gospodarczym, ale w obszarze bezpieczeństwa od dawna na nich wisimy. To dosyć nieoczekiwana strategia, gdyż polską racją stanu były dotychczas intensywne relacje euroatlantyckie. Rząd mógł wykorzystać konferencję, by podnieść także postulaty dotyczące Polski w UE. Na przykład zniesienia reguł fiskalnych zawartych w Traktacie z Maastricht, które hamują rozwój Europy i nakładają na Polskę surową dyscyplinę budżetową, związaną z procedurą nadmiernego deficytu.
Do wzrostu inwestycji potrzebne będą dodatkowe środki publiczne, przynajmniej jako swego rodzaju impuls. Ulgi dla Big Techu to przecież koszt budżetowy. Zniesienie unijnej dyscypliny fiskalnej mogłoby stać się sztandarowym postulatem polskiej polityki europejskiej, ale niestety – Tuskowi i Domańskiemu najwyraźniej zabrakło wyobraźni. Jedynym pomysłem rządu na najbliższą przyszłość jest podpięcie polskiego wagonika do rozpędzającego się amerykańskiego pociągu.