W działalności społecznej środki finansowe, budżety nie są najważniejsze. Najistotniejsze, żeby znalazła się grupa osób, która chce ze sobą zgodnie współpracować i będzie miała „jednego ducha, jedno serce, jeden cel”. Muszą być ludzie, którzy współpracują z łaską Bożą i ze sobą; których łączy miłość do porządku, zaś z drugiej strony – niechęć i odraza do wszystkiego, co temu porządkowi zaprzecza, co ten porządek niszczy, przyczynia się do szerzenia zła – mówią po latach wspólnej działalności ludzie współtworzący dziś Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej imienia Księdza Piotra Skargi. Ponad trzy dekady temu połączyła ich ponadczasowa idea monarchizmu.
W grudniu 1990 roku w Warszawie odbył się Europejski Kongres Monarchistyczny – w sam raz pomiędzy pierwszą a drugą turą pierwszych po okresie PRL faktycznie wolnych wyborów prezydenckich. Głową państwa był więc jeszcze Wojciech Jaruzelski. Został zainstalowany na tym fotelu w wyniku parlamentarnej „ustawki” posłów wywodzących się z niedawnego reżimu i „styropianowej” opozycji – nawiasem mówiąc w dużej mierze też skrywającej w życiorysach niechlubne, systemowe karty. – Tak w Polsce, jak i we wszystkich krajach wchodzących w skład bloku wschodniego, dokonywały się dynamiczne zmiany, nazywane transformacją ustrojową – przypomina Piotr Doerre. – W niektórych z tych państw – Rumunii czy Bułgarii – przed epoką komunistyczną obowiązywał ustrój monarchiczny. Pojawiły się tam zatem bardzo realne oczekiwania powrotu do tej formy rządów po uniezależnieniu się od Sowietów i bloku sowieckiego oraz upadku RWPG.
Zmiany przełomu lat 80. i 90. okazały się jednak inscenizowane i kontrolowane. Zamiast w pełni wolnej i suwerennej Polski dostaliśmy post-PRL, Rzeczpospolitą „drugą i pół” i niby-demokratyczną scenę pseudo-demokratyczną, z teatrzykiem polityków zmieniających się rotacyjnie u sterów. Ten sam los spotkał Czechów, Węgrów, Rumunów, Bułgarów… Zachód zagwarantował niedawnym komunistycznym elitom bezkarność i bezpieczeństwo interesów.
Jednak u początków transformacji ustrojowej – wskazuje Piotr Doerre – we wspomnianych krajach dał się zauważyć ruch intelektualny, społeczny, poszukiwanie tożsamości. Tam, gdzie w okresie międzywojennym funkcjonowały monarchie, było to widoczne wyraźniej. W Polsce – nieco słabiej.
– Po 1989 roku cała adekwatnie niekomunistyczna przestrzeń polityczna była zdominowana przez ducha solidarnościowego, post-solidarnościowego – przypomina Jerzy Wolak. – Tu jakaś Akcja Wyborcza Solidarność, jakiś ROAD, to wszystko był taki jeden wielki socjalizm – „Socjalizm tak, wypaczenia nie”. choćby KPN był socjalistyczny, bo to jednak była piłsudczykowska partia. Na tle tego odcinała się adekwatnie Unia Polityki Realnej, która głosiła wprost pochwałę kapitalizmu, totalne odrzucanie socjalizmu we wszelkich formach. Natomiast Klub Zachowawczo-Monarchistyczny był jeszcze bardziej konserwatywny niż UPR – ocenia.
Mowa tu o Klubie Zachowawczo-Monarchistycznym, którego inicjatorem, założycielem, liderem był Artur Górski. Jerzy Wolak, jeden z czołowych działaczy krakowskiego oddziału organizacji, tak opisuje jej ideowe oblicze: – Ultrakonserwatyści, wolnorynkowcy, wolnościowcy, katolicy, monarchiści… To, co robiliśmy, co współtworzyliśmy, absolutnie odróżniało się na tle ówczesnej sceny polityczno-społecznej.
Kongres „założycielski”
Na wspomniany tu Kongres przyjechali przedstawiciele monarchistów z Bułgarii, Rumunii, Węgier, Niemiec, Austrii, Francji. Swoich wysłanników delegował książę Włodzimierz, prawowity sukcesor tronu Romanowych w Rosji. Reprezentowane były więc środowiska działające w krajach, gdzie w tej chwili monarchii nie ma, ale podtrzymywana jest dawna tradycja utrwalona przez wieki rządów królewskich czy cesarskich. Do Warszawy przybył choćby obywatel państwa, które nigdy w swych dziejach nie było monarchią. Amerykanin – Randall J. Dicks, był założycielem Constantian Society, organizacji promującej za oceanem monarchię konstytucyjną jako optymalną formę sprawowania władzy, stanowiącej swego rodzaju centrum informacyjne o tym ustroju i propagujących go ruchach działających na różnych kontynentach.
Piotr Doerre, wówczas licealista, tak zapamiętał wydarzenie, które w jego życiu przyniosło gruntowny przełom: – Pojechałem na kongres w zastępstwie kolegi, który otrzymał zaproszenie, ale nie mógł z niego skorzystać. Byłem wówczas w grupie inicjatywnej Krakowskiego Klubu Liberalno-Monarchistycznego – wspomina.
Określenie „liberalnego” w nazwie tej organizacji znalazło się – zresztą na krótko – z dwóch powodów. Młodzi działacze chcieli odróżnić swoją grupę od działającego już w tym momencie Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego. Chodziło też o zaakcentowanie poparcia dla idei wolnego rynku. Większość z nich udzielała się bowiem w ramach lokalnego oddziału Unii Polityki Realnej.
– Uczestnicząc w działaniach tej grupy założycielskiej, jako uczeń pierwszej klasy liceum, adekwatnie nie byłem jeszcze jakimś zbytnio przekonanym konserwatystą i monarchistą. Bardziej – człowiekiem zafascynowanym… bonapartyzmem, będącym pod wpływem książek Waldemara Łysiaka – wielkiego fana Napoleona. Mój związek z ideą monarchistyczną był bardzo wątły. Znalazłem się w tej grupie, bo spodobało mi się, iż można połączyć liberalne poglądy ekonomiczne z postulatem przywrócenia w Polsce silnej władzy – wspomina Piotr Doerre.
Trafił wtedy do auli Politechniki Warszawskiej, w której zgromadziło się mnóstwo uczestników kongresu z Polski i szeregu innych krajów. W pamięć zapadły mu szczególnie dwa przemówienia. Pierwsze, zatytułowane „Dlaczego Republika nas dzieli?”, wygłosił Artur Górski. Autorstwo drugiego – „Dlaczego monarchia nas połączy?” – należało do doktora Jacka Bartyzela.
– To było kapitalne, to było coś, co otwierało mi oczy. Znalazłem od razu wszystko, czego potrzebowałem: ideę piękną, wzniosłą, spójną, a równocześnie niespecjalnie popularną. Przede wszystkim zaś, jakby stojącą na antypodach tego wszystkiego, od czego właśnie chciałem uciec – spadku po PRL-u, tego dziadostwa, tej nędzy, nie tylko materialnej, ale i ideowej oraz duchowej – opowiada Piotr Doerre. – To, co usłyszałem, bardzo dobrze domykało wartości, w których byłem wychowany, a więc tradycję katolicką. To było dla mnie jak oświecenie, przebudzenie. Wróciłem z tamtego kongresu monarchistycznego zupełnie innym człowiekiem – podkreśla.
Spiritus movens
Artur Górski, „sprawczy duch” tak budującego, inspirującego przedsięwzięcia, był dopiero na początku studiów. Jerzy Wolak opowiada, iż osobiście poznał go w roku 1994. Już wcześniej jednak zwróciły jego uwagę teksty założyciela KZ-M. Można było odnaleźć je na łamach tygodnika „Najwyższy Czas”, który dla pokolenia młodych konserwatystów był – jak zaznacza nasz rozmówca – „medium formacyjnym, źródłem mnóstwa informacji, przemyśleń, wspaniałej publicystyki”.
– To były niesamowite rzeczy. Myślę sobie, co to takiego? Jest początek lat 90., dopiero co wyszliśmy z komuny, a tutaj pisze ktoś o rzeczach jakby zupełnie z innej planety – przypomina sobie tamten etap swej ideowej drogi Jerzy Wolak. – Pisze o monarchii, pisze o konserwatyzmie integralnym… No i kto to jest w ogóle? Spodziewałem się, kogoś, może nie wiekowego, ale w sile wieku. Kiedy zaś w 1994 roku zakładaliśmy oddział krakowski Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego, przyjechał taki złotowłosy cherubin. Patrząc na niego pomyślałem, iż on świetnie prezentowałby się w szatach koronacyjnych. Wtedy miał 24 lata, parę lat młodszy ode mnie, ale z takimi przemyśleniami, horyzontami… Muszę powiedzieć, iż zafascynował mnie od razu – przyznaje.
Piotr Doerre: – To wszystko tworzyły osoby bardzo młode, a zatem nieobciążone żadnymi sieciami powiązań z okresu komuny. Z racji wieku nie sposób było oskarżyć ich o jakieś uwikłanie w system władzy, w tym także związki ze służbami okresu PRL-u. Ale też – co bardzo mi odpowiadało – ludzie ci nie byli częścią całego tego świata tak zwanego styropianu – czyli postsolidarnościowego podziemia, którego znacząca część dopiero co tak bardzo łatwo dogadała się z postkomunistami.
Krakowski Klub Liberalno-Monarchistyczny po dwóch latach przerodził się w Krakowski Klub Monarchistyczny imienia Błogosławionej Jadwigi Królowej. Na jego spotkaniach, odbywających się w lokalnej siedzibie Unii Polityki Realnej, pojawiało się zwykle dość wąskie grono osób – kilkunastu, czasem ponad dwudziestu uczestników. Organizacja podtrzymywała ożywione kontakty z KZ-M oraz szeregiem podobnych środowisk działających we Włoszech, w Niemczech, Stanach Zjednoczonych, ale też w krajach Europy Środkowo-Wschodniej – w Bułgarii czy Rumunii.
Integracja wokół idei monarchicznej
Krakowski klub dołączył też do porozumienia kilku organizacji – między innymi Klubu Konserwatywnego w Łodzi doktora Bartyzela oraz KZ-M. To był jednak dopiero początek akcji scalania środowisk monarchistycznych w Polsce. Artur Górski w całej Polsce spotykał się z działaczami, chcąc przekształcić Klub Zachowawczo-Monarchistyczny w strukturę ogólnopolską. Owocem tej aktywności było powstawanie w różnych częściach kraju oddziałów KZ-M, podporządkowanych prezesowi macierzystej organizacji.
Większość krakowskich uczestników ruchu uznała integrację za dobry krok, jednak część była przeciwna. Ze względu na różnice zdań w tym względzie damy i kawalerowie przystępowali więc do Klubu indywidualnie, dając w 1994 roku początek Klubowi Zachowawczo-Monarchistycznemu Ziemi Krakowskiej. Pierwszym jego prezesem został Jacek Modzelewski, a do zarządu weszli między innymi Jerzy Wolak i Piotr Doerre.
Zmiana wpłynęła ożywczo na działalność środowiska. Monarchiści spod Wawelu mocno pracowali nad samokształceniem. Urządzali przeróżne prelekcje, konferencje, panele dyskusyjne. Gościnnie uczestniczyli w podobnych przedsięwzięciach odbywających się w innych miastach kraju. Piotr Doerre zaznacza: – Nie robiliśmy naboru. Oczywiście, jeżeli ktoś się zgłosił i przychodził na nasze wydarzenia, to informowaliśmy go, iż może w nich uczestniczyć. Mógł się zapisać i dołączyć do grona.
Taka aktywność utrzymywała się od 1994 do 1998 roku. Na czele oddziału stawali, oprócz wspomnianego Jacka Modzelewskiego, także Jerzy Wolak, Mikołaj Orliński, Piotr Doerre.
Artur Górski zaprosił krakowskich kolegów również do publicystycznej współpracy. Ich artykuły zaczęły ukazywać się na łamach „Najwyższego Czasu”. KZ-M wydawał też własne pismo: „Pro Fide, Rege et Lege”. Na początku przygotowywany domowym sposobem kwartalnik swoją formą przypominał publikacje drugiego obiegu z okresu PRL albo kontrkulturowy fanzin. Po wydaniu kilku numerów zyskał zaś bardziej okazały wygląd – twardszą okładkę, lepszy papier i druk.
Państwo według księdza Skargi
Sławomir Skiba z myślą monarchistyczną zetknął się poprzez swoje zainteresowanie polityką. W latach 1991 – 1992 właśnie wkraczał w dorosłość. Zwrócił uwagę na Unię Polityki Realnej, która pośród innych ugrupowań wyróżniała się tym, iż nie podzielała powszechnego zachwytu demokracją. Przeciwnie – wytykała błędy tego ustroju i wskazywała, iż „rządy ludu” wynieść mogą do władzy cynicznych cwaniaków a całe państwo zdolne są wyprowadzić na zupełne manowce.
Na łamach związanego z Unią tygodnika „Najwyższy Czas” znalazło się miejsce dla konserwatystów i piewców monarchii: Jacka Bartyzela, Tomasza Gabisia, śp. Artura Górskiego… Było to dogodne pole do refleksji o adekwatnym porządku społecznym, własności prywatnej, granicach wolności, odpowiednim miejscu religii w życiu społecznym, poszukiwaniu autorytetu.
Kwestią czasu było dojście do przekonania, iż w najlepszy sposób problemy te realizowane są właśnie w monarchii. Nie chodziło jednak o władcę absolutnego, dyktującego poddanym bezwzględne prawa, którym sam nie podlega.
– Kiedy myśleliśmy o monarchii, to katolickiej, w której król podporządkowuje się prawu Boskiemu. Gwarantem tego bezpieczeństwa jest zawsze Kościół. Tak jak pisze ksiądz Piotr Skarga – monarcha to ten, z którym Kościół jakby dzieli się swoją władzą, powierza mu naród. Król zostaje zaślubiony z narodem i w ramach tego związku zobowiązuje się do przestrzegania prawa Boskiego; do stanowienia praw, które będą zgodne z prawem Bożym, z prawem naturalnym, z tym, czego uczy Kościół – wyjaśnia Sławomir Skiba.
Będąc jeszcze licealistą nawiązał kontakt z KZ-M. W rodzinnym Radomiu zorganizował spotkanie z Arturem Górskim. Zaangażował się w dystrybucję „Pro Fide et Lege”. Po przeprowadzce na studia do Krakowa poznał tamtejsze, lokalne środowisko organizacji. Nastąpiło to jednak w Warszawie, podczas konwentu krajowego.
Wkrótce dołączył do członków Klubu spod Wawelu.
Jakobińska demokracja kontra katolicy
Arkadiusz Stelmach przyznaje, iż jeszcze na początku szkoły średniej nie interesował się zbytnio polityką. – Bardziej mnie pociągały kwestie religijne. W końcówce szkoły średniej czy dopiero na początku studiów zacząłem przyglądać się sprawom społeczno-politycznym – mówi dzisiaj. – Uświadomiłem sobie, na czym tak naprawdę polega podział na lewicę i prawicę; na obóz „postępowy” – nowoczesny, rewolucyjny oraz obóz zachowawczy. Chciałem również zrozumieć polską scenę polityczną zaraz po przemianach, które zaszły po 1989 roku. Byłem ciekaw, jak to wygląda. Próbowałem rozeznać się w tym pejzażu ideowym – dodaje.
Na tamtym etapie największy wpływ na naszego rozmówcę – jak sam ocenia – wywarło poznanie Sławomira Skiby: osoby o już skrystalizowanych, konserwatywnych poglądach, sympatyzującego z UPR czytelnika „NCz”. – Przekonałem się, iż idea monarchistyczna jest dla mnie bardzo atrakcyjna, bardzo pociągająca, dotykająca bardzo głębokich rejonów mojej duszy. Doszedłem do przekonania, iż właśnie w tym ruchu znalazłem odpowiedź na wiele nurtujących mnie od dawna kwestii. Na przykład mocno uświadomiłem sobie wtedy piękno i znaczenie tej wspaniałej relacji, którą określa się często jako sojusz ołtarza i tronu – opowiada Arkadiusz Stelmach.
Związek ten został przecież zupełnie podeptany przez wielowiekową rewolucję antychrześcijańską. Uważany jest często za coś absurdalnego i niegodziwego. Dla młodych katolików, niedługo monarchistów, okazał się jednak fascynujący. Z pasją odkrywali więc to, co przez całe dekady starał się ukryć cały aparat państwa komunistycznego. – To, co przyszło do nas z Zachodu, zwłaszcza owa, powiedzmy, jakobińsko-europejska wersja demokracji, paradoksalnie wydawały się bardziej wrogie wobec Kościoła niż pamiętana przez nas ze schyłkowych lat rzeczywistość PRL – zauważa Arkadiusz Stelmach.
Gdy nastała tak zwana transformacja, docieranie do źródeł w postaci choćby prac klasyków myśli konserwatywnej i kontrrewolucyjnej, nie było tak proste jak dzisiaj.
Arystokracja ducha
Artur Górski mocno dbał o zachowanie w Klubie Zachowawczo-Monarchistycznym pewnego porządku, który odróżniał to środowisko od innych organizacji odwołujących się do monarchii.
Najważniejszym punktem było skupienie się na intelektualnej i duchowej walce o to, by w nieokreślonej jeszcze przyszłości mógł powrócić ten system władzy. Nie chodziło o zewnętrzne przejawy – blichtr i tytuły. Członkowie KZ-M uznawali, iż dawna arystokracja, owszem, odegrała w minionych wiekach olbrzymią rolę przechowując ideę narodową, katolicką i polską tradycję, nasze wartości narodowe i cywilizacyjne. Niemniej jednak zdążyła już zbankrutować, i niekoniecznie chodzi tu o wymiar materialny jej kondycji. Co gorsza bowiem, nie pełni już dzisiaj swojej roli społecznej, kulturalnej czy militarnej, z której przecież wywodziło się jej znaczenie, a także uprzywilejowana pozycja społeczna i ekonomiczna.
– To wszystko to już przeszłość i nie można tej arystokracji powierzyć na nowo państwa, bo jako osobna warstwa ona już nie istnieje. Można budować coś, co Artur nazywał arystokracją ducha, to znaczy ludzi, którzy wyznają wartości, po pierwsze, zapośredniczone, oparte o katolicyzm, który jest naszą prawdziwą wiarą, a zarazem źródłem naszej narodowej kultury i tradycji. On w pewnym sensie przechował te wartości, które stały u podstaw państwa polskiego. Arystokracja ducha to inaczej elita katolicka – przypomina Piotr Doerre. Jak dodaje, choćby wtedy gdy to państwo istniało w tak kulawej formie, jak w okresie PRL – istnieją przecież wciąż spory, czy był on państwem polskim w pełnym tego słowa znaczeniu – to Kościół wziął na siebie zadanie przechowania dla kolejnych pokoleń tego, czego brakowało władzy świeckiej.
– Byliśmy wtedy już przekonani, iż monarchia jeżeli się odrodzi, to na gruncie społeczeństwa rządzącego się prawem naturalnym, nauką Kościoła. jeżeli Polska ma być Polską, to musi się opierać na swojej katolickiej tradycji – zauważa Arkadiusz Stelmach.
Jak wskazuje Piotr Doerre, monarchizm to system, w którym społeczeństwo zorganizowane jest organicznie, na zdrowych zasadach, oparte na prawie naturalnym, na doktrynie społecznej Kościoła katolickiego, na wierze, tradycji, rodzinie i własności prywatnej. Natomiast ustrój monarchistyczny z królem na szczycie świeckiej hierarchii, jest tak naprawdę tylko efektem i zwieńczeniem tego porządku.
– Uświadomiliśmy sobie, iż jeżeli rzeczywiście chcemy, aby ta idea monarchistyczna w jakiś sposób w Polsce realnie zaistniała, to nie da się do tego doprowadzić bez ocalenia tego, co ocalało w naszym kraju z porządku naturalnego, tradycyjnego – podkreśla Arkadiusz Stelmach. – Szlachty, arystokracji nie mieliśmy. Nie ma już ziemian, dworów. Było jednak dużo do podtrzymania, do zakonserwowania i jeszcze więcej do poprawy – do przywrócenia, odrestaurowania. Przede wszystkim w Polsce w tamtym czasie przez cały czas mimo wszystko silna była rodzina monogamiczna. Byliśmy wówczas tuż przed wybuchem rewolucji homoseksualnej w Polsce – wspomina.
– Z drugiej strony była wiara, która w Polakach, Bogu dzięki, przez cały czas jest. W młodym pokoleniu, jak pamiętam, stykaliśmy się z przedstawicielami ruchów konserwatywnych i katolickich z Zachodu, Kiedy oni dowiadywali się o naszych statystykach z tamtego czasu – ilu młodych ludzi praktykuje, ile młodych ludzi regularnie chodzi na niedzielną Mszę, ilu przystępuje do sakramentów, byli wręcz zszokowani, bo ich świat wyglądał już wtedy zupełnie inaczej. Teraz my, Polacy bardzo szybko, niestety, zmierzamy w tę samą stronę, ale mimo wszystko jeszcze nie jest pod tym względem tak źle jak na Zachodzie. Jeszcze nasze pokłady katolicyzmu są silne, nie została zerwana pokoleniowa ciągłość. Wciąż mamy dużo do ocalenia – zwraca uwagę Arkadiusz Stelmach.
„Bojowe” ramię Klubu
– Monarchistom, samemu Klubowi, z racji jego dbałości o estetykę i o formę, nie wypadało prowadzić pewnego rodzaju działań ulicznych. Tam właśnie pojawiała się Akademicka Liga Konserwatywna Kameloci jako młodzieżówka KZM-u – podkreśla Sławomir Skiba.
Piotr Doerre: – Podział był mniej więcej taki, iż Klub organizował imprezy, powiedzmy, poważniejsze, naukowe, a Liga spotkania wokół spraw bieżących, doraźnych. Urządzała różne pikiety czy niewielkie manifestacje. Były to na przykład akcje palenia świec pod konsulatem francuskim w rocznicę ścięcia króla Ludwika XVI i tego typu wydarzenia. 14 lipca na Rynku Głównym odbyła się manifestacja antyrewolucyjna, w czasie której zakłóciliśmy oficjalne obchody święta rewolucji z udziałem ambasadora Republiki Francji i przedstawicieli władz państwowych. Celem było przypomnienie zbrodni, których dokonała rewolucja w tym kraju.
Akademicka Liga Konserwatywna Kameloci przez pewien czas działała spontanicznie. Na dobre zaczęła kształtować się w roku 1996, zaś w kolejnym nabrała już organizacyjnego kształtu.
Bogusław Bajor, jeden z działaczy ALK, opowiada: – W różnych środowiskach poszukiwałem ludzi myślących podobnie jak ja. Zawsze miałem takie zacięcie trochę „rewolucyjne” pociągały mnie bardzo klimaty mocno prawicowe, konserwatywne, ale też takie trochę uliczne, „bojówkarskie”. Bardzo lubiłem pismo „Stańczyk”, związane z UPR-em, ale raczej jego bardziej waleczną częścią konserwatywną – bardzo mocno ideologiczną, mniej wolnorynkową, a bardziej związaną z ideami konserwatywnymi.
Zetknął się on i zapoznał ze środowiskiem krakowskiego KZ-M w Domu Polonii, przy okazji konferencji Julia Ubbelohde z ruchu Tradycja – Rodzina – Własność (TFP) na temat książki „Rewolucja i Kontrrewolucja” Plinia Corręa de Oliveiry. Formacja młodych ludzi w ramach Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego i Akademickiej Ligi Konserwatywnej „Kameloci” nakładała się na spotkania na temat doktryny Plinia Corręa de Oliveiry oraz przesłania fatimskiego, prowadzone przez mieszkającego w Krakowie członka TFP Leonarda Przybysza, Polaka pochodzenia brazylijskiego, który miał najważniejszy wpływ na powstanie i rozwój Stowarzyszenia Kultury Chrześcijańskiej imienia Księdza Piotra Skargi, do czego jeszcze tu wrócimy.
W okresie swojego największego rozwoju ALK liczyła kilkudziesięciu członków, ale rozsianych po różnych miastach. O Ile Klub organizował wydarzenia cięższe gatunkowo, na przykład naukowe, Liga reagowała na bieżące wydarzenia, celebrowała rocznice.
Pośród członków założycieli Ligi znalazły się nazwiska znane z aktywności w ramach krakowskiego Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego: Piotr Doerre, Arkadiusz Stelmach, Sławomir Skiba, Tymon Nowina-Konopka…
– Nie byłem nigdy członkiem Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego, chociaż oczywiście sympatyzowałem z nim jako z częścią dość radykalnej prawicy konserwatywnej. Czy byłem stricte monarchistą? Uważam, iż generalnie rzecz biorąc, może trafić się na przykład bardzo dobry prezydent, który – mówiąc kolokwialnie – chwyci za twarz innych i będzie wprowadzał w państwie normalne zasady. On może być lepszy od niejednego zdemoralizowanego króla. Jednak ideę namaszczenia świętej monarchii, jej łączności z Kościołem, świętego Cesarstwa Rzymskiego – to wszystko przyjmowałem, podobnie jak zasady, które były wspólne z moimi – zaznacza Bogusław Bajor.
Głośno o Kamelotach
O młodych ludziach tworzących Akademicką Ligę Konserwatywną Kameloci głośno zrobiło się po raz pierwszy bodaj po wyborach prezydenckich 1995 roku. Wybór na ten urząd postkomunisty Aleksandra Kwaśniewskiego był pewnego rodzaju wstrząsem dla patriotycznych środowisk młodzieżowych dawnej stolicy. Ulicami przeszła manifestacja pod hasłem „Kwas jest żrący”, organizowana przez Ligę wspólnie z Młodzieżą Wszechpolską, wówczas znacznie bardziej radykalną niż obecnie.
– Zorganizowaliśmy wtedy taką manifestację antykomunistyczną, antysocjalistyczną, ale także antydemokratyczną. Wykorzystaliśmy nadarzającą się okazję do takiego wystąpienia, w czasie którego próbowaliśmy przypomnieć, iż demokracja sama z siebie nie jest żadną wartością, a wręcz odwrotnie – może stać się zagrożeniem i przynieść państwu na przykład władzę jakichś tyranów czy też jakiś opresyjny system. Przypominaliśmy, iż przecież zanim nastąpiła III Rzesza, Adolf Hitler i NSDAP objęły władzę metodami demokratycznymi w Niemczech – wspomina Piotr Doerre.
Intrygujące i chwytliwe hasło manifestacji przyciągnęło na krakowski Rynek Główny oraz prowadzącą do niego ulicę Szewską prawdziwe tłumy bojowo nastawionej młodzieży. Sprawy więc mogły potoczyć się więc różnie – tym bardziej z uwagi na liczną reprezentację sił policyjnych. Obyło się jednak bez zamieszek.
„Gazeta Krakowska” pisała: „Wiec antysocjalistyczny pod hasłem Kwas jest żrący zorganizowali krakowscy studenci należący do Akademickiej Ligi Konserwatywnej. – Demokracja jako rządy motłochu prowadzi do najstraszniejszych zbrodni. Jest zaprzeczeniem wolności. Nie prowadzi do wyboru najlepszych. Do władzy dochodzą kłamcy i karierowicze – krzyczał do zgromadzonych Piotr Doerre z Akademickiej Ligi Konserwatywnej”.
– Chcemy udowodnić, iż nieprawdą jest, iż młodzież w Polsce popiera Kwaśniewskiego – ten z kolei fragment wypowiedzi młodych prawicowców zacytowała lokalna „Gazeta Wyborcza”.
W 1996 roku, w rocznicę zburzenia Bastylii po raz pierwszy w Krakowie konsulat francuski wraz z władzami miejskimi zorganizował wówczas duże obchody święta Republiki Francuskiej.
– Pojawiliśmy się na Rynku Głównym w liczbie czterech-pięciu osób. Podczas tych uroczystości wywiesiliśmy nasz sztandar – czerwony krzyż na białym tle, ze złotą koroną pośrodku. To było odwzorowanie symbolu KZ-M, z tym iż Klub miał w herbie czarny krzyż na niebieskim tle – opisuje Sławomir Skiba.
– Kiedy odgrywana była „Marsylianka”, zaczęliśmy śpiewać: „Christus Vincit, Christus Regnat, Christus Imperat!”. Dwóch z kolegów z Ligi – nomen omen – Republikańskiej przykuło się kajdankami do masztu, na który miała być wciągnięta francuska flaga. Tym samym zablokowali możliwość jej wciągnięcia. Zrobił się skandal, zamieszanie, konsternacja. Na Rynku, wszyscy notable, dyplomaci, przedstawiciele władz Krakowa. Skandujemy: „Wandea, Wandea, Wandea!”, „Vive la France!”, „Vive le Roi!” – wspomina.
Wyszło efektownie. Akcję zauważyły ogólnopolskie dzienniki telewizyjne i prasa, nie tylko lokalna.
„Super Express” opisywał: „Dwaj konserwatyści przykuli się kajdankami do masztu. A ich koledzy po francusku krzyczeli: Niech żyje Król! W ten sposób krakowska prawica starała się wczoraj zakłócić przebieg obchodów rocznicy Rewolucji Francuskiej”.
Nigdy potem ani konsulat, ani władze Krakowa nie obchodziły już w taki sposób rocznicy 14 lipca. Coroczne ceremonie są bardziej dyskretne.
Podczas prac nad projektem nowej Konstytucji RP środowisko monarchistów ostro protestowało przeciwko tekstowi preambuły, nie odnoszący się jasno i wprost do prawdziwego Boga w Trójcy Świętej Jedynego.
Młodzi krakowscy konserwatyści głos postanowili zabrać głos także w sytuacji braku realnej, wiarygodnej debaty nad przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej. Protest przeciwko temu aktowi zgodnie wymieniają dzisiaj pośród swoich najbardziej spektakularnych akcji ulicznych. Jeden z członków ALK, Tymon Nowina Konopka z własnej inicjatywy próbował przyprowadzić na demonstrację… żywego wieprza udekorowanego symbolami eurokołchozu. Kolegów uprzedził tylko, iż czeka ich niespodzianka. Nie dotarł jednak na miejsce, lecz… na posterunek policji. Zarzucano mu znęcanie się nad zwierzęciem, chociaż temu nie wydarzyła się żadna krzywda.
– Sialiśmy zdrowy ferment w środowiskach akademickich, staraliśmy się integrować młodych ludzi wokół myśli konserwatywnej. Jednak takim realnym, namacalnym owocem istnienia Akademickiej Ligi Konserwatywnej była nasza praca w „Naszym Dzienniku w Małopolsce” i w ogóle środowisko, które się przy tej okazji uformowało – podsumowuje Bogusław Bajor.
„Monarchia dla Polski!”
W 1997 roku odbył się w Krakowie okazały marsz monarchistów z udziałem prawnuka ostatniego cesarza Brazylii, Dom Bertranda de Orléans e Bragança. Zjechały się też środowiska monarchistyczne z całej Polski i goście zagraniczni z państw zachodnich, Ukrainy, Białorusi…
Dzień Kontrrewolucji rozpoczął się Mszą święta na Wawelu. Z zamku, pod sztandarami, monarchiści, Kameloci wraz z działaczami pokrewnych organizacji wyruszyli Drogą Królewską na krakowski Rynek. Tam, pod wieżą Ratusza uczestnicy i wielu przechodniów wysłuchało przemów o potrzebie kontrrewolucji. Później, podczas okolicznościowej konferencji swoje wykłady wygłosili naukowcy, którym – jak podkreśla Jerzy Wolak – bliska była wtedy idea monarchistyczna, której nie wyrzekli się do dzisiaj.
„Czas Krakowski” tak opisywał przemarsz w Dniu Kontrrewolucji: „Szli czwórkami całą szerokością jedni w rytm wybijanego przez dobosza taktu, śpiewając: Christus Vincit, Bogurodzicę, Chrystus Królem… Sami mężczyźni, w większości dwudziestolatkowie. Nad ich głową powiewały celtyckie krzyże i transparent Monarchia na Polski”.
„Nowe Państwo” spuentowało natomiast: „9 marca 1997 wielu będzie się kojarzył z kontrrewolucją”.
Grupy rekonstrukcyjne monarchizmu
Akcje społeczne, happeningi, demonstracje nie były jednak istotą działalności krakowskiego KZ-M. Jak podkreślają sami zainteresowani, miał on do zaoferowania coś o wiele więcej. Był to czas intensywnej pracy intelektualnej. Ton z zewnątrz nadawali inspirujący odrodzenie i rozwój ruchu monarchistycznego w Polsce dr Artur Górski czy profesor Jacek Bartyzel. Na gruncie stolicy Małopolski wykłady formacyjne prowadzili dla uczestników i sympatyków Klubu między innymi Piotr Doerre i Jerzy Wolak. Były to regularne spotkania, swego rodzaju „jawne komplety”, samokształcenie, dyskusje na temat tekstów klasyków konserwatyzmu i ważnych artykułów ukazujących się w prawicowej prasie.
– Czytaliśmy te teksty, dzieliliśmy się uwagami, sami też zaczynaliśmy coś pisywać. No i przede wszystkim żyliśmy tą ideą i zaczynaliśmy patrzeć na świat już oczami monarchizmu tradycyjnego, katolickiego, kontrrewolucyjnego. To bardzo ważne zaznaczenie dlatego iż istnieją różne odcienie monarchizmu – powraca do organizacyjnych początków Arkadiusz Stelmach.
– Stale mieliśmy spotkania z prelekcjami kolegów, wykłady autorstwa osób mocno zakorzenionych w świecie idei. Od strony intelektualnej było to na tyle mocne środowisko, iż ani przedstawiciele lewicy, ani wielcy fani demokracji nie byli w stanie z powodzeniem wchodzić z nim w spory ideowe. Klub stanowił więc przede wszystkim zaplecze intelektualne dla idei monarchii – ocenia z perspektywy lat Sławomir Skiba.
Na polu polemik w całej organizacji wyróżniał się prezes Artur Górski, który z pasją brał udział w debatach, podczas których oponenci próbowali wrzucać KZ-M do „worka z królistami”. „Królistów” inaczej określić można by – parafrazując klasyka – jako „grupę rekonstrukcyjną monarchizmu”. Głęboką, zakorzenioną w naszej cywilizacji i tradycji ideę usiłowali oni sprowadzać do zewnętrznej ornamentyki i powierzchownej celebracji.
– interesująca rzecz: w najlepszym czasie dla KZ-M równolegle pojawiły się organizacje, a adekwatnie jedna duża organizacja, która ośmieszała de facto idę monarchistyczną – zauważa Sławomir Skiba. – Było tam przyznawanie tytułów, strojenie się we fraki, przepasywanie się wstęgami, udawanie wielkiego regenta… Mówię tutaj o jednej konkretnej organizacji, która wypączkowała w kilka innych. Ich aktywność koncentrowała się na przyznawaniu i rozdawaniu tytułów, wybieraniu króla, ferowania, kto tym królem ma być… Było to absolutnie obce duchowi Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego.
„Króliści” okazali się wygodnym narzędziem do ośmieszania idei odtworzenia społecznego porządku opartego na Ewangelii i prawie naturalnym. „Regentów”, przebierańców zapraszały chętnie telewizje, prawdopodobnie po to, by przeciętnemu odbiorcy monarchizm kojarzył się z błazenadą.
Jerzy Wolak tak mówi o tym zjawisku: – Zaczęły się pojawiać rozmaite dziwne, niby pokrewne organizacje monarchistyczne, które zaczęły nam wchodzić w paradę. To było widać bardzo wyraźnie, to aż śmierdziało jakimiś tajnymi służbami, jakimś działaniem zadaniowanym. Pojawili się goście, którzy ponadawali sobie tytuły szlacheckie, którzy natychmiast wyznaczyli pretendenta na króla. Zrobił się z tego cyrk.
– Staraliśmy się za wszelką cenę, żeby nic z tego kabaretu nie przylgnęło do nas. Nam nie chodziło o to. Nie mamy żadnego pretendenta do tronu, nie chcemy organizować referendum, które miałoby przywrócić monarchię, nie chcemy demokratycznie wybierać króla. Nie, to tak nie działa – zaznacza dalej Jerzy Wolak. – Przypominamy tylko ideę, przypominamy piękno tego dawno minionego świata. Świata uporządkowanego, świata ładu, elegancji, gustu, gospodarczej stabilizacji. Król zaś, o ile ma nastąpić, to przyjdzie sam. Będzie to „powrót króla”, może choćby taki, jaki znamy z „Władcy Pierścieni”; może taki, jak znamy z legend arturiańskich. Przyjdzie i wyciągnie miecz z kamienia, bo musi pokazać, iż to jest właśnie on. To jest zresztą bardzo łatwe do wyobrażenia.
Od Klubu do Stowarzyszenia
– Nasz krakowski oddział Klubu skupił ludzi, którzy się nie znali i którzy przyszli z różnych miejsc. Spotkaliśmy się wtedy właśnie, w oddziale. To Artur ich wynalazł i zaprosił w jedno miejsce. Gdyby nie to, nie poznałbym Piotra Doerre, nie poznałbym Sławka Skiby, nie poznałbym Arka Stelmacha i wielu innych – mówi Jerzy Wolak.
Okres 1998 – 2001 można określić jako schyłkowy. Duża grupa członków klubu zaangażowała się w inne formy działalności, między innymi współtworząc redakcję „Naszego Dziennika”. Szczególnie było widoczne to właśnie w Małopolsce, gdzie funkcjonował oddział redagujący lokalny dodatek ogólnopolskiej gazety. Prawie połowa osób pracujących czy stale publikujących w dodatku małopolskim ND było członkami KZ-M lub ALK „Kameloci”.
Sławomir Skiba: – Artur uznał w którymś momencie – ze względu na kwestie prywatne, rodzinne – iż nie powinien być dłużej prezesem Klubu. Wcześniej przez cały czas panował w organizacji konsensus, iż to on ma kierować KZ-M. Po jego ustąpieniu jeszcze bardziej uwidoczniło się to, iż ta funkcja była jego powołaniem.
Ostatnim aktem, który miał spoić organizację, jeszcze z udziałem Artura Górskiego, był akt zawierzenia na Jasnej Górze Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego Matce Bożej, na wzór świętego Ludwika Grignion de Montfort. Równolegle trwały starania o wspomniane już wcześniej uznanie świętej Jadwigi za Patronkę.
Odejście założyciela i spiritus movens całej organizacji było trudne. Wielu członków KZ-M odradzało Arturowi Górskiemu ten krok. Gdy już klamka zapadła, w organizacji ujawniły się tendencje odśrodkowe czy adekwatnie może jakieś utajone wcześniej ambicje innych członków. Rezygnacja długoletniego przywódcy Klubu zbiegła się też w czasie z konsekwencjami upływającego czasu. – KZ-M „zestarzał się” wraz ze swoimi członkami. Z organizacji akademickiej, studenckiej, stała się organizacją, która stanęła na rozdrożu – wspomina z perspektywy lat Sławomir Skiba.
Zabrakło więc ciągłości – następców, którzy przejęliby dzieło krzewienia idei monarchistycznej w środowiskach akademickich. Starsi działacze szukali swojego miejsca w różnego rodzaju działalności publicznej. Niektórzy angażowali się politycznie.
W opinii dawnych członków, autentyczna, zgodna z ideą założycieli działalność KZ-M zawarła się w jednej dekadzie. Chociaż Klub formalnie istnieje do dzisiaj, to jest w tej chwili – rzec można – własnym zaprzeczeniem. Jeden z kolejnych prezesów wyraził choćby publicznie własny brak wiary w myśl monarchistyczną. – Utrzymywanie nazwy KZM jest w tym kontekście co najmniej dziwne. Po odejściu Artura Górskiego, ten klub już moim zdaniem nie jest klubem monarchistycznym, więc nie jest tą samą organizacją. Istnieje tylko nazwa, ale daje ona wyłącznie pozór. Ukazuje się też formalnie „Pro Fide, Rege et Lege”, natomiast nie ma też nic wspólnego z pismem, które stworzył Artur Górski. Można powiedzieć, iż ta działalność zamknęła się właśnie po odejściu Artura – podkreśla Piotr Doerre.
– Klub się rozpadł, ale nie znaczy to, iż wewnętrznie przestał oddziaływać. Można by sobie zadać pytanie: ale w ogóle po co to było? Czy to była taka młodzieńcza przygoda? Owszem, bawiliśmy się świetnie, to były spotkania ludzi, którzy mieli podobne zapatrywania, mogli się wymienić myślami, mogli się spotkać i porozmawiać i w ogóle wesoło spędzić czas – wspomina Jerzy Wolak. Jak wszyscy działacze krakowskiego KZ-M, z którymi rozmawialiśmy, wielokrotnie podkreśla kluczową rolę Artura Górskiego w powstaniu środowiska, które chociaż przeszło różne etapy organizacyjne, to do dzisiaj pozostaje zjednoczone w dążeniu do niezmiennego celu.
– Kiedy za sprawą ojca Tadeusza Rydzyka powoływany był do życia ogólnopolski „Nasz Dziennik”, za jego powstanie i rozwój w dużej mierze odpowiadali ludzie z KZM – wspomina Sławomir Skiba. Członek organizacji Marcin Nowina-Konopka trafił do zarządu spółki wydającej gazetę. Najprawdopodobniej to za jego sprawą Artur Górski został pierwszym redaktorem naczelnym. Z kolei szefem wydawanego do jesieni 2002 roku lokalnego dodatku „Nasz Dziennik w Małopolsce” został Piotr Doerre.
Sławomir Skiba: – Wiązały się z tym olbrzymie nadzieje: iż „Nasz Dziennik” będzie nośnikiem tradycji katolickiej; iż będzie też skupiał te talenty i tych ludzi, którzy są oddani sprawie Kościoła, sprawie monarchistycznej. Było to przecież środowisko i narodowców, i monarchistów, i konserwatystów katolickich, i aktywnych działaczy, którzy widzieli, iż sprawy w Polsce nie idą w dobrą stronę. W tym środowisku dosyć pokaźną część tego środowiska stanowili monarchiści z KZ-M.
– Dość gwałtownie zaczęliśmy się orientować, iż analiza obecna na łamach ND czy Radia Maryja, jakkolwiek słuszna w odniesieniu do życia społecznego, politycznego, w wielu przypadkach nie jest dogłębna; iż jednak brakuje nam tego, czym żyliśmy wcześniej jako członkowie Klubu – przyznaje nasz rozmówca.
Niezależnie od ideowych różnic, współtworzenie „Naszego Dziennika” pomogło krakowskiemu środowisku jeszcze bardziej się scalić wokół wspólnego dzieła, przetrwać naturalne zagrożenie rozpadem, wynikające z upływu czasu i dużego prawdopodobieństwa rozproszenia się ze względu na odmienne rodzaje zaangażowania zawodowego czy społecznego.
Niedługo później pojawia się w pejzażu środowisk konserwatywnych Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej imienia Księdza Piotra Skargi. Wartości, jakie ono krzewi, współgrają znakomicie z myślą monarchistyczną.
Arkadiusz Stelmach: – Kiedy Artur Górski zrezygnował z prezesury KZM-u, to moje, nasze – kolegów z Krakowa kontakty z KZ-M zerwały się. Założyliśmy Stowarzyszenie Księdza Piotra Skargi i było dla nas naturalne to, iż w ramach SKCh kontynuujemy faktycznie działalność monarchistyczną.
– Dzięki panu Leonardowi Przybyszowi zafascynowaliśmy się ideami i samą osobą profesora Plinia Corręa de Oliveiry, triadą Tradycja – Rodzina – Własność, spójną koncepcją trzech rewolucji, opisu niszczenia porządku cywilizacji chrześcijańskiej, zawartego na kartach „Rewolucji i kontrrewolucji” – podkreśla Sławomir Skiba.
– Zrozumiałem, jak ten proces przebiega, iż mamy do czynienia od wielu wieków z metodyczną walką przeciwko cywilizacyjnemu dziedzictwu chrześcijaństwa. Jest ono cały czas rozmontowywane. Jeszcze coś pozostało z dawnego Christianitas, z tego porządku hierarchicznego i ta walka ciągle trwa, a naszym zadaniem jest kontrrewolucja. Włączyliśmy się do tego zmagania w ramach SKCh imienia księdza Piotra Skargi, w którym jesteśmy do dzisiaj – przypomina.
Jako swego patrona stowarzyszenie obrało królewskiego kaznodzieję, który w swoich kazaniach i twórczości bardzo mocno afirmował ustrój monarchistyczny. Przestrzegał choćby szlachtę. Wypominał jej, iż nie docenia, jak wielkim błogosławieństwem jest życie w królestwie katolickim, pod władzą dobrego monarchy. To były już czasy przestrogi związanej z upadkiem królestwa Węgier, skutkami wybuchu rewolucji protestanckiej.
Wieloletnim członkom Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego nie przyświecała nigdy idea stworzenia partii, która zmieni ustrój, prawo, Konstytucję. Chodziło najpierw o podjętą w małym gronie osobistą formację ideową, propagowanie myśli monarchistycznej, budowanie świadomości elit katolickich. To nie doraźna czy obliczona choćby na kilka lat akcja polityczna, ale projekt ze znacznie dłuższą czasową perspektywą, wręcz paru pokoleń.
– W pewnym sensie tak właśnie się dzieje. Współtworzymy przecież organizację – SKCh – dla której ta kwestia jest na tyle istotna, iż nasza cała działalność, nasze publikacje zawierają ten element. Oczywiście, nie formułujemy wprost programu monarchistycznego czy politycznego wprost. Stowarzyszenie nie jest przecież organizacją polityczną. Pomimo wszystko jednak buduje taką właśnie świadomość elit katolickich – odnoszącą się do rewolucji i do zniszczonej przez nią hierarchii; do tych wartości, których odbudowanie jest konieczne, żeby zaistniała cywilizacja, w której tak naprawdę pojawienie się monarchii, powrót do niej, będzie już oczywistością – wyjaśnia Piotr Doerre.
W cywilizacji opartej na katolickich wartościach i takiej też duchowości obowiązywać będzie naturalny dla niej sposób sprawowania władzy. Jednak bez tej podstawy, bez odrodzenia społecznego w Chrystusie, formułowanie postulatów zmiany ustroju na monarchiczny trafiałoby w próżnię
Misją Stowarzyszenia Księdza Piotra Skargi jest więc budzenie sumień katolików w Polsce, przyczynianie się do odrodzenia społeczeństwa, narodu na zasadach prawa naturalnego, w tym na zasadzie pomocniczości.
– To nigdy nie było kółko wzajemnej adoracji – ani Klub, ani Stowarzyszenie, bo ile tutaj było starć, polemik, sporów, może i choćby kłótni. Ale patrzymy cały czas w jednym kierunku i to jest ten fundament, na którym to wszystko, ta nasza grupa trwa – mówi Jerzy Wolak.
Arkadiusz Stelmach: – W tamtych czasach zdumiało mnie – bo tego się nie spodziewałem – iż środowisko młodych ludzi bez większych możliwości materialnych jest w stanie zrobić coś, co zaistnieje w przestrzeni publicznej. Teraz już to rozumiem: w działalności społecznej środki finansowe, budżety nie są najważniejsze. Oczywiście umożliwiają one działalność i bez nich nie sposób się obyć. Najważniejsze jednak, żeby znalazła się grupa osób, która chce ze sobą zgodnie współpracować i będzie miała „jednego ducha, jedno serce, jeden cel”. Muszą być ludzie, którzy współpracują z łaską Bożą i ze sobą, łączy ich miłość do porządku, zaś z drugiej strony – niechęć i odraza do wszystkiego, co temu porządkowi zaprzecza, co ten porządek niszczy, przyczynia się do szerzenia zła.
Jerzy Wolak akcentuje fakt, iż stosunkowo wąskie z początku środowisko, cały czas trzymając się razem, dokooptowując nowych uczestników, ewoluowało. – Czym jest Stowarzyszenie ks. Piotra Skargi, to dzisiaj już wszyscy wiedzą. I jego wartość, jego oddziaływanie, jego wpływ, jego, można powiedzieć, pączkowanie, jego „dzieci”, na przykład w postaci Ordo Iuris czy Centrum Życia i Rodziny… Trudno przecenić istnienie i oddziaływanie SKCh. To wszystko zaś wyrosło adekwatnie jakby na korzeniach Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego – uważa.
– Oczywiście, Stowarzyszenie zakładali też ludzie, którzy nie byli członkami Klubu, przede wszystkim prezes Sławomir Olejniczak, który Stowarzyszenie tak naprawdę zbudował i do tej pory prowadzi, ale miał gotowy – można powiedzieć – zespół, który się wcześniej poznał, dobrze zgrał, zaprzyjaźnił i do tej pory działa. Funkcjonuje w ten sposób, iż SKCh to jest więcej niż firma, to więcej niż stowarzyszenie. To jest krąg przyjaciół, „koło weteranów”, którzy niejedną bitwę razem stoczyli i dobrze się znają, umieją współpracować, patrzą w tym samym kierunku – ocenia Jerzy Wolak.
Zmagania Kościoła z duchem egalitaryzmu
Szczególną inspiracją do działania dla zaangażowanych katolików, monarchistów, jest dzisiejsza kondycja Kościoła i społeczeństwa. To efekt wielowiekowej Rewolucji, sprowadzającej się do wielopoziomowego niszczenia naturalnego porządku.
Piotr Doerre: – W tym kryzysie to każdy chyba konserwatysta, prawicowiec, katolik doświadczył boleśnie braku wsparcia – choćby nie instytucjonalnego, ale również duchowego od Kościoła hierarchicznego. Tak jakby przyjął on ideologię demokratyczną jak swoją. Pewne dość duże grupy choćby wręcz ideologię socjalistyczną. Oczywiście to jest groźne zjawisko, będące efektem trwającego w Kościele bardzo poważnego kryzysu. Osobiście jednak mam takie przekonanie, iż to minie; iż to jest przejściowe – tak jak każdy z różnych kryzysów czy upadków – i Kościół się z niego podniesie i powróci tak naprawdę do paradygmatu hierarchicznego i monarchicznego.
Krakowski monarchista ubolewa, iż obecna hierarchia Kościoła jest tak bardzo przesiąknięta duchem demokratycznym, egalitarnym. Wskazuje jednak na tymczasowość tego stanu rzeczy. – Jest to po prostu kwestia świadomości pokoleń, które tworzą w tej chwili instytucje kościelne. To się jednak zmieni. Widać już zresztą, iż młode pokolenie księży już jakby „nie kupuje” tej ideologii; iż jest bardzo zdeterminowane aby powrócić do tradycyjnego ujęcia doktryny katolickiej – dodaje Piotr Doerre.
– Kościół pozostaje przez cały czas monarchią, czy się to podoba temu bądź innemu papieżowi, czy też nie – wskazuje Sławomir Skiba. – Dla mnie forsowanie tak zwanej synodalności w Kościele też jest przejawem swoistej rewolucji, także w sensie zwalczania porządku hierarchicznego – dodaje.
Chodzi więc o przewrót na miarę rewolucji francuskiej, tylko prowadzonej ściśle wewnątrz Kościoła. – Bogu dzięki, dzięki Temu, który jest założycielem tego Kościoła, czyli naszemu Panu Jezusowi Chrystusowi – Kościoła się nie da tak po prostu przenicować i przerobić na Republikę, na te struktury synodalne, rady robotniczo-chłopskie towarzyszy, jak to zrobiono w Związku Sowieckim. Choć sam ruch synodalny, w moim przekonaniu – i to głównie za sprawą Niemców – w tę stronę dąży, to walka prowadzona jest tak naprawdę z istotą samego Kościoła. I to jest głęboko rewolucyjne. Rewolucja od samego początku, od Lutra, od pierwszego swego wybuchu, walczy właśnie z czym? Z porządkiem hierarchicznym – wskazuje Sławomir Skiba.
Jak zauważa, u Lutra, Kalwina i ich popleczników mamy do czynienia z walką charakterystyczną dla pierwszej rewolucji – wystąpieniem przeciwko porządkowi hierarchicznemu w samym Kościele. Później nastąpiła rewolucja francuska – walka o „równość” przeniesiona zostaje na grunt społeczny, niszcząc ustalony porządek przez dążenie do obalenia monarchii.
Z kolei rewolucja komunistyczna odbywa się pod hasłami znoszenia nierówności ekonomicznej. Wszyscy mamy mieć tyle samo, a w zasadzie to niczego nie powinniśmy posiadać na własność.
Na obecnym etapie walka przechodzi na grunt Kościoła poprzez próby burzenia jego porządku hierarchicznego. To nic innego jak powrót do tej pierwszej luterańskiej, protestanckiej rewolucji.
Wśród – jak na ironię – niektórych hierarchów obserwujemy fascynację protestantyzmem, uznającym tak naprawdę, iż każdy jest sobie „papieżem”. Każdy może rzekomo dowolnie sobie interpretować Pismo Święte. Doktryna zostaje rozmywana, wierni mają pouczać pasterzy co do zmian w nauczaniu, a ci – podążać za swoimi „owcami”, zamiast je prowadzić niezawodną drogą ku wiecznemu zbawieniu. Do udziału w synodalności zaproszeni są „wszyscy”, włącznie z niekatolikami i promotorami sprzecznych z nauką Kościoła, a choćby wrogich mu ideologii.
– Rewolucja, która wdarła się do Kościoła, próbuje przerobić go na własną modłę. Mamy jednak taką nadzieję – i takie zapewnienie od samego Zbawiciela – iż „bramy piekielne Kościoła nie przemogą” (Mt 16, 18), aczkolwiek tego, co może nastąpić, nie wiemy. Wielu ludzi z powodu zgorszeń może odpaść od Kościoła albo próbować go popaść w jakieś najróżniejsze herezje – i już, oczywiście popada – mówi Sławomir Skiba.
Królestwo, jego atrapy i „monarchizm instynktowny”
– Dla monarchistów katolickich punktem ciężkości było dążenie do zrozumienia, czym jest idea królewska. Jak powtarzał Artur Górski, król stanowi w porządku świeckim zwieńczenie określonego porządku, panującego już w społeczeństwie; hierarchicznego ładu opisywanego przez świętego Tomasza z Akwinu; ładu, który w średniowieczu uznawany był powszechnie za naturalny stan rzeczy – wskazuje Sławomir Skiba.
Gdy spojrzymy na porządek duchowy, na szczycie ziemskiej hierarchii widnieje tam papież, sukcesor świętego Piotra. To z jego woli, z woli Kościoła przyjmuje koronę świecki monarcha. Kościół dzieli się z nim władzą. On zaś zobowiązany jest do obrony swej duchowej ostoi przed nieprzyjaciółmi oraz do respektowania Bożych praw w społeczeństwie.
Dlatego nie sposób odtworzyć prawowitej monarchii bez odrestaurowania katolickiego porządku w całej wspólnocie. W innym razie instytucja króla staje się tylko dekoracją wydmuszką, atrapą. W Europie choćby zachowały się tego rodzaju monarchie, w których nie ma on realnego wpływu na władzę.
– choćby te monarchie są znienawidzone przez rewolucjonistów, przez lewaków. My się czasem odwołujemy do estetyki zachowanej w monarchii brytyjskiej, która pomimo, iż nie jest katolicką, to z takiej wyrasta. Podtrzymuje też dbałość o ceremoniał, o pewne dworskie zasady, etykietę. Jest to na pewno godne pochwały mimo, iż ta monarchia nie odgrywa takiej roli, jaką pełnić powinna. Jest to monarchia schizmatycka, uzurpatorska. I tak stanowi jednak pozostałość, takie światełko w tunelu współczesnego świata chaosu, liberalizmu, socjalizmu. Patrząc na monarchię brytyjską, można w jakiś sposób wyobrazić sobie, jak mogłaby wyglądać monarchia choćby w Polsce – mówi Sławomir Skiba.
Jerzy Wolak dodaje: – Artur Górski mawiał, iż za czasów monarchii było się monarchistą instynktownym. To wystarczyło. Po prostu wiedziało się – jak zresztą powtarzają do tej pory Anglicy – It’s good to have a king – „dobrze jest mieć króla”. Proszę zobaczyć: rodzi się „royal baby” i mnóstwo Anglików przychodzi przed pałac Buckingham, żeby pomachać chorągiewkami, żeby wyrazić swoją radość. To jest właśnie monarchizm instynktowny, monarchizm serca. Obecnie, w sytuacji zdemokratyzowania i sproletaryzowania świata, musimy być natomiast monarchistami z intelektu.
Arkadiusz Stelmach: – Kiedy porównam formę, jaka towarzyszy władzy republikańskiej w wielu krajach – w tym niestety również w naszym – jest ona, niestety niezwykle biedna i smutna. Wypada bardzo blado przy tym, co możemy dostrzec choćby w dzisiejszej Wielkiej Brytanii, gdzie poza tą formą, przechowaną w wielu elementach z czasów katolickiej świetności, już kilka pozostało. choćby ta forma, mimo wszystko coś nam komunikuje i mówi o świecie, w którym kiedyś była wypełniona duchem i piękną, wspaniałą treścią.
Po stronie Kościoła i hierarchii
Klub Zachowawczo-Monarchistyczny nigdy ani nie otrzymał szansy na szerokie zaprezentowanie swych idei w mediach głównego nurtu, ani też nie aspirował do roli organizacji masowej. W pewnym stopniu przykuwał jednak uwagę świata polityki, oddziaływał na działaczy utożsamiających się z prawicą, będąc dla nich w kilku kwestiach punktem odniesienia. Oferował konkretną wiedzę na temat ideałów konserwatywnych, hierarchicznego porządku społecznego, tradycji monarchistycznej…
Sławomir Skiba: – W łonie Klubu zawsze obecny był dylemat: czy jesteśmy – nazwijmy to w dużym cudzysłowie – zakonem ideowym i dbamy [wyłącznie] o to, żeby myśl monarchistyczna była żywa, przetrwała nienaruszona aż do czasu, kiedy będzie możliwe jakieś budowanie podstaw społeczeństwa katolickiego, hierarchicznego i tym samym odtworzenia tego powrotu do ideału monarchii katolickiej? Drugą opcją było aktywne uczestnictwo w życiu społecznym i politycznym.
W przeciwieństwie do niektórych innych środowisk monarchistycznych działających w Polsce, KZ-M krakowski w swojej większości nie uległ nigdy pokusie sedewakantystycznej. Dostrzegając i choćby akcentując dramat ogromnego kryzysu w Kościele, a choćby – w pewnym sensie – samo-wyrzekania się jego własnej misji, działacze z dawnej stolicy Polski pozostali lojalni wobec hierarchów. Przed laty zwrócili się nawet, zresztą z powodzeniem, do kardynała Franciszka Macharskiego o przydzielenie kapelana. KZ-M ogólnopolski wystąpił do władz kościelnych o uznanie świętej Jadwigi Królowej za patronkę organizacji. Podczas kanonizacji małżonki Władysława Jagiełły na krakowskich Błoniach obecna była reprezentacja Klubu.
– W moim przekonaniu sedewakantyzm był ślepą uliczką i jest tak, oczywiście, do dzisiaj. W sposób oczywisty monarchiści są przywiązani do tradycji. Skoro przywiązani są do tradycji, to i również do tradycji w Kościele katolickim. Szukają źródeł duchowości i fascynuje ich czy to ryt koronacyjny, czy ta estetyka… Najłatwiej, w sposób oczywisty, odnajdują się w estetyce Mszy starej, trydenckiej, jak to się mówi – Mszy przedsoborowej, bo w niej zostały zachowane wszystkie te elementy. Nie mówiąc już o rycie koronacyjnym czy innych aspektach charakterystycznych dla monarchii – wskazuje Sławomir Skiba.
– Każdy normalny monarchista, w moim przekonaniu powinien bronić hierarchicznego porządku Kościoła, który jest – widzialnego, a nie poszukiwać nie wiadomo czego… Mało tego – kwestionować choćby ten porządek. Niezależnie od tego, jacy ludzie piastują dzisiaj władzę w Kościele. To, iż się dopuszczają różnych rzeczy, czy też mogą się dopuszczać, czy też popełniają jakieś grzechy, to wszystko nie oznacza, iż ten porządek zostaje zakwestionowany; iż można go podważać i powiedzieć: „nie, w takim razie ja się obrażam na ten Kościół”. Otóż ten Kościół jest przez cały czas Kościołem hierarchicznym. Władza, którą ci ludzie mają, jest im zadana. Mogą się tacy znaleźć – choćby wielu – którzy sprawują ją w sposób niegodny. przez cały czas jednak zaliczają się do hierarchii Kościoła – podkreśla Sławomir Skiba.
Kościół, obrońca porządku i równowagi władzy
Ksiądz Skarga, patron Stowarzyszenia Kultury Chrześcijańskiej, w którym od ćwierćwiecza działa grupa dawnych członków KZ-M, w jednych ze swych „Kazań Sejmowych” zwrócił uwagę, iż skoro sam Pan Jezus ustanowił monarchię w Kościele, to znaczy, iż ta jest najlepszym sposobem sprawowania władzy. Monarchą jest tu, oczywiście papież a porządek panujący w Kościele jest przykładem organizacji społeczeństwa.
Dlaczego ksiądz Skarga bronił tego ustroju? W Rzeczpospolitej przełomu XV i XVI wieku bardzo silne były tendencje republikańskie czy wręcz anarchistyczne polskiej szlachty. Zrodziły się one na bazie ruchów reformacyjnych, głównie kalwinizmu. O ile w innych krajach dużą popularnością cieszył się luteranizm, o tyle w Polsce – ze względu na wspomniane preferencje szlachty, kalwinizm był bardziej popularny, jako nurt republikański.
Stąd, na przykład, w programie rokoszu Zebrzydowskiego znalazł się kalwiński postulat wypędzenia z Polski zakonu jezuitów, wówczas gorliwych obrońców wiary katolickiej. Zarzucano im dążenie do zaprowadzenia w Polsce absolutyzmu. Oskarżenie było co prawda fałszywe, ale co z tego, skoro okazało się propagandowo nośne.
Szlachta dopatrzyła się tu drogi do uniezależnienia się od władzy sądów biskupich, a także zrzucenia z siebie konieczności płacenia podatków i podporządkowania się królowi w kwestiach prowadzenia wojen. Rzeczpospolita, licząca niemal milion kilometrów kwadratowych powierzchni, była jednym z największych państw w Europie. Szlachcie udało się zdominować mocno wtedy i króla i wszystkie pozostałe stany.
– To była sytuacja, w której został zaburzony ten porządek hierarchiczny. Szlachta stała się hegemonem, często wyrastającym nie tylko ponad mieszczaństwo i chłopstwo, ale i ponad króla, którego sobie całkowicie podporządkowała – zauważa Sławomir Skiba.
Ksiądz Skarga bronił monarchę przed zakusami szlacheckimi i szerzącą się samowolą. Stanął tym samym po stronie państwa katolickiego przeciwko anarchizacji życia społecznego. Działo się to niemalże w tym samym czasie, gdy po drugiej stronie naszego kontynentu święty Robert Bellarmin zwalcza absolutyzm królewski jako również nadużycie, ale idące w przeciwną stronę.
Sławomir Skiba: – I to jest właśnie ta mądrość Kościoła, który cały czas dba o równowagę w społeczeństwie i w porządku hierarchicznym. Jest papierkiem lakmusowym dla władzy. To Kościół w porządku hierarchicznym, w porządku monarchii patrzy królowi na ręce i mówi: „Hola, hola – tutaj to już przesadziliście!”.
Duchowni w ciągu dziejów potrafili o zachowanie tego porządku zabiegać choćby narażając własne życie, jak święty Stanisław biskup. Zginął, ale potwierdził, iż Kościół nie tylko ma prawo, ale i obowiązek ingerować wówczas, kiedy w państwie dzieje się źle.
Monarchiści to misjonarze królestwa
Krakowscy monarchiści, dzisiaj ludzie średniego pokolenia pamiętający PRL-owski socjalizm, świadkowie ustrojowej przemiany, zdają sobie sprawę z odpowiedzialności spoczywającej na ich generacji. W ponurych czasach komunizmu udało się Polakom mimo wszystko przechować wiarę i rodzinę, zaciekle atakowane również dzisiaj – tyle, iż bardziej wyrafinowanymi i zarazem skutecznymi metodami. Kto tamtej epoki nie doświadczył, znacznie łatwiej „kupi” lewicowy liberalizm i pokrewne ideologie opakowane w obietnicę nowoczesności i materialnej zamożności, przybrane kolorowym marketingiem społeczno-politycznym.
Arkadiusz Stelmach wierzy w ponadczasowość i żywotność idei królewskiej: – Na zjazdach, tak zwanych konwentach Klubu Zachowawczo-Monarchistyczego spotykaliśmy całkiem sporo ludzi świetnie wykształconych, intelektualnie bardzo sprawnych. Dostrzegałem w tym środowisku ogromny potencjał. Mam nadzieję, iż ta myśl przez cały czas ma przyszłość; iż znajdą się kolejne pokolenia ludzi młodych, które rozpoznają, jak wiele w niej jest możliwości, ile niesie ona wspaniałych rozwiązań wobec rozmaitych trudności, problemów i zjawisk społecznych, z którymi mamy do czynienia teraz.
– Gdybyśmy chcieli odpowiedzieć na pytanie, kim jesteśmy w tej chwili my, monarchiści, to po prostu jesteśmy misjonarzami królestwa – charakteryzuje Jerzy Wolak. – Czasem z przyjemnością się odkrywa, iż nie tylko członkowie Klubu, nie tylko nasze kółko, ale ludzie będący zupełnie gdzieś z boku; tacy, których nie znamy, a których spotykamy, nagle deklarują się jako monarchiści. Jeden kandydat na prezydenta choćby mówi o sobie: „zdeklarowany monarchista”. Tutaj to jest w powietrzu. Tylko to trzeba umieć złapać – przekonuje.
Sławomir Skiba: – Mam wrażenie, iż dzisiaj jest o wiele łatwiej niż w czasach gdy zaczynaliśmy swoją działalność, przyznać się do poglądów monarchistycznych. w tej chwili wielu ludzi myślących krytycznie o życie społecznym, politycznym, o tym świecie idei, jest w stanie poważnie podjąć wyzwanie myślenia o państwie w kategoriach hierarchicznego porządku społecznego, którego zwieńczeniem jest katolicka monarchia czy osoba króla.
– Musimy sobie przypomnieć, uświadomić, co to jest; zdać sobie sprawę z zalet tego systemu, z jego przewagi nad demokracją; z jego prawomocności. Trzeba poszperać, poczytać, przemyśleć…. I przekazać to innym – zachęca Jerzy Wolak.
Przykładem osób przywiązanych do tych samych wartości, które kierowały i kierują dawnymi członkami KZ-M, są studenci, którzy zaangażowali się w organizację krakowskich uroczystości tysiąclecia koronacji Bolesława Chrobrego. Znajdziemy tam korporacje akademickie, Bractwo Przedmurza, działaczy Ruchu Narodowego, Młodzieży Wszechpolskiej i monarchistów właśnie. – To bardzo młodzi ludzie, którzy mają odwagę właśnie do tych idei nawiązywać. Mam choćby wrażenie, iż te środowiska patriotyczne, narodowe i monarchistyczne łączy dzisiaj o wiele więcej niż kiedyś – dzieli się swą obserwacją Sławomir Skiba.
W przekonaniu naszego rozmówcy, myśl monarchistyczna jest żywa i będzie żywa, bo taka jest natura i kolej rzeczy. – Po ponad trzech dekadach tak zwanej demokracji w Polsce z tego systemu pozostały popłuczyny. Z parlamentarnej kadencji na kadencję degraduje się klasa polityczna. Mechanizm polityczny wynosi na szczyty władzy coraz większą „mizerię”, bardzo wielu ludzi niezdolnych do rozumowania kategoriami ideowymi. Tak zwane prawicowe ugrupowania flirtują z postulatami lewackimi, kompromitując przy tym prawicę jako taką – wylicza.
W dużej mierze z tych właśnie powodów co rozsądniejsi ludzie zaczynają sięgać głębiej i szukać powodów takiej degeneracji życia publicznego w Polsce, a także sposobów ratowania państwa. – Bardzo to jest piękne i budzi nadzieje na przyszłość, iż młodzi ludzie, niezależnie od siebie, nie mając choćby w tym momencie do czynienia z organizacyjną kontynuacją monarchizmu, odnajdują go jednak – cieszy się Sławomir Skiba.
– To Pan Bóg pobudza i daje łaskę tym ludziom, którzy niezależnie od siebie szukają przyczyn tego, co się dzieje i trafiają, czy to na tę myśl monarchistyczną, czy to na środowiska katolickiej tradycji – dodaje. Bądź co bądź, młodzi ludzie, którzy nigdy wcześniej nie bywali na Mszach trydenckich, przychodzą na starą Mszę. Zaczynają odkrywać na nowo duchowość katolicką i całe bogactwo Kościoła. Poszukują tego, czego dzisiaj nie znajdują, czy to w swoich kościołach, czy w życiu politycznym, społecznym. Poszukują tej dawnej estetyki, która wyraża porządek, hierarchię, kontemplację, prawdziwą modlitwę, szacunek, cześć do Pana Boga, do Najświętszego Sakramentu – co jest w starej liturgii bardzo ważne. Poszukują autorytetu, który w tym świecie coraz większego chaosu będzie jakimś światełkiem w tunelu.
– Natury się nie da oszukać a człowiek został stworzony do tego naturalnego miejsca, jakim jest Niebo, do którego zmierzamy. Tam zaś panuje z pewnością porządek hierarchiczny. Te dusze w sposób naturalny tęsknią do tego, co prowadzi do Pana Boga. W naszym przekonaniu, porządek hierarchiczny czyni to w sposób najlepszy, najpełniejszy. W Kościele tak jest i tak powinno być w społeczeństwie – mówią krakowscy monarchiści.
Upadek i droga ratunku
Rewolucja znajduje się teraz w swoim apogeum. Jest taki moment, iż wydaje się być niezwyciężoną. Przeżywa też szczyt swojej agresywności, zaciekłości w walce. Być może jesteśmy teraz w okresie poprzedzającym jakieś wielkie prześladowania. Jednak ten stan zwiastuje niechybnie jej upadek – zawsze tak w historii bywało – wskazują dawni działacze Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego.
– Nie trzeba być jakimś wielkim filozofem albo geniuszem, aby stwierdzić, iż skoro idę w jakimś kierunku i jest coraz gorzej, to po prostu trzeba powrócić do punktu wyjścia i zwrócić się w inną stronę – zauważa Piotr Doerre.
– Wydaje mi się, iż ten cywilizacyjny upadek jest tak głęboki i dojmujący, iż młode pokolenia są wreszcie skazane na udzielenie sobie właśnie takiej odpowiedzi: ratunkiem jest powrót do cywilizacji chrześcijańskiej i tego wszystkiego, co ona ze sobą nie niesie. We współczesnym, politycznym planie nie widać na horyzoncie żadnych nadziei, a wręcz odwrotnie. Jestem jednak przekonany, iż nasza kultura będzie tak naprawdę ewoluować w kierunku antyegalitarnym. To kwestia, powiedzmy kilkudziesięciu lat i będzie można mówić o zupełnie innym porządku – również ostatecznie politycznym, bo tak naprawdę to forma polityczna jest dopiero emanacją cywilizacji – podkreśla.
W podobną stronę zmierzają prognozy, które rysuje Jerzy Wolak. Daje on wyraz swemu przekonaniu, iż obecne czasy prowadzą ku dramatycznemu przesileniu, wręcz tragicznemu „collapse’owi”. – I w momencie, gdy to wszystko się zawali i nastanie chaos, pojawi się – bo musi się pojawić, tak działa natura – człowiek, czy też ludzie, którzy zaczną to organizować. Oni staną się naturalnymi przywódcami, naturalną elitą. Stąd tylko krok do sięgnięcia po koronę, czy do chęci założenia korony. I tutaj potrzebny jest jeden czynnik: tutaj potrzebny jest Kościół katolicki, który namaści tego człowieka na prawowitego monarchę – zauważa.
– Ale żeby Kościół mógł to zrobić, to sam przede wszystkim musi wierzyć; musi wierzyć w Boga, który jest Królem wszechświata; w Chrystusa, który jest Królem wszechświata. I taki wierzący Kościół będzie wiedział, co zrobić. Zresztą w sytuacji kryzysowej, w stanie ogólnego upadku również w Kościele wiara się wzmocni. To jest naturalne, bo gdzie szczególnie rozpanoszył się grzech, tam tym bardziej rozlała się łaska, uczy święty Paweł (por. Rz 5, 20) – zastrzega Jerzy Wolak.
Piotr Doerre: – To odrodzenie się porządku cywilizacji chrześcijańskiej na naszym kontynencie nie musi wcale dokonać się siłami narodów, które kiedyś Europę stworzyły. Niewykluczone, iż część z nich choćby przestanie istnieć. To nie znaczy jednak, iż nie pojawią się inni, którzy przejmują ich kulturę, tę prawdziwą. Ona się obroni, tak jak pomimo faktu, iż upadły Grecja i starożytny Rzym, to jednak ich kultura jest cały czas obecna w naszej, jest dla nas aż tak istotna. Tak właśnie będzie z naszą, europejską kulturą – przewiduje.
– Może być też tak, iż jakieś wspólnoty narodowe pomimo wszystko przetrwają. Wierzę głęboko, iż jedną z nich będzie Polska, która być może nie upadnie tak do końca, między innymi z tego powodu, iż chociaż jest dziś republiką niszczoną przez demokratyczny nieporządek i jest poddana wszystkim destrukcyjnym procesom, które jak rak trawią naszą cywilizację – to jednak ma Królową w Niebie. I wierzę, iż ta Królowa jednak uratuje nasz naród – mówi Piotr Doerre.
Roman Motoła
Współpraca: Łukasz Korzeniowski