Kolejna książka profesora Stanisława Bielenia zatytułowana „Czas ryzyka w stosunkach międzynarodowych” to zbiór jego artykułów ukazujących się regularnie w Myśli Polskiej na przestrzeni ostatnich ponad dwóch lat.
Zostały one jednak pogrupowane nie chronologicznie, ale tematycznie, co nadaje książce spójność i sprawia, iż także dla stałych czytelników MP nabiera ona waloru świeżości i systematyzuje poglądy autora.
Najważniejsze miejsce w rozważaniach profesora zajmuje krytyczna analiza polskiej polityki zagranicznej. Na płaszczyźnie konkretnych działań jest to w jego ocenie pozbawione refleksji podporządkowanie polskiego interesu narodowego woli amerykańskiego hegemona, a w konsekwencji polityce bezwarunkowego poparcia Ukrainy w jej konflikcie z Rosją. Tę postawę nazywa obrazowo „rolą wiecznie skłóconego, wrogo nastawionego i podżegającego do wojny harcownika”, a upór czy wręcz fanatyzm z jakim chór polskich polityków i komentatorów trwa na tej pozycji, przyrównuje do zachowania orkiestry w czasie katastrofy Titanica.
Zwraca też uwagę na zamęt pojęciowy i styl uprawiania polskiej polityki. Przypominając skandaliczne i tragikomiczne zarazem słowa Szymona Hołowni przywołuje dla porównania postać Charlesa M. Talleyranda i jego wypowiedź, której powtarzania w dobie współczesnej polskiej kakofonii nigdy za wiele: „Mówić dobrze to znaczy powiedzieć to, co konieczne i mówić tylko to, co konieczne, nie popełniać błędów i zabrać głos we adekwatnym momencie.” Jako uczony i człowiek starej daty profesor Bieleń nie może pogodzić się z faktem zastąpienia „galanterii obyczajowej” „niegrzecznością dyplomatyczną” i „bezczelnością językową”, która rujnuje obyczaj i degraduje myślenie.
Realizowanie przez polską dyplomację misji „bycia sługami narodu ukraińskiego” jest oczywiście w książce Stanisława Bielenia przedstawione w szerokim europejskim i światowym kontekście. Najważniejszą rolę w kreowaniu agresywnej i nacechowanej misjonarskim zapałem polityki światowej, która wykorzystuje polską rusofobię, skłonność do klientelizmu i ogólną niedojrzałość odgrywają w ujęciu autora Stany Zjednoczone. W świetle pamiętnej wypowiedzi Viktorii Nuland, w której ustalała w telefonicznej rozmowie, kto ma zostać nowym premierem Ukrainy, a sugestię włączenia do procesu decyzyjnego przywódców europejskich skwitowała lekceważącym wulgaryzmem na pewno tak było. Jednak wydaje się, iż w tym spojrzeniu na politykę Anglosasów należy także uwzględnić po pierwsze; różnice pomiędzy USA a Wielką Brytanią, a po drugie; – i ten podział wydaje się ważniejszy – linie podziału wewnątrz amerykańskiej elity, a przede wszystkim drastyczne różnice istniejące w społeczeństwie amerykańskim, które dały o sobie znać w kolejnych wyborach, w których postanowiło ono poprzeć Donalda Trumpa. Wprawdzie Donald Trump jest rzeczywiście człowiekiem jak na czynnego polityka wiekowym, to jednak zaliczanie go z tego powodu do tej samej kategorii co Biden lub z uwagi na dużo młodszą żonę porównywanie do byłego premiera Grecji Papandreu, który dopingowany przez młodą partnerkę kurczowo trzymając się stanowiska zmarł na atak serca, wydaje się pochopne.
Ten fragment pisany jeszcze przed rozstrzygnięciem amerykańskich wyborów, póki co życie weryfikuje negatywnie. Druga ważna z geopolitycznego punktu widzenia teza zawarta w książce to przekonanie o amerykańskich korzeniach Unii Europejskiej i o tym, iż Unia była i jest w USA postrzegana jako wygodne narzędzie polityki amerykańskiej. To zagadnienie zbyt obszerne by je w tym miejscu rozwijać, ale warto wspomnieć opór generała de Gaulle’a przed przyjęciem Wielkiej Brytanii do struktur europejskich, co wskazywałoby, iż część elit europejskich od początku nie godziła się z taką rolą. Obecny, rysujący się na wielu płaszczyznach konflikt pomiędzy USA a Unią Europejską potwierdza złożoność zagadnienia i ponownie wskazuje na znaczenie sfery wartości, czy bardziej wprost religii w polityce i we wzajemnych relacjach. W polityce i szerzej w kulturze amerykańskiej pierwiastek religijny jest przez cały czas bardzo istotny i choć na zlaicyzowanych politykach, ale i badaczach europejskich może robić wrażenie pełnej hipokryzji ornamentyki, to jednak jego pomijanie w odniesieniu do motywów polityki amerykańskiej nie wydaje się do końca uzasadnione. Tym bardziej, iż profesor Bieleń sam podkreśla znaczenie tego czynnika w polityce wewnątrzeuropejskiej. Znamienny jest tu następujący fragment: „Inny podział ma rodowód ideologiczny i aksjologiczny – mamy do czynienia ze ścieraniem się dwóch nurtów: postępowego (reformatorskiego, tolerancyjnego, prospektywnego) i zachowawczego (populistycznego, nacjonalistycznego, ksenofobicznego).
Spór nie toczy się między narodami, ale pomiędzy wrogimi sobie pod względem ideowo – światopoglądowym obozami. Okazuje się na przykład, iż przywiązanie do religii jako wartości kulturowej, a choćby narodowej jak w przypadku Polski i Polaków, może być tak silne, iż staje się czynnikiem różnicującym, a nie scalającym z resztą coraz bardziej zlaicyzowanej Europy. Mimo tego, iż niemal wszyscy obłudnie powołują się na jakieś enigmatyczne wartości chrześcijańskie.” Emanująca z tego fragmentu niechęć profesora Bielenia do chrześcijaństwa sprawia, iż zdaje się nie dostrzegać znaczenia tych „enigmatycznych wartości” w polityce wewnętrznej zarówno w Polsce, a przede wszystkim w USA. Warto w tym miejscu przypomnieć, iż to nominacje Trumpa do Sądu Najwyższego jeszcze z czasów poprzedniej kadencji doprowadziły do rewizji proaborcyjnej polityki w USA. Polityka zagraniczna rządzi się oczywiście innymi prawami, ale choćby w czasach nowych technologii ułatwiających manipulowanie społeczeństwami na niespotykaną w dziejach skalę, politycy muszą „wierzenia ludu” brać pod uwagę.
Stanowisko profesora wobec Unii Europejskiej to z jednej strony wyraźny sentyment do Europy ojczyzn rządzonej przez zakorzenioną w tradycji i duchu oświeceniowym elitę, a z drugiej sceptycyzm do jej współczesnego kształtu. Stanisław Bieleń opowiada się twardo za bronieniem polskich interesów i polskiej tożsamości. Wskazuje na „degrengoladę moralną” Zachodu przejawiającą się zarówno w agresywnej i prowojennej postawie wobec Rosji i China, jak i w obojętności oraz hipokryzji wobec nazywanego po imieniu ludobójstwa Palestyńczyków jakiego dokonuje w Gazie Izrael.
Podobnie jak w przypadku Europy także w wymiarze krajowym sympatie autora lokują się wyraźnie po stronie liberalno – lewicowej. Polską prawicę spod znaku PiS określa jako nacjonalistyczno – klerykalną, a w wyborach roku 2023 w jego ocenie Polacy odrzucili „populistyczną ksenofobię i reakcyjny natywizm” dodajmy uczciwie: „wcale nie akceptując bezkrytycznie naśladowczego liberalizmu”. Taki język i zestaw pojęć narażają jednak na dość bolesne rozczarowania w ocenie polskiej polityki. Zarówno wtedy, gdy wyraża przypuszczenie, iż „Być może alternatywą liberalnej imitacji jest „trzecia droga” które to hasło stało się szyldem zwycięskiej w wyborach parlamentarnych drugiej po Koalicji Obywatelskiej formacji politycznej” lub gdy ocenia polityków PSL, którzy choć według profesora są „mądrzy” to jednak „nie są w stanie głośno zdiagnozować tych uzależnień (od amerykańskiej i zachodnioeuropejskiej oligarchii oraz Kijowa – przyp. OS.) i im się przeciwstawić.”
Jednostronna wydaje się także ocena dwóch bloków wyborczych dokonana jesienią 2023 r., a wzywanie do rozliczeń PiS pomija zupełnie fakt, iż największe i owocujące ludzką hekatombą błędy jakich dokonało w czasie pandemii, cieszyły się pełnym poparciem ówczesnej opozycji, która krytykowała PiS za zbyt małą gorliwość w działaniu na rzecz interesów Big Pharmy, a ze szkodą dla zdrowia Polaków i polskiej gospodarki. Przed większymi i szkodliwymi represjami uratowało Polaków właśnie PiS, a dokładniej jego „obskuranccy” wyborcy ze ściany wschodniej, którzy poprzez swoich posłów w decydujących momentach uniemożliwili nadanie absurdalnym regulacjom charakteru ustawowego, co dawało świadomym obywatelom szanse na obronę swoich praw i swojego zdrowia w sądach powszechnych.
Co ważne oprócz wskazywania fatalnych błędów i słabości polskiej polityki co dla czytelników MP jest oczywiste i dlatego w tym omówieniu poświęcam mu stosunkowo mniej miejsca, Stanisław Bieleń podejmuje próby dotarcia do ich przyczyn i szukania recept. To bardzo ważna część jego rozważań idąca dalej niż powszechne narzekanie, iż źli politycy źle rządzą. To zadanie najważniejsze przed jakim stoją dzisiaj liderzy polskiej myśli i wielką wartością książki jest to, iż autor je podejmuje. Porusza ten temat m.in. w kontekście wyborów prezydenckich kiedy pisze: „Od kandydatów na prezydenta należałoby zatem oczekiwać konkretnych recept na odnowę elit politycznych, udrożnienia kanałów rekrutacji polityków spośród ludzi kompetentnych i nowocześnie myślących, bezkompromisowych w obronie interesu narodowego, a nie usposobionych kosmopolitycznie i służebnych wobec obcych mocodawców”.
W innym miejscu wyraża wiarę, iż takich kadr polskiej administracji dostarczą polskie uniwersytety, a specjaliści tam wykształceni „Są rozproszeni po różnych instytucjach publicznych i prywatnych, wystarczy tylko dobrze się rozejrzeć. To największy i najlepszy, bo apolityczny zasób kadrowy.” Z postulatem odnowienia kadr w dyplomacji w tym samym artykule koresponduje nadzieja na zmianę polityki naszego ministerstwa spraw zagranicznych jakiej dokonać mógłby Radosław Sikorski. Wszystkie te przykłady zawierają w sobie tezę, iż polscy politycy są w jakiś sposób inni od polskiego społeczeństwa, a ono samo poprzez wybory w 2023 r. dało sygnał i szansę na jakościową zmianę na lepsze. Po półtora roku rządów „uśmiechniętej koalicji” wydaje się, iż nadzieje na taką zmianę były złudne, co może stanowić asumpt do dyskusji czy definiowanie stanu społeczeństwa było do końca trafne.
Co trzeba podkreślić, dotyczy to nie tylko polityki zagranicznej, co Stanisław Bieleń przyznaje, ale także „eksperymentowania z praworządnością” o co słusznie oskarżał PiS, a przede wszystkim całościowego poziomu i stylu prowadzenia polityki i debaty publicznej. Takie rozczarowania i niespełnione nadzieje wynikają z tego, iż kryzys polskiej polityki zagranicznej i wewnętrznej jest głęboko zakorzeniony w kryzysie społeczeństwa jako takiego i nie jest kryzysem jedynie intelektualnym, ale przede wszystkim moralnym, a obie te dziedziny ściśle się ze sobą łączą. Profesor Bieleń także zdaje się dostrzegać ten związek i z wielu rozproszonych w różnych artykułach uwag można odnieść wrażenie, iż istotną część przyczyn polskich wad i słabości instytucji widzi w klerykalizmie, zaściankowości, braku rozdziału państwa od Kościoła i odcięcia go od funduszy państwowych, „masakrowaniu historii przez IPN”, w rządach „postsolidarności”. Tyle tylko, iż zarówno język jak i kształt takich postulatów sytuują autora po stronie dominującej odmiany współczesnej lewicy, tej samej, która prowadzi najbardziej prowojenną politykę zagraniczną i co ważne najbardziej zideologizowaną prototalitarną politykę wewnętrzną.
Monachijskie przemówienie J.D. Vance’a, który tak jak wielu polityków obecnej administracji USA także w sferze publicznej manifestuje swoją religijność, pokazało wyraźnie te linie podziału. Antyklerykalne wezwania kłócą się także z postulatem obrony polskiej tożsamości przed wzorami narzucanymi przez Unię Europejską. W dzisiejszym kształcie reprezentuje ona poglądy tej frakcji ojców założycieli, którą uosabiał Altiero Spinelli (usunięty z partii komunistycznej za odchylenie trockistowskie) i na którego jako jedynego powoływała się w swoim wystąpieniu inaugurującym kolejną kadencję Ursula von der Leyen. O ile polska prawica ma problem z pogodzeniem się z amerykańską polityką zagraniczną bez rusofobii, to strona liberalno – lewicowa reprezentowana przez Profesora Bielenia może nie akceptować konserwatywnego zwrotu w polityce wartości. Tymczasem praktyka pokazuje, iż nie jest to jedynie układanka niezależnych składników, ale iż „idee mają konsekwencje”. Większość zarówno amerykańskiej jak i europejskiej prawicy jest zarówno konserwatywna jak i antywojenna, to samo dotyczy słowackiej lewicy. Ma to także związek ze stosunkiem do migracji i kryzysem demograficznym. Korelacja między religijnością a dzietnością jest wyraźna, a konserwatywna i antywojenna prawica jest także krytyczna wobec napływu migrantów, podczas gdy Stanisław Bieleń pisze: „Trzeba podjąć sporo wysiłku, aby ludziom wytłumaczyć i ich do tego przekonać, iż etniczne i kulturowe „wymieszanie” nie musi być egzystencjalnym zagrożeniem narodu polskiego.
Niefrasobliwość w podejściu do asymilacji przybyszów, także Ukraińców może wszak spowodować szybką mobilizację kręgów nacjonalistycznych. I wtedy – o zgrozo – kolejna odsłona liberalizacji znów padnie pod naporem wzmożenia narodowo – populistycznego.” W innym miejscu twierdzi, iż imperializm ideologiczny Zachodu, który nazywa „ideorealizmem” ma swoje źródła w „judeochrześcijańskiej i rzymsko – hellenistycznej idei przewodzenia, dziejowego posłannictwa, misyjności i prozelityzmu”. To ryzykowna teza zważywszy na obserwację choćby działania islamu, na prozelityzm komunizmu, którego Polacy doświadczali przez niemal pół wieku. Nie zgadza się z tym także np. John Mearsheimer, który przypisuje kompulsywną chęć nawracania na swoją wiarę pewnej odmianie liberalizmu, którą nazywa postępowym, w odróżnieniu od starego zwanego liberalizmem modus vivendi.
Wydaje się, iż każda mocna wiara ma takie tendencje, a gdy nałoży się na to przewaga technologiczna wtedy trudno ją opanować. W tym sensie chrześcijański prozelityzm nie jest w praktyce alternatywą tolerancji, ale eksterminacji. Krzysztof Budziakowski w swoim znakomitym eseju „My, Polani” wskazał, iż postawienie dawnych Słowian poddanych Mieszka przed taką alternatywą położyło się cieniem na kształcie polskiego chrześcijaństwa i iż nigdy nie osiągnęło ono głębi poprzednich wieków, a współczesne statystyki np. wiary w dogmaty kościoła katolickiego pokazują, iż ogromny procent polskich katolików jest faktycznie poganami. o ile dodać do tego radykalny spadek praktyk religijnych, rosnącą ilość napaści także fizycznych na księży, wtedy trudno zgodzić się z siłą, a w konsekwencji z odpowiedzialnością katolicyzmu za polskie słabości. Przyczyną wydaje się raczej jego słabość dotycząca zarówno ogółu wiernych jak i współczesny katastrofalny brak autorytetów wśród hierarchii. Widać to było w czasie „pandemii”, widać w postawie wobec prześladowania chrześcijan na Ukrainie i na Bliskim Wschodzie, a w skali światowej w uwikłaniu Papieża w ideologię klimatyzmu. Co znamienne jedynym miejscem w czasie pandemicznej psychozy w którym można było się normalnie modlić bez śmieszno strasznych rekwizytów i innych ograniczeń były kaplice bractwa Piusa X, pokazując niejako namacalnie, iż tradycyjna wiara może korelować ze zdrowym rozsądkiem, a w czasach powszechnej psychozy sam rozum to za mało.
Profesor Bieleń wskazuje też na ten problem w znakomitym artykule „Nobliści idą na wojnę”. Takie samo wrażenie prostoty i zdrowego rozsądku ma zresztą każdy, kto otworzył pisma św. Tomasza i porównał je np. ze słownymi labiryntami w dziełach postmodernistów. Znakomicie podsumował to nie kto inny jak Roman Dmowski pisząc: „Wielkim wychowawcą tych instynktów moralnych w ludach europejskich był Kościół rzymski, kształtujący przez pokolenia duszę dzisiejszego człowieka. Oderwanie tej duszy od gruntu, który on w niej położył, czyni ją liściem zerwanym z drzewa, oddaje ją na łaskę przychodzących to z tej, to z innej strony powiewów, które ją w końcu wpędzą w jakąś kałużę. Synowie społeczeństw katolickich, oderwani przez wychowanie od katolickiego gruntu, to są, les deracines skazani na uschnięcie, a koniec końców, na zgnicie”.
Trudno o bardziej proroczą, choćby w sferze języka wizję tego co obserwujemy dzisiaj na europejskich i do niedawna amerykańskich ulicach, ale także w głowach europejskich wykształciuchów dających się w kolejnych latach masowo naciągać a to na wirus, a to na klimat, a to na Moskala.
Te w pewnym nazwijmy to ideowym obszarze zasadniczo polemiczne uwagi i rozważania do jakich skłania lektura książki profesora Stanisława Bielenia nie są w mojej intencji wobec niej zarzutem, a wręcz przeciwnie; pokazują, iż poruszył on w niej nie tylko z czym najczęściej był jak dotąd kojarzony sferę geopolityki, ale skłonił do refleksji i dyskusji mającej na celu szukanie przyczyn mizerii polskiej polityki z jaką mamy na co dzień do czynienia. Wartościowe intelektualnie dzieło nigdy nie jest skończone i powinno być inspiracją do dalszej dyskusji na ważne tematy, a ta z kolei do precyzowania stanowisk, rozwikłania zależności, z tego dopiero może rodzić się świadoma i miejmy nadzieję lepsza praktyka. Tym bardziej zachęcam do lektury wszystkich, którzy są takich czasem trudnych intelektualnych przygód spragnieni.
Dodać należy, iż książka jest starannie wydana, artykuły z MP opatrzone przypisami na co w gazecie nie ma często miejsca, zawiera bogatą bibliografię, indeks nazwisk oraz laudacje podsumowujące dorobek autora z okazji 70 urodzin.
Olaf Swolkień
Stanisław Bieleń, „Czas ryzyka w stosunkach międzynarodowych”, Wyd. ASPRA (przy współpracy Domu Wydawniczego Myśl Polska), Warszawa 2025.