Lista polskich kandydatów do objęcia ważnych międzynarodowych stanowisk jest długa i znajdują się na niej bardzo znane nazwiska, ale żaden kandydat nigdy nie objął wymarzonego stanowiska. Jako pierwszy aspirował Aleksander Kwaśniewski, któremu wróżono karierę w MKOL, ONZ albo strukturach Unii Europejskiej. Ostatecznie były prezydent Polski dostał parę zaproszeń na wykłady i fuch w roli doradcy firm. Nie mniejsze ambicje miał Radosław Sikorski, on dla odmiany marzył o stanowisku europejskiego szefa NATO, ale pomimo wielu zabiegów i hołdu złożonego Niemcom, w 2009 roku przegrał z byłym duńskim premierem Andersem Foghem Rasmussenem.
Ostatnią głośną i nieudaną próbę podjął były prezydent Andrzej Duda, który postanowił pójść śladami Aleksandra Kwaśniewskiego i także nie doszedł do MKOL. Wszyscy wymienieni mieli dość dużą rozpoznawalność, jak na polskich polityków, w końcu mówimy o dwóch byłych prezydentach, w dodatku obaj urzędowali przez dwie kadencji, a trzeci to wieloletni szef MSZ i z racji pełnionej funkcji spotykał się z wieloma wpływowymi politykami na całym świecie. Problem w tym, iż na arenie międzynarodowej więcej znaczy były premier Danii, czy Portugalii niż były prezydent Polski i gdy sobie uświadomimy ten smutny fakt, to tym bardziej z dużym zdziwieniem można patrzeć na wyjątkowy optymizm Marszałka Sejmu Szymona Hołownii.
Aspiracje Hołowni sięgają struktur ONZ, dokładniej chce zostać komisarzem do spraw uchodźców. W przeciwieństwie do Kwaśniewskiego, Dudy i Sikorskiego, Hołownia jest całkowitym anonimem i chociaż w Polsce Marszałek Sejmu to druga osoba w państwie, po prezydencie, to na świecie chyba żaden premier, czy prezydent nie potrafiłby wymienić nazwiska polskiego marszałka. Szymon Hołownia nie ma doświadczenia i najmniejszej rozpoznawalności na arenie międzynarodowej, poza tym nie ukończył studiów i właśnie porzucił w kryzysie partię, która w nazwie ma jego nazwisko. Co kandydat z takim CV jest w stanie uzyskać w ONZ, czy w innej poważnej organizacji? Oczywiście cuda i sensacje się zdarzają, ale patrząc realnie na poczynania Hołowni trudno się nie uśmiechnąć z politowaniem.
Jakimi przesłankami kierował się niespełniony lider własnej partii, gdy pisał tak nieprawdopodobny scenariusz? Najpewniej Hołownia szukał mocnego alibi, żeby wytłumaczyć rejteradę, której w zasadzie wytłumaczyć się nie da. Nie od dziś wiadomo, iż kapitan opuszczający tonący okręt, to pełna dyskwalifikacja, praktycznie niemożliwa do przykrycia. Szymon Hołownia jednak postanowił się zmierzyć z tym wyzwaniem i wymyślił sobie, iż doskonałym wyjaśnieniem będzie ucieczka do przodu połączona z patetycznym orędziem do narodu. Owszem, rezygnuję z zaszczytu przewodniczenia Polsce 2050, ale robię to wyłącznie dlatego, żeby Polska miała swojego reprezentanta w NATO! Mniej więcej tyle chciał powiedzieć Szymon Hołownia na swoje usprawiedliwienie, ale to się nie ma prawa udać i co więcej zamiast alibi pojawi się skumulowana kompromitacja.
W najbliższym czasie Hołownia będzie słyszał te wszystkie rutynowe: „trzymamy kciuki”, „życzymy powodzenia”, ale w końcu przyjdzie dzień wyborów i niemal w stuprocentowej porażki. Wówczas Szymon Hołownia będzie musiał wrócić do krajowej polityki z opuszczonymi spodniami. Nie koniec na tym, bo po drodze straci nie tylko stołek przewodniczącego Polski 2050, ale i fotel Marszałka Sejmu. Takim rad sposobem Hołownia zamiast jednej porażki zaliczy całą serię porażek i kompromitacji. Gdyby po prostu zrezygnował i usunął się w cień, też by wielkiego szacunku nie zyskał, ale przynajmniej uniknąłby zapętlonej katastrofy wizerunkowej, którą sam sobie funduje.
Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!