Simion's landslide triumph in the first circular of Romanian presidential elections

dzienniknarodowy.pl 19 hours ago
W niedzielę Rumunia stanęła w obliczu politycznego przełomu, który może wyznaczyć nowy kierunek nie tylko dla kraju, ale również dla całego regionu Europy Środkowo-Wschodniej. W pierwszej turze powtórzonych wyborów prezydenckich zwyciężył George Simion, lider partii AUR (Sojusz na rzecz Zjednoczenia Rumunów), zdobywając 41% głosów. To wynik, który zaskoczył wielu komentatorów, ale też pokazał, jak silna i autentyczna jest potrzeba zmiany w społeczeństwie rumuńskim.

George Simion to postać nietuzinkowa – polityk z duszą aktywisty, człowiek o charyzmie i bezpośrednim stylu komunikacji, który przez lata był głosem tych, którzy czuli się pomijani przez rumuńską elitę. Zanim trafił do parlamentu, znany był jako działacz na rzecz zjednoczenia Rumunii i Mołdawii oraz przeciwnik skorumpowanych układów władzy. Dla jednych to populista, dla innych – odświeżająca alternatywa wobec jałowego centrum.

Jego kampania była prosta i czytelna: Rumunia ma należeć do Rumunów. Kładł nacisk na suwerenność narodową, ochronę tradycyjnych wartości i sprzeciw wobec ingerencji z zewnątrz – zarówno politycznej, jak i kulturowej. Jednocześnie nie nawoływał do wyjścia z Unii Europejskiej, ale domagał się równoprawnego traktowania i respektowania decyzji narodowych rządów.

Pierwsza tura wyborów prezydenckich przypominała swoiste referendum – nie tylko nad kierunkiem Rumunii, ale i nad wiarygodnością dotychczasowej klasy politycznej. Obecny premier Marcel Ciolacu, reprezentujący Partię Socjaldemokratyczną (PSD), zapłacił polityczną cenę za lata kompromisów, niepopularnych reform i zarzutów o układy z wielkim biznesem.

Dzień po ogłoszeniu wyników Ciolacu podał się do dymisji. Jego decyzja była honorowa, ale też wymuszona przez porażkę kandydata rządzącej koalicji, Crina Antonescu, który nie przeszedł do drugiej tury. Wraz z jego rezygnacją rozpadła się cała koalicja rządząca. w tej chwili ministrowie pełnią swoje funkcje jedynie tymczasowo, czekając na wyniki drugiej tury, zaplanowanej na 18 maja.

To pokazuje, jak poważne były skutki wyborów – Simion nie tylko wygrał, ale przewrócił stolik.

Zwycięstwo George’a Simiona to nie przypadek, ale efekt rosnącego zmęczenia społeczeństwa polityką „zawsze tych samych”. Wielu Rumunów ma dość stagnacji, niespełnionych obietnic, braku infrastruktury, emigracji młodych i poczucia, iż decyzje dotyczące ich życia zapadają w Brukseli, a nie w Bukareszcie.

Simion przemówił prostym językiem, bliskim zwykłym ludziom. Nie owijał w bawełnę, nie udawał intelektualisty, nie silił się na gładkie frazesy. Mówił o tanim gazie, o godnych pensjach, o walce z korupcją, ale też o dumie narodowej – czymś, co przez dekady było marginalizowane w imię „europejskości”.

Czy to styl Trumpa? Być może – ale to nie znaczy, iż niewłaściwy. W świecie politycznej poprawności i oderwania elit od rzeczywistości, jego bezkompromisowy ton trafił do ludzi, którzy chcą działań, a nie deklaracji.

Krytycy Simiona biją na alarm: prorosyjskość, eurosceptycyzm, faszyzujące ciągoty. Prawda jest jednak bardziej złożona. Sam Simion wielokrotnie deklarował, iż nie zamierza wyprowadzać kraju z NATO czy Unii Europejskiej. Jego celem jest raczej reformowanie tych struktur od środka – odzyskanie podmiotowości i poszanowania dla lokalnych wartości.

Również medialne nagłośnienie kandydatury Calina Georgescu jako potencjalnego premiera – człowieka o kontrowersyjnych wypowiedziach i przeszłości – należy traktować z ostrożnością. Simion sam przyznał, iż żadna decyzja personalna nie została jeszcze podjęta i iż najważniejsze będzie poparcie parlamentarne.

Warto zauważyć, iż wielu wyborców Simiona to młodzi ludzie – wykształceni, zmęczeni emigracją, chcący zostać w kraju. To nie są frustraci ani radykałowie, ale ci, którzy mają dość „bylejakości”.

18 maja Rumunia zdecyduje, kto zostanie jej prezydentem. George Simion zmierzy się z Nicușorem Danem – niezależnym kandydatem i burmistrzem Bukaresztu, znanym z pragmatyzmu, ale też pozbawionym tej energii i autentyczności, która przyciąga ludzi do lidera AUR.

Dan zdobył 21% w pierwszej turze – to wynik niezły, ale bez wyraźnej fali entuzjazmu. najważniejsze będą głosy elektoratu centrowego i lewicowego, a także mobilizacja wyborców za granicą, którzy tradycyjnie są bardziej proeuropejscy. Jednocześnie diaspora rumuńska, szczególnie we Włoszech, Hiszpanii i Wielkiej Brytanii, coraz częściej mówi o Simionie z sympatią – widząc w nim kogoś, kto przynajmniej nie udaje.

Wybory te są nie tylko o personaliach, ale o wizji państwa. Czy Rumunia wybierze dalszą integrację i status quo, czy raczej nowy kurs, bardziej narodowy, suwerenny i ambitny?

Wynik wyborów w Rumunii jest bacznie obserwowany przez Brukselę, Berlin i Paryż. Ewentualna wygrana Simiona mogłaby oznaczać kolejne wyzwanie dla scentralizowanego modelu Unii Europejskiej. Rumunia to przecież nie peryferia – to kraj z 20 milionami obywateli, istotny gracz energetyczny i militarny we wschodnim skrzydle NATO.

Czy Simion okaże się odpowiedzialnym liderem, który będzie potrafił połączyć narodowe ambicje z geopolityczną rzeczywistością? Czas pokaże. Ale jedno jest pewne – nie można już udawać, iż Rumuni są zadowoleni z dotychczasowego kierunku. Simion nie jest cudotwórcą. Jego kadencja, jeżeli wygra, będzie pełna wyzwań. Bez większości parlamentarnej trudno będzie przeprowadzać głębokie reformy. Elity medialne i finansowe będą mu nieprzychylne. Unia Europejska może próbować go izolować.

Ale Simion ma coś, czego nie da się kupić ani sfabrykować: zaufanie ludzi. jeżeli wykorzysta to mądrze – może stać się nie tylko prezydentem Rumunii, ale inspiracją dla całego regionu.

Read Entire Article