Od 2021 roku w Polsce obowiązuje tzw. podatek cukrowy, wprowadzony przez rząd PiS. Jego deklarowanym celem miało być zniechęcenie konsumentów do spożywania napojów słodzonych, gazowanych i niegazowanych oraz przymuszenie ich do wyboru zdrowszych produktów. Płacić mieli go producenci tychże napojów, jednak efekt był z góry wiadomy – podniesienie cen w sklepach oraz wpływów do budżetu państwa. Teraz ekipa PO zastanawia się nad podobnym podatkiem, ale „tłuszczowym”.
Rząd warszawski nałoży podatek tłuszczowy? Rozmowy na ten temat trwają, a zamówione przez Warszawę ekspertyzy tradycyjnie mówią, iż nadmierne spożywanie tłuszczów jest czynnikiem ryzyka cukrzycy, miażdżycy i otyłości. Władze chcą nas zatem po raz kolejny okraść pod pozorem dbania o nasze zdrowie.
Model teoretyczny stojący za „podatkiem tłuszczowym” zakłada, iż wyższe ceny produktów bogatych w tłuszcze skłonią konsumentów do kupna zdrowszych zamienników. Problem polega na tym, iż zdrowsze zamienniki zawsze były droższe, a zatem po podniesieniu cen, ich ceny też wzrosną, w ramach bańki spekulacyjnej.
Temat podatku tłuszczowego po raz pierwszy pojawił się nad Wisłą już około 2011–2012 roku, kiedy Dania, jako pierwszy kraj na świecie, wdrożyła taką opłatę. Później wycofała się z niej, z uwagi na gwałtowne podwyżki cen żywności. Także w Polsce eksperci nie mają złudzeń, iż wprowadzenie podatku tłuszczowego w Polsce uderzyłoby w kieszenie konsumentów.
Podatek tłuszczowy przede wszystkim przyczyni się do dalszej inflacji cen żywności. Dodatkowe obciążenia mogą negatywnie wpłynąć także na producentów żywności, szczególnie mniejszych i średnich przedsiębiorców, którzy będą zmuszeni ustąpić pola koncernom, które są odporniejsze na tego typu zmiany. Dzięki nim, w praktyce zyskają dodatkową przewagę konkurencyjną.
Wzrost cen doprowadzi też do spadku sprzedaży i mniejszej konsumpcji. To zmniejszy przychody przedsiębiorców uczestniczących w produkcji, przetwórstwie i dystrybucji oraz zredukuje ich rynek. Obniżka przychodów to zaś prosta droga do zmniejszenia zatrudnienia, spadku tempa wzrostu wynagrodzeń itd. Prawdopodobnym jest także, iż producenci, czy przetwórcy poszukają innych składników, które zastąpią składniki obciążone podatkiem. Trudno jednak jednoznacznie stwierdzić, iż na pewno będą to składniki „zdrowsze”.
Co wydaje się najciekawsze, propozycja „podatku tłuszczowego” padła z ust współpracujących z rządem Tuska ekspertów ze Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Widzą oni w tym rozwiązaniu „szansę na pokrycie deficytu finansowego NFZ”. I już wszystko jasne – nie chodzi tu o żadne zdrowie, ale łatanie dziury budżetowej pod taką przykrywką.
Polecamy również: Pornograficzny poradnik dla polskich dzieci. Taka ma być „edukacja” w szkołach