Reasons for a peculiar military operation (2)

myslpolska.info 1 year ago

Jeśli spojrzeć na przyczyny wojny rosyjsko-ukraińskiej z punktu widzenia oficjalnej propagandy, to zobaczymy, iż jest ona w pełni symetryczna. Propaganda NATO-wska mówi o jakoby wrodzonym rosyjskim ekspansjonizmie, natomiast propaganda rosyjska o oblężeniu i nieustannej dywersji Zachodu.

Ale przy tej tendencji do symetryczności trudno nie wskazać wśród czynników obiektywnych takich, które tę równowagę naruszają, jak na przykład kwestii Krymu w ogóle i w szczególności Sewastopola. choćby jeżeli pominiemy już zrost tradycji historycznych tego miasta z Rosją i ZSRR (wojna krymska, potem wojna ojczyźniana – to są miejsce kultowe), ale uwzględnimy aspekt strategiczny, to oceny mogą się zmienić. Jaki kraj na miejscu Rosji dopuściłby – choćby największym kosztem – do tego, aby w tym porcie, przy wszystkich historycznych i politycznych uwarunkowaniach, stacjonowała amerykańska flota. Krętactwo zachodnich patronów Ukrainy w tej sprawie, jest wyjątkowe. Przedstawiają się jako rzekomi gwaranci ukraińskiej suwerenności i integralności terytorialnej.

Tymczasem wszystkie państwa NATO-wskie doskonale wiedzą, iż w porozumieniu rosyjsko-ukraińskim (bez refleksji nad późniejszymi tego skutkami) określono status Sewastopola jako potencjalnego zapalnika konfliktu. Rosyjski Sewastopol, formalnie ukraiński, przypominał jakiś czyrak. W grudniu 2013 roku, w trakcie wizyty Wiktora Janukowycza w Pekinie, Wang Jing podpisał z ukraińskim Kyjiwhydroinwestem umowę o budowie portu głębokomorskiego w Sewastopolu o szacowanej wartości 10 mld USD. Projekt przerwało jednak rosyjskie przejęcie Krymu.

Według kremlowskich urzędników i publicystów, całkowita wina zaostrzenia konfliktu na Ukrainie leży po stronie Stanów Zjednoczonych. Gdyby nie intrygi ich polityków, to Rosjanom i Ukraińcom, jako bratnim narodom o wspólnej przeszłości, udałoby się ułożyć stosunki pokojowo. Przy czym niektóre aspekty ekonomiczne, polityczne i ideologiczne tego konfliktu celowo są przeinaczane, przemilczane lub bagatelizowane. 12 lipca 2021 roku opublikowano artykuł prezydenta Władimira Putina O historycznej jedności Rosjan i Ukraińców. Putin, mając swoje ukryte cele, pisał, iż Rosjanie i Ukraińcy stanowią jeden naród, co prawdopodobnie trudno uznać za podżeganie do wojny. Ale Ukraina została za sprawą Zachodu przekształcona w Anty-Rosję. Można w oparciu o to wystąpienie domniemywać, iż Rosja nie walczy z narodem ukraińskim, ale z Zachodem. W ramach tej rosyjskiej narracji można przyjąć, iż jest to wojna domowa i nikt nie powinien się do niej wtrącać.

Ale w wystąpieniu Putina nie było mowy o tym, iż w 2012 roku odkryto w wyłącznej morskiej strefie ekonomicznej Ukrainy na Morzu Czarnym bogate złoża gazu ziemnego, iż znajduje się tam około 2 tryliony metrów sześciennych gazu. Gaz ziemny wykryto również na Donbasie, a rewolucja technologiczna w wydobyciu pozwoliłaby na eksploatację tych złóż. Ukraina jako nie mająca odpowiednich technologii i kapitałów, nie była w stanie samodzielnie eksploatować odkrytych złóż. Shell i ExxonMobil Corporation dogadały się z ukraińskim rządem i zdobyły licencję na wydobycie i kwestią czasu było kiedy z miejsc bliższych europejskich rynków, te największe koncerny zaczną sprzedawać tańszy gaz. Zarabialiby oni, a nie rosyjski Gazprom. Na takie jednoczynnikowe przyczyny wojny zwraca się uwagę między innymi w Polsce. choćby o ile miało to jakiś wpływ na wybuch wojny, to nie można odrzucić poglądu, iż Rosja być może dogadałaby się jakoś z Shellem i ExxonMobil, bo przecież prowadziły one w tym samym czasie rozległe interesy na jej terenie. Ale problemem było jednak ograniczanie i blokowanie kapitału rosyjskiego przez Ukraińców w dostępie do inwestycji.

W rejonie Donbasu, Azowa i Mariupola znajdują się złoża pierwiastków ziem rzadkich, niezbędne w elektronice i przemyśle zbrojeniowym. Ukraina miała tu również ograniczenia technologiczne i finansowe, które powodowały, iż bardzo mało złóż udokumentowanych było tam eksploatowanych i przerabianych. Unia Europejska tworzyła razem z Ukrainą partnerstwo strategiczne, gdzie wprowadzane były technologie, jak i finansowanie na pozyskiwanie tych surowców krytycznych dla Unii Europejskiej. To może być jeden z tych powodów, który tłumaczy zaangażowanie Unii Europejskiej w konflikcie po stronie Ukrainy. Jest zrozumiałe, iż jak ktoś chce zrobić dobry interes, to nie biega z tą wiadomością głośno krzycząc, podobnie jak ktoś chce komuś przeszkodzić w interesach…

Wbrew kremlowskiej propagandzie, już na początku lat dwutysięcznych Ukraina faktycznie nie była „bratnim” i sojuszniczym państwem, ale o tym się teraz już nie pamięta. Sprzeczności na jej terenie między kapitałem rosyjskim, ukraińskim, amerykańskim, zachodnioeuropejskim, a choćby tureckim i chińskim, były zbyt wyraźne. Świetnie to widać na przykładzie jednej z największych korporacji, zajmujących się produkcją i remontem lotniczych turbinowych silników spalinowych do samolotów i śmigłowców, a także przemysłowych instalacji turbin gazowych. W 2017 roku firma zatrudniała 27 320 pracowników. Po kryzysie związanym z transformacją i utratą rynku zbytu w Rosji, w unowocześnienie korporacji, zaangażowany został kapitał chiński. W Chinach miał zostać wybudowany zakład zajmujący się remontem silników produkowanych w Motor-Sicz, co pozwoliłoby Chinom przejąć technologię produkcji tych silników i dużą część doświadczonych kadr. Pod naciskiem Amerykanów nie doszło do przejęcia większościowego pakietu akcji przez Chiny, spółka została znacjonalizowana w marcu 2021 roku, gdyż silniki w niej produkowane mogły być wykorzystywane przez Chiny i Rosję do produkcji rakiet manewrujących. Fabryka Motor-Sicz w Zaporożu została zniszczona przez siły rosyjskie pod koniec maja 2022 roku. Wiaczesław Bogusłajew, znany z prorosyjskich poglądów, właściciel ukraińskiego koncernu Motor-Sicz, 22 października 2022 roku został zatrzymany przez służby specjalne jako podejrzany o zdradę stanu…

To właśnie te sprzeczności, a także te związane z deindustrializacją oraz prywatyzacją gospodarki i polityki socjalnej, podsycane przez oficjalną propagandę zatruwały stosunki między narodami i zmusiły kapitał ukraiński do odwołania się do neofaszystowskiej ideologii wychwalającej Stepana Banderę.

Wydaje się, iż gdy mowa o grzechach ukraińskiego establishmentu w kwestii banderowskiej spuścizny, to pojawia się pewna wymagająca zastanowienia subtelność: czy albo do jakiego stopnia był to przejaw i rezultat złych intencji, złej woli, czy też (i do jakiego stopnia) był to rodzaj tak zwanej pułapki społecznej? Bo jeżeli elity ukraińskie potępiłyby i odłożyły do lamusa OUN i UPA, to czy mieliby czym wypełnić tę lukę? Mitologizacja kozaczyzny mogłaby prawdopodobnie do tego nie wystarczyć. Jaką więc konstrukcją ideologiczną można uzasadnić odrębność i określić niepowtarzalną tożsamość narodu ukraińskiego? Jakie wydarzenia, ruchy społeczne, wielkie przemiany ukonstytuowały ukraińskość jako byt kulturowy i państwowy? Jakich wskazać założycieli? Ukraińscy przywódcy nie znaleźli innego skutecznego sposobu na przeciwwagę dla polskiego paternalizmu, jak i dla wielkoruskich twierdzeń, iż to Rosja (carska, albo dopiero radziecka) stworzyła Ukrainę, iż to twór (i jako naród, i jako państwo) sztuczny. Tym bardziej nie wypracowali narracji historycznej skutecznie przeciwstawnej rosyjskiemu zawłaszczeniu Rusi Kijowskiej. Nie ma przykładów niewykrętnych czy niemętnych wyjaśnień, jak to się stało, iż z tego samego pnia (starocerkiewna lingua franca) wyrosły trzy języki, albo, iż Kijów, którym większość mieszkańców chyba jeszcze dziś mówi po rosyjsku, to kolebka ukraińskości. Tu mamy błyskotliwy paradoks historyczny, iż dopiero putinowska interwencja przeważyła na rzecz ukraińskiej autoidentyfikacji choćby u rosyjskojęzycznych obywateli ukraińskiego państwa, podobnie jak inwazja Napoleona zadecydowała o zjednoczeniu narodu niemieckiego.

Nie można też tracić z pola widzenia, iż odwoływanie się do reakcyjnych tradycji ideologicznych, różnego rodzaju fundamentalistycznych ruchów religijnych, do terroryzmu, stanowi stałą praktykę amerykańskich instytucji dywersyjnych. Ukraińskiej elicie politycznej, tej zorientowanej na Zachód, chodziło o kształtowanie nowej tożsamości narodowej, która musiała być zafałszowana, tak, jak zafałszowana jest tożsamość każdego narodu, rozdzieranego przez antagonistyczne sprzeczności społeczno-ekonomiczne. W społeczeństwie antagonistycznym prawda obiektywna stoi niżej niż interesy.

Bardzo interesujący pogląd w sprawie wojny na Ukrainie wyraził Robert Kennedy Jr. Jego zdaniem, przyczyny wojny nie są związane ze stosunkami rosyjsko-ukraińskimi, ale ze stosunkami rosyjsko-amerykańskimi. Gdy pytano generała Lloyda Austina, sekretarza obrony, dlaczego USA walczy na Ukrainie, to ten odpowiedział, iż „naszym celem jest wyczerpać rosyjską armię i osłabić jej zdolność do walki w innym punkcie na ziemi”. Tak więc nie było to tym, co władze USA przekazywały do wiadomości publicznej. A kiedy Joe Bidena pytano o wojnę na Ukrainie, to ten odpowiadał, iż „naszym celem jest zmiana reżimu w Rosji”. Problem Ukrainy nie ma tu nic do rzeczy, Ukraina jest proxy-uczestnikiem wojny między dwoma mocarstwami.

Na tle tych poszukiwań przyczyn wojny na Ukrainie wyjątkowo szczera i interesująca jest opublikowana przez George’a Friedmana w 2011 roku książka pod tytułem Następna dekada. Gdzie byliśmy i dokąd zmierzamy. Friedman był doradcą wielu amerykańskich wyższych dowódców wojskowych. W 1996 roku założył prywatną organizację zajmującą się wywiadem i prognozowaniem – Stratfor, która sporządza codzienne raporty dotyczące całego świata. W swojej książce przedstawił on prognozę rozwoju zagrożeń dla USA.

Friedman już w 2011 roku otwarcie przyznał, iż po upadku Związku Radzieckiego Stany Zjednoczone stały się jedynym imperium i w nadchodzącym dziesięcioleciu należy dążyć do utrzymania tej pozycji. Bycie imperium niesie jednak ze sobą zagrożenia dla demokratycznej republiki, za jaką uważał Stany Zjednoczone.

Efektywność obrony Stanów Zjednoczonych Friedman widział w konstytucyjnej pozycji urzędu prezydenta, którego polityczne decyzje mogły wywierać wpływ na cały świat. Z powołaniem się na otrzymaną rekomendację od suwerena „prezydent może zarządzić inwazję, embargo albo sankcję. I często ucieka się do tych środków. Jego polityka gospodarcza odbija się na życiu miliardów ludzi, niewykluczone, iż przez wiele pokoleń. W następnej dekadzie to, kim będzie prezydent i co on lub ona postanowi, będzie miało większy wpływ na życie mieszkańców innych państw niż działania ich rządów”. W opinii Friedmana, zgodnie z amerykańską konstytucją, jeżeli pominiemy suwerena, władza prezydentów wewnątrz kraju ograniczona jest jedynie przez Kongres i Sąd Najwyższy. W prowadzeniu polityki międzynarodowej prezydenci mają więc rozwiązane ręce. „W praktyce oznacza to, iż mogą zniszczyć niepokorne państwo lub nagrodzić inne, wedle uznania”. Dzisiaj to wszyscy wiedzą, ale w 2011 roku mało kto nad tym się zastanawiał – wydawało się bowiem, iż świat idzie „ku lepszemu”…

Friedman deklarował się zresztą jako szczery zwolennik sprawiedliwości. W swojej analizie roli imperium, proponował jednak nieco inne spojrzenie na problem sprawiedliwości. Nie chodziło mu bowiem o jakąś abstrakcyjną sprawiedliwość, będącą wynikiem filozoficznych dyskusji, ani o potęgę opartą na sprawiedliwości i prawdzie, ale odwrotnie, o sprawiedliwość z punktu widzenia interesów imperium, jakim są Stany Zjednoczone (w ogólnym znaczeniu). Pisał on w związku z tym, iż ta imperialna „sprawiedliwość wypływa z potęgi, a potęga jest możliwa do osiągnięcia tylko dzięki pewnej bezwzględności, dla wielu z nas będącej nie do przyjęcia”.

Friedman mając na myśli dziesięciolecia przed 2011 rokiem, pisał, iż hasła sprawiedliwości, demokracji i praw człowieka były tylko parawanem dla operacji zbrojnych na wielką skalę, przeprowadzanymi przeciwko pretendentom do regionalnej hegemonii. Przy czym ograniczanie woli „regionalnych” suwerenów działo się w „białych rękawiczkach”. Przewaga imperium była tak wielka, iż w wyniku działań hybrydowych Stany Zjednoczone: „Rozgromiły potencjalnych regionalnych hegemonów choćby bez konieczności rozbijana ich armii i faktycznej okupacji kraju. Z militarnego punktu widzenia amerykańskie interwencje ostatniego dziesięciolecia XX wieku były atakami nękającymi, obliczonymi na wywołanie chaosu w państwie, które aspirowało do dominacji w regionie. Zamiast dążyć do zewnętrznej ekspansji, mały kraj musiał zapobiegać trudnościom wewnętrznym, i to w dodatku na zasadach narzuconych przez Amerykę. Tracił za jednym zamachem szansę umocnienia własnej potęgi i części suwerenności”. Bieżąca klęska była tylko częścią klęski adekwatnej, odebraniem „części suwerenności” na przyszłość. Czyli jak to się mówi, zabić dwa zające jednym strzałem…

Wartości, jakie starają się Stany Zjednoczone propagować i eksportować do innych krajów, zawsze związane są z ich interesami. Interesy są zatem istotą wszystkiego tego, co Amerykanie mówią o wartościach, wolności słowa, demokracji, równości, suwerenności, prawach człowieka czy prawach narodów. Przyznając to Friedman stwierdził, że: „Przez wiele lat głównym celem amerykańskiej polityki zagranicznej było niedopuszczenie do integracji zaplecza surowcowego i siły roboczej Rosji z postępem technicznym Europy”. Po tym jak Niemcy musiały pomóc Hiszpanii, Włochom, Portugalii i Grecji w przezwyciężeniu kryzysu z 2008 roku, aby nie upadł system rozliczeniowy oparty na euro, Niemcy zrozumiały, iż „potencjalnie mają więcej wspólnych interesów z Rosją niż ze swoimi europejskimi sąsiadami”. Dlatego w 2011 roku Friedman prognozował, iż jednym z głównych zadań Stanów Zjednoczonych w tym regionie dla utrzymania swej hegemonii, powinno być zrobienie wszystkiego, aby „zablokować ugodę pomiędzy Niemcami i Rosją”, a do tego będzie konieczna „rewizja kontaktów z Polską, geograficznym kluczem do regionu”.

Jeśli mówimy tu o interesach Stanów Zjednoczonych, to oczywiście dokonujemy tu pewnego uogólnienia, albowiem problem polega na tym, czyje interesy w Stanach Zjednoczonych, jakiej klasy społecznej i jakiej grupy kapitału realizowane są poprzez daną politykę. Widzimy, iż polityka „dziel i rządź” w działaniach prezydenta i Stanów Zjednoczonych nie miała według Friedmana nic wspólnego z oficjalnie głoszonymi „wartościami” i suwerennością ludu, a była jedynie środkiem realizacji celów uświęconych ich mocarstwowymi interesami i interesami amerykańskich korporacji.

Nie przypadkiem po wizycie prezydenta USA Donalda Trampa w Polsce od 31 sierpnia do 2 września 2019 roku, zaraz po jego wyjeździe z Polski, rząd Prawa i Sprawiedliwości wystąpił z żądaniem wobec Niemiec wypłaty reparacji przyznanych Polsce po zakończeniu II wojny Światowej, prawdopodobnie ze słusznymi odsetkami za zwłokę, chociaż Polska zrezygnowała z nich przed wielu laty, i nie było ku temu dostatecznych podstaw prawnych. Mimo to, w związku z poparciem tak silnego sojusznika jakim są Stany Zjednoczone, dążące do osłabienia Niemiec, problem jest podnoszony w rządowej propagandzie z coraz to nową mocą. Friedman trudność widział tylko w tym, aby utrzymać „jedność” społeczeństwa amerykańskiego i przekonać je o tym, iż „amerykańska polityka zagraniczna i amerykańskie wartości idealnie się pokrywają”. Jak można się domyślić sam uważa, iż polityka USA z głoszonymi wartościami ma kilka wspólnego…

Dzięki roli dolara i kontrolowaniu systemu rozliczeń międzynarodowych, Stany Zjednoczone mogły stać się największym dłużnikiem świata i dla opłaty części swych zobowiązań zawsze mogły „dodrukować” trochę dolarów bez pokrycia. Pozycja ich gospodarki, a także siła i wszechobecność ich armii, sprawiały, iż zachowywały one zdolność wpływania na rozwój sytuacji międzynarodowej i w poszczególnych krajach. Armia amerykańska reagowała natychmiast, gdy ktoś próbował wyłamać się spod wpływów narzuconych mu niekorzystnych warunków ekonomicznych czy politycznych. Od 1947 roku do 1997 roku CIA obaliło 83 rządy – to prawie co trzeci rząd na świecie.

Największym wierzycielem Stanów Zjednoczonych stały się Chiny, a to sprawiało, iż do tej pory zainteresowane one są współpracą z USA i stabilnością amerykańskiego dolara. Jednak nie daje to Chinom, pomimo pozostawania największym wierzycielem, możliwości wpływania na politykę USA, ani kontrolowania sytuacji na świecie.

Każdy z cenionych przez Friedmana prezydentów „tworzył sieć iluzji, która umożliwiała mu zrobienie tego, co konieczne bez wywoływania powszechnego buntu społeczeństwa”. Prezydent musiał „się uczyć zarządzać wrogością świata”. Jednocześnie „nie wolno mu uwierzyć we własną retorykę”. Prezydent musiał kształtować atmosferę strachu, podobnie jak czynił to przez wieki Kościół posługując się piekłem i diabłem; „musi stopniowo przyzwyczajać obywateli do myśli, iż zagrożenie nigdy się nie zmniejszy, bo to jest cena, jaką Amerykanie płacą za bogactwo i władzę. Można zaplanować i realizować tę strategię, niekoniecznie się do niej przyznając”. Tak rozległe zadania postawione przez Friedmana przed prezydentem wymagają jego ogromnego wpływu na funkcjonowanie środków masowego przekazu, a to stawia pod wątpliwość głoszoną powszechnie zasadę suwerenności ludu, pluralizmu i wolności amerykańskiej prasy. Amerykanie chcą uczyć inne narody demokracji, a same demokracji w takim rozumieniu, jak w Europie Zachodniej, nie mają u siebie… mają „demokrację” oligarchii finansowej, tyle tylko, iż bez ludu…

Jeśli chodzi o Polskę i inne kraje Unii, to Friedman zalecał z premedytacją: „mylić tropy, żeby nie wzbudzić niepokoju Rosji czy Niemiec, gdyż spowodowałoby to zacieśnienie więzi między tymi krajami”; „przekonać Polskę i inne państwa, iż poważnie traktuje ich interesy”. Do tego jest konieczny „wystudiowany brak wyrafinowania Ronalda Reagana i wytrawna nieszczerość Franklina Delano Roosevelta. Prezydent powinien udawać niezbyt bystrego i umieć przekonywująco kłamać, nie ma potrzeby sojuszników, ale potencjalnych wrogów”. W rzeczywistości jest jednak inaczej – od czasu upadku Związku Radzieckiego Stany Zjednoczone Europę Środkowo-Wschodnią uważają za strefę swoich wpływów. „Bez względu na nastroje coraz większa obecność Rosji na wschodzie Europy zagraża amerykańskim interesom”. Było wręcz komiczne, jak część amerykańskich środków masowego przekazu robiła z Joe Bidena dobrodusznego staruszka ze słabą pamięcią, jakby to miało jakiś wpływ na funkcjonowanie państwa. Mając takiego prezydenta można oczywiście usprawiedliwić, a później odwołać każdą decyzję, ale państwo z pewnością nie zmieni swoich celów i nie przestane funkcjonować z powodu braku pamięci jednego człowieka…

Prezydent, zdaniem Friedmana, powinien był w swej polityce wykorzystywać ludzkie sentymenty, określać głównych wrogów i tworzyć do walki z nimi koalicje, „dzięki którym inne kraje przejmą na siebie ciężar konfrontacji lub konfliktu. Kraje te należy wspierać, gwarantując im korzyści gospodarcze, dzięki techniki wojskowej i obietnic interwencji zbrojnej, jeżeli okaże się konieczna. […] Interwencję wojskową należy traktować tylko jako środek ostateczny, kiedy równowaga sił się załamuje, a sprzymierzeńcy nie radzą sobie z problemem”. W związku z tą wypowiedzią Friedmana, można dojść do wniosku, iż według tego scenariusza prowadzona była rozgrywka USA z Rosją przy pomocy Ukrainy, Polski, Litwy i innych państw Europy Środowo-Wschodniej.

Propozycje Friedmana są wyrazem interesów najbardziej ekspansywnych grup kapitału finansowego i przemysłowego USA i Wielkiej Brytanii, kompanii zajmujących się wydobyciem surowców energetycznych i przemysłowych oraz będącego na ich usługach najbardziej agresywnego kompleksu militarno-przemysłowego. Kapitał, broniąc się przed spadkową stopą zysków, goni po całym świecie w poszukiwaniu tańszych surowców i niżej opłacanej siły roboczej, a to oznacza, iż z dyskusji o demokracji eliminuje się socjalno-ekonomiczne żądania mas pracujących, iż drogę do tańszych surowców i siły roboczej amerykańskie imperium toruje sobie oszustwem, a gdy to nie wystarcza – zbrojnie, a najlepiej cudzymi rękoma. Friedman nazywa to pragmatyczną polityką, dostosowaną do współczesnych warunków i odwołuje się dla zmylenia czytelnika-wyborcy, do tradycyjnych „amerykańskich wartości”.

Spółki z ograniczoną odpowiedzialnością ich właścicieli występują nie tylko w USA, ale praktycznie wszędzie na świecie, u nas też. Te spółki mają na celu gromadzeniu funduszy i kierowaniu ich w ryzykowne przedsięwzięcia inwestycyjne, na które trudno zdobyć kredyty bankowe oraz osiąganie gwałtownie jak największych zysków. Kwestia spółek i kapitału jest jedną z ważniejszych w globalekonomii i dlatego nie sposób jej pominąć.

Omawiając problem roli państwa w gospodarce, Friedman napisał między innymi, co dla liberałów i neoliberałów może się nie podobać, iż nowoczesny wolny rynek jest wynalazkiem państwa, gdyż zasady według jakich funkcjonuje nie wynikają z „natury”, ale są „rezultatem układów politycznych”. Jednostki, które są właścicielami spółek akcyjnych, czy choćby państwo, nie odpowiadają za ich długi osobiście. „W ten sposób prawo i państwo przenoszą ryzyko z dłużników na wierzycieli. jeżeli przedsiębiorstwo upada, wierzyciele zostają z niczym. […] Przedtem za firmę właściciel odpowiadał osobiście. Bez tej innowacji nie powstałby taki rynek akcji, jaki znamy, nie byłoby inwestycji w start-upy, niewielka byłaby przedsiębiorczość”. Czy można wymyśleć coś lepszego z punktu widzenia interesów oligarchii, jak nie odpowiadać za klęskę finansową i przeniesienie odpowiedzialności na osobę, która pożyczyła jej pieniądze?

Friedman kontynuując swój wywód pisał, iż „tego rodzaju rozdzielenie ryzyka to decyzja polityczna. Nie ma nic naturalnego w zakreślaniu granic indywidualnego ryzyka tam, gdzie znajdują się one obecnie. Zresztą w miarę upływu czasu te granice się przesuwają. Spółka istnieje tylko dlatego, iż stworzyło ją prawo. Taka polityczna decyzja oznacza, iż granice ryzyka i odpowiedzialności określa prawo dotyczące przedsiębiorstw, a nie prawo natury”.

W okresie globalizacji odpowiedzialność ta nabiera międzynarodowego i globalnego charakteru. Amerykańskie państwo neoliberalne pełni więc rolę strażnika interesów kapitału amerykańskiego, opartego w dużym stopniu na spółkach akcyjnych, i to tego najbardziej agresywnego, co u Friedmana jest widoczne między innymi w „przenoszeniu ryzyka z dłużników na wierzycieli”, pozostawianiu „wierzycieli z niczym”, „zakreślaniu granic indywidualnego ryzyka”. Administracja amerykańskich prezydentów propagując „wolny rynek” rozwijając rynek papierów wartościowych na niespotykaną skalę, rozpowszechnia więc pewną iluzję, a faktycznie stworzyła jedynie korzystny reżym dla działalności amerykańskich korporacji, które dzięki temu zachowują dominującą pozycję w świecie. Oszczędności przeciętnego obywatela dostarczają tylko kapitału założycielskiego dla spółek i wspomagają ich funkcjonowanie, po czym po pewnym czasie w większości są przez nie trwale pochłaniane, pozostawiając drobnego ciułacza „z niczym”… Kapitały z całego świata, w zamian za „papiery wartościowe”, płyną nieprzerwanym potokiem do Stanów Zjednoczonych i zasilają ich gospodarkę…

Oligarchia w Polsce, i nie tylko tutaj, chętnie posługuje się zagranicznymi „autorytetami naukowymi”, „czystą nauką”, poglądami think-tanków, opłacanymi przez samą oligarchię, a także organizacjami pozarządowymi, opłacanymi z budżetów państw. Dlatego pewien cytat z Lenina może przypomnieć, jak to wszystko funkcjonowało również przed laty: „Nauka Marksa budzi ku sobie w całym świecie cywilizowanym olbrzymią wrogość i nienawiść całej nauki burżuazyjnej (i urzędowej, i liberalnej), która upatruje w marksizmie coś w rodzaju »szkodliwej sekty«. Innego stosunku nie można się zresztą spodziewać, ponieważ w społeczeństwie opartym na walce klasowej nie ma miejsca dla »bezstronnej« nauki o społeczeństwie. Cała nauka urzędowa i liberalna broni tak czy inaczej niewolnictwa najemnego, marksizm zaś wypowiedział temu niewolnictwu bezlitosną walkę. Spodziewać się bezstronnej nauki w społeczeństwie najemnego niewolnictwa – to równie głupiutka naiwność, jak oczekiwać bezstronności fabrykantów w kwestii, czy nie należałoby zwiększyć płacę robotnikom kosztem zysku kapitału”.

W czasach współczesnych stało się jeszcze gorzej dzięki rozwojowi elektroniki, wystarczy tylko wspomnieć o konieczności likwidacji własności kapitalistycznej, aby w „wolnościowych” społecznościowych środkach przekazu, opłacanych przez rządy, zaraz zostać przez trolli obrzuconym przysłowiowym „błotem”, poddanym ostracyzmowi lub być niegodnym miana „prawdziwego Polaka i patrioty”…

dr Edward Karolczuk

fot. public domain

Myśl Polska, nr 39-40 (27.09-1.10.2023)

Read Entire Article