The Slovak government tells its citizens: we are not here for you!

krytykapolityczna.pl 7 hours ago

Wobec protestów w Serbii może się wydawać, iż na Słowacji nic się nie dzieje. To jednak pozory. Na ulicach kolejnych słowackich miast gromadzą się tysiące obywateli. Ich sprzeciw nie jest reakcją na jedną decyzję premiera, ale krzykiem przeciwko całemu systemowi pogardy i hipokryzji, który zafundował im czwarty rząd Roberta Ficy.

Koalicja rządząca robi wszystko, by co rusz dorzucić kolejny powód do protestów i zaprosić kolejne grupy społeczne do wyjścia z domów. Oto kilka powodów, dla których od półtora roku Słowacy średnio co dwa tygodnie gromadzą się na ulicach miast.

Słowacja dryfuje na wschód

Kierunek, w którym zmierza dziś Słowacja, budzi coraz większy niepokój – nie tylko wśród ekspertów, ale przede wszystkim wśród samych obywateli. Mimo członkostwa w Unii Europejskiej i NATO rząd Roberta Ficy coraz wyraźniej skręca w stronę Rosji. To już nie tylko pojedyncze gesty – to polityka zorganizowanego zbliżenia z Kremlem.

Słowaccy parlamentarzyści odwiedzają Moskwę, ministra kultury wznawia współpracę kulturalną z Rosją i Białorusią, a czołowi politycy partii rządzącej bez cienia wstydu powtarzają narracje żywcem wyjęte z rosyjskich mediów. Właśnie teraz, gdy Ukraina walczy nie tylko o swoją niepodległość, ale i o przyszłość całego regionu.

Słowacki minister spraw zagranicznych Juraj Blanár na arenie międzynarodowej dał się już poznać jako ten, który ślepo powtarza rosyjską narrację o ludobójstwie ludności rosyjskojęzycznej w Ukrainie. Ma na swoim koncie co najmniej trzy spotkania z Siergiejem Ławrowem. Po przybyciu do ministerstwa zarządził czystki, które miały być szukaniem oszczędności, jednak zatrudniono ponad 100 nowych pracowników. Wielu z nich to absolwenci Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych (MGIMO) lub Uniwersytetu Petersburskiego.

Najgłośniejszym symbolem tego dryfu była tajemnicza wizyta Roberta Ficy w Moskwie 22 grudnia 2024 roku. Spotkanie z Władimirem Putinem nie zostało ani zapowiedziane, ani skomentowane przez słowackie władze – jedynym źródłem informacji był rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow. Do dziś nie wiadomo, jak premier tam dotarł (wszystkie rządowe samoloty stały w tym czasie w Bratysławie), czego rozmowa dotyczyła i jakie przyniosła rezultaty. Zaskoczona była choćby partia HLAS – koalicjant Smeru – która publicznie zażądała od Ficy wyjaśnień.

Sytuacja stała się na tyle absurdalna, iż w sieci pojawiły się spekulacje, czy premier nie został w Moskwie wzięty za zakładnika, bo po wizycie na Kremlu ziemia się pod nim zapadła. Kilka dni później Fico odnalazł się w Wietnamie, gdzie nocował w najdroższym apartamencie w kraju. Szczegóły znów pozostały tajemnicą, a sam premier twierdził, iż była to „prywatna podróż”, choć jak się okazało, tam również spotykał się z lokalnymi władzami.

Po roku działań Blanára i całego rządu Ficy Słowacja została zepchnięta na boczny tor, gdzie znajduje się w tej chwili razem z Węgrami. Ale choćby Orbán nie traktuje Słowacji jako sojusznika, bo na międzynarodowych spotkaniach Węgrzy rozdają atlas świata, w którym Słowacja znów jest częścią Węgier.

Tuż po powrocie z Moskwy wicemarszałek Tibor Gašpar publicznie oświadczył, iż jest możliwość wystąpienia Słowacji ze struktur NATO i UE, co następnie potwierdził Robert Fico. W kwietniu 2025 o wystąpieniu z UE mówiła również europosłanka Smeru Judita Laššáková.

Ten chaos i brak transparentności to nie tylko kwestia stylu rządzenia – to realne zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju. Dla Ficy prorosyjska retoryka to narzędzie – sposób na mobilizację swojego elektoratu, zbijanie politycznego kapitału i odwracanie uwagi od wewnętrznych problemów.

Koalicja chaosu

Wystarczył rok od powrotu Roberta Ficy do władzy, by słowacka polityka znów zaczęła przypominać farsę rodem z rządów Igora Matoviča. Rząd Smeru, Hlasu i nacjonalistycznej SNS miał być gwarantem stabilizacji, a zamiast tego dostarczył spektakl wewnętrznych awantur, personalnych rozgrywek i paraliżu decyzyjnego.

Największym reżyserem tego politycznego teatru jest lider SNS Andrej Danko, który mimo skromnej reprezentacji w parlamencie zdołał zamienić swoją partię w dźwignię do załatwiania własnych interesów. najważniejsze stanowiska w państwie – z funkcją marszałka parlamentu na czele – zostały zablokowane na długie tygodnie. Ale to nie koniec – bunt w SNS i wewnętrzne tarcia w Hlasie tylko pogłębiły kryzys, który zaczął zagrażać samemu istnieniu koalicji.

Fico długo udawał, iż nie ma problemu, aż w końcu musiał zapłacić za spokój – oddając dwa ministerstwa właśnie tym, którzy wcześniej rozwalali mu koalicję.

Tak oto resort sportu i turystyki przypadł Rudolfowi Huliakowi – politykowi, który sam wywołał rozłam w SNS. Ministrem inwestycji, rozwoju regionalnego i informatyzacji został Samuel Migaľ, były poseł Hlasu, który wcześniej narzekał, iż czuł się „bardzo źle”, głosując za ustawami uderzającymi w praworządność. Dziś najwyraźniej czuje się lepiej – szczególnie z ministerialną teczką w ręku.

A to dopiero początek. Ministrowie z nadania SNS zdają się działać bez żadnej kontroli. W resorcie kultury Martina Šimkovičová obsadza swoich znajomych. Efekt? Urzędy pełne ludzi bez kwalifikacji, zamrażanie funduszy na wydarzenia kulturalne i brak środków choćby na konserwację zamków. Ale ministra znalazła pieniądze na… nową aranżację hymnu państwowego. Tyle iż niezgodną z konstytucją. Jej twórca – kompozytor Oskar Rózsa – ogłosił, iż „hymn nie jest dla wszystkich”. Te słowa boleśnie i zarazem trafnie oddają podejście obecnego rządu do obywateli.

Nie lepiej jest w resorcie środowiska. Minister Tomáš Taraba postanowił rozwiązać problem dzikiej przyrody dzięki broni. W zeszłym roku uśmiercono 144 niedźwiedzie – to jednak za mało. Teraz Taraba chce zabić kolejnych 350, czyli choćby jedną trzecią całej populacji niedźwiedzi brunatnych w kraju. Minister ignoruje apele naukowców, straszy społeczeństwo, a obrońców przyrody nazywa „ekoterrorystami” i twierdzi, iż wydają oni miliony euro na „bzdury” takie jak ochrona lasów, zwierząt i roślin. Zgodnie z linią rządu, zamiast chronić przyrodę, minister szerzy nienawiść i pogardę. Przy tym konsekwentnie ignoruje Unię Europejską i ostrzeżenia ekspertów, iż strzelanie do niedźwiedzi nie rozwiąże problemu ataków.

Walka z demokracją i sprawiedliwością

Po wyborach było jasne, iż Fico będzie chciał wrócić na „stare tory”. Ostatnie rządy SMER-u przyniosły afery korupcyjne i oligarchizację kraju, a sam Fico i jego minister spraw wewnętrznych (obecnie minister obrony) Robert Kaliňák zostali oskarżeni o założenie i prowadzenie zorganizowanej grupy przestępczej. Teraz słowacki premier ponownie podważa fundamenty praworządności i rozbiera je cegła po cegle.

Zaczął od wymiaru sprawiedliwości. Daniel Lipšic, prokurator specjalny i polityczny przeciwnik Ficy, stał się dla rządu symbolem „prokuratora politycznego”. Ale Smer nie chce go po prostu odwołać – chce zlikwidować cały urząd Prokuratury Specjalnej, który zajmuje się najpoważniejszymi sprawami karnymi, w tym korupcją.

Minister spraw wewnętrznych Matúš Šutaj Eštok (Hlas) wszczął śledztwa wobec policjantów i prokuratorów prowadzących postępowania przeciwko ludziom związanym z dawnym układem Smeru – m.in. w sprawie „Czyściec”. Dotyczyła ona wykorzystywania policji do celów politycznych i prywatnych. W tle – oligarcha Norbert Bödör i były szef policji, dziś poseł Smeru, Tibor Gašpar. Funkcjonariusze, którzy nie godzili się na zamiatanie spraw pod dywan, zostali zdegradowani. Minister sprawiedliwości wypuścił z więzienia Dušana Kováčika – byłego prokuratora specjalnego, który za swoich rządów nie wniósł ani jednego aktu oskarżenia, stając się symbolem bezkarności ludzi władzy i mafii. Trafił za kratki za przyjęcie 50 tys. euro łapówki – dziś znów jest wolny.

Do instytucji państwowych wracają osoby z zarzutami korupcyjnymi, a choćby z wyrokami. Programem państwowych mieszkań na wynajem będzie zarządzać kobieta skazana za oszustwa związane z nieruchomościami. Oligarcha Norbert Bödör, na którym ciąży wiele zarzutów karnych, pojawia się na pogawędce w biurze premiera. A nową maskotką rządu jest patostreamer szerzący konspiracje i dezinformacje, Daniel Bombic – doradca premiera jest jego adwokatem, a partia Smer opłaca mu mieszkanie. Wśród Słowaków krąży powiedzenie, iż jeżeli nie jest się karanym, to nie ma czego szukać miejsca w instytucjach państwowych.

To część większego planu. Rząd obniża kary za korupcję, likwiduje ochronę sygnalistów i przeforsował zmiany w Kodeksie karnym, które w praktyce zapewniają amnestię tysiącom skazanych – w tym prominentnym politykom i biznesmenom.

Równolegle trwa ofensywa przeciw organizacjom społecznym. Nowe prawo – pisane na wzór rosyjski – ma uznawać NGO-sy za ugrupowania lobbystyczne i zmuszać je do biurokratycznego absurdu pod groźbą ogromnych kar. To zemsta rządu na obywatelach, którzy wciąż mają odwagę stawiać opór.

Oficjalny pełnomocnik ds. pandemii Peter Kotlár przekonuje, iż szczepionki mRNA zmieniają ludzi w „kukurydzę GMO”. Fico go broni i zapowiada pozwy wobec koncernów farmaceutycznych. Kotlár to figurant, którego premier wyciąga zawsze, gdy trzeba przykryć inne tematy lub spadek poparcia. Szarlataneria i teorie spiskowe zastąpiły w Słowacji naukę i zdrowy rozsądek.

Nowelizacja prawa karnego ma też praktyczne skutki: granica między wykroczeniem a przestępstwem wzrosła z 266 do aż 700 euro. Efekt? Fala kradzieży, na którą ma wpływ także stan społeczeństwa.

Bieda dla większości, przywileje dla nielicznych

Słowackie społeczeństwo ubożeje. Najnowsze dane urzędu statystycznego pokazują, iż pod względem parytetu siły nabywczej Słowacy znajdują się na samym dole unijnej tabeli. Samotni, bezdzietni obywatele zarabiają średnio 1230 euro netto, podczas gdy średnia dla UE to 2294 euro. Rodziny z dziećmi mają zasiłki i ulgi pozwalające im dobić do 1776 euro, ale to i tak znacznie mniej niż unijna średnia dla tej grupy, wynosząca 2761 euro.

Tymczasem aż 980 tysięcy Słowaków – czyli 18,3 proc. populacji – żyje na granicy ubóstwa. Dla nich 509 euro miesięcznie to nie minimum socjalne, ale linia życia. Do tego dochodzą rosnące koszty mieszkań – zarówno kupno, jak i wynajem stają się dla wielu nieosiągalne.

A przecież trzeba jeszcze z czegoś żyć. Od 1 stycznia rząd zmienił stawki VAT: żywność została objęta niższym podatkiem, ale wiele innych towarów i usług podrożało. W efekcie – choć rząd mówi o „obniżce” – w sklepach ceny szybują w górę. W marcu 2025 inflacja osiągnęła 4,3 proc., czyli niemal dwa razy więcej niż średnia w strefie euro. Słowacja ma dziś najszybszy wzrost cen w całym eurolandzie. Symboliczne stało się masło: 250 gramów kosztuje już ponad 4 euro. To wszystko, by łatać budżetowe dziury.

Tyle iż te dziury łata się wyłącznie kosztem zwykłych obywateli. Finansowa „konsolidacja” dotyczy tylko szeregowych podatników – rząd sam siebie przed oszczędnościami chroni. Słowacja ma dziś drugi co do wielkości deficyt budżetowy w strefie euro, ale premier i jego ministrowie nie mają zamiaru zaciskać pasa. Wręcz przeciwnie: w ciągu zaledwie półtora roku po raz drugi podnieśli sobie pensje. Od kwietnia prezydent zarabiać będzie 18 tysięcy euro miesięcznie – mniej więcej tyle, ile przeciętny Słowak przez cały rok. Premier zainkasuje 12 tysięcy. Bo czemu nie?

Ten gest to nie tylko symbol arogancji, to otwarta deklaracja: „nie jesteśmy tu dla was”.

To nie koniec. Wzorując się na Węgrzech, rząd wprowadził w ramach tej samej „konsolidacji” nowy podatek od transakcji finansowych, obejmujący wszystkie przelewy wychodzące z kont firm i przedsiębiorców. Choć obowiązuje dopiero od 1 kwietnia, już zdążył wywołać chaos. Ceny produktów i usług znów pójdą w górę – bo każda danina ostatecznie trafia w portfel konsumenta. Ale skutki są głębsze: w wielu sklepach znika możliwość płacenia kartą, bo właściciele nie chcą ponosić dodatkowych kosztów – prowizja dla operatora terminala plus nowy podatek to za dużo. Wraca gotówka, znika wygoda, mnożą się absurdy.

A rząd nie tylko nie pomaga, ale aktywnie szkodzi.

Dla dużych firm to sygnał: może warto przenieść działalność gdzie indziej. To już zaczyna się dziać – w ciągu dwóch dni trzy duże fabryki zapowiedziały zamknięcie słowackich oddziałów, pracę straci ponad tysiąc ludzi. Dla małych firm to często być albo nie być. Bo jeżeli po opłaceniu wszystkich składek, podatków (w tym podatku od transakcji) i opłat nic nie zostaje, to po co w ogóle prowadzić firmę?

A to dopiero pierwszy etap łatania dziury w budżecie kosztem obywateli. W kolejnym ma się znaleźć m.in. podniesienie podatku od nieruchomości.

Dlatego Słowacy protestują

Fico sprawuje władzę od półtora roku. Od tego czasu Słowacy protestowali już blisko 40 razy. Początkowo protesty były organizowane przez opozycję, jednak nie miały dużego odzewu, zwłaszcza te z dala od stolicy. Przełom nastąpił po wizycie Ficy w Moskwie – wtedy na ulice słowackich miast spontanicznie wyszło ponad 100 tys. osób. Były to największe protesty od czasu zamordowania dziennikarza śledczego Jána Kuciaka i jego narzeczonej Martiny Kušnírovej w 2018 roku.

Postawa rządu budzi rosnący sprzeciw, szczególnie wśród młodszych Słowaków, na których nie działa grana przez premiera karta sentymentu do czasów komunizmu. Słowacy boją się utraty suwerenności, marginalizacji kraju na arenie międzynarodowej i powrotu do czasów, gdy decyzje o ich przyszłości zapadały w Moskwie.

Protestują przeciwko całemu systemowi, który pokazuje im środkowy palec. Który pogardza ich codziennym wysiłkiem, ignoruje ich potrzeby, rozmontowuje instytucje kontrolne, knebluje mediom usta, osłabia sądy, a państwo traktuje jak prywatny folwark dla „swoich ludzi”.

Słowacy protestują, bo nie chcą żyć w państwie bezprawia, gdzie lojalność wobec partii liczy się bardziej niż prawo, sprawiedliwość i obywatelska przyzwoitość. Protestują, bo pamiętają, do czego prowadzi brak kontroli nad władzą – jak łatwo w takich warunkach rosną mafijne układy, a państwo, zamiast chronić obywateli, zaczyna chronić przestępców. Protestują, bo nie chcą, by demokracja była tylko szyldem, za którym kryje się autorytaryzm i bezkarność.

Read Entire Article