Wygląda na to, iż Izrael postanowił wyjść z getta poprawności politycznej i zaprosił na konferencję przeciwko antysemityzmowi europejską prawicę. Brzmi jak sensacja? Jeszcze jak. Ale zanim ktokolwiek zdążył się ucieszyć, iż dialog jest możliwy, odezwały się stare chóry świętego oburzenia.
Konferencja odbędzie się w dniach 26–27 marca 2025 w Jerozolimie, pod auspicjami ministra ds. diaspory Amichaja Chikliego – człowieka, który ma odwagę mówić wprost i prowadzić rozmowy z tymi, których lewica najchętniej wykreśliłaby ze świata żywych. Chikli zaprosił m.in. Jordana Bardellę, lidera francuskiego Zjednoczenia Narodowego (RN), Marion Maréchal, europosłankę z tej samej partii, oraz Hermanna Tertscha z hiszpańskiego Voxu. Trzeba jednak przyznać, iż spora część zachodniej prawicy od dawna puszcza oko do Żydów, szczególnie Izraela. Są ku temu co najmniej dwa powody. Protestanci np. czują pokrewieństwo ideowe z judaizmem (i nie wiedzieć, czemu od razu z syjonizmem, chociaż ortodoksyjni Żydzi zwykle tę ideę potępiają?) a ponadto wszyscy widzą w Izraelu zaporę przed islamem, z którym mają poważny problem w swoich krajach. Stąd np. niedawne zaproszenie do współpracy wystosowane przez Patriotów dla Europy do Likudu.
I co się stało? Francuski filozof Bernard-Henri Lévy zrezygnował z udziału, bo nie chce dzielić sceny z „ekstremistami”. Niemiecki komisarz ds. antysemityzmu, Felix Klein, też się wypisał – twierdzi, iż nie wiedział, kto będzie obecny. Volker Beck, były poseł Bundestagu i aktywista LGBT, również odmówił – jego zdaniem obecność „skrajnej prawicy” kompromituje walkę z antysemityzmem. Cóż, walczyć z nienawiścią, ale tylko z ludźmi o adekwatnych poglądach.
Co ciekawe, konferencję otworzyć ma sam prezydent Izraela Izaak Herzog, a na liście gości znaleźli się również: premier Benjamin Netanjahu, prezydent Argentyny Javier Milei, szef ADL Jonathan Greenblatt i kaznodzieja ewangelicki Mike Evans. W programie: panele, wykłady, a choćby wycieczka na Zachodni Brzeg – oczywiście „dla lepszego zrozumienia kontekstu strategicznego regionu”.
Nie zaproszono natomiast nikogo z AfD – mimo iż partia zdobyła drugie miejsce w ostatnich niemieckich wyborach parlamentarnych. Widać ktoś uznał, iż Vox i RN są wystarczająco „kontrowersyjni”, jak na jeden event.
Dlaczego to wszystko takie ciekawe? Bo jeszcze parę lat temu Izrael nie rozmawiał z nikim, kto miał cokolwiek wspólnego z Frontem Narodowym, Falangą czy podobnymi formacjami. Oficjalne stanowisko było jasne: żadnych kontaktów z „dziedzicami faszyzmu”. Ale czasy się zmieniają, a rzeczywistość polityczna – szczególnie w Europie – staje się coraz bardziej prawicowa. Może więc lepiej rozmawiać z tymi, którzy rzeczywiście chcą wspierać Izrael i walczyć z islamizmem, niż trzymać się sztywnych dogmatów lewicowej teologii winy?
Swoją drogą, zabawne: Bardella powiedział, iż jego obecność w Jerozolimie „to dowód absolutnego zaangażowania w walkę z antysemityzmem”. Brzmi jak paradoks? Dla tych, którzy wierzą, iż nacjonalista musi z definicji nienawidzić Żydów – pewnie tak. Ale świat nie jest już czarno-biały, panowie filozofowie.
Najbardziej absurdalne jest to, iż nacjonaliści – ci źli z definicji – wchodzą do izraelskich instytucji z otwartą ręką, a i tak są sekowani. Gdyby powiedzieli „won z Izraelem!”, to pewnie dostaliby zaproszenie na kampus Columbia University z owacją na stojąco.
Ale ponieważ mówią „współpracujmy”, to są „groźni”. Taka logika.