Pieśń wigilijna 1951

niepoprawni.pl 10 hours ago

Witam Państwa po latach. Zachęcam do lektury opowiadania.

***

Tata powiedział, iż idziemy do fryzjera. Zabrałam pajacyka. On mnie pociesza w trudnych chwilach, jak mówi Tata. Ma dookoła szyjki ładną różową kryzkę, żeby występować w cyrku.

Fryzjer posadził mnie na wysokim krzesełku, z przodu był pluszowy piesek na patyku. Pajacyka dałam Tacie, żeby popilnował. Fryzjer powiedział, iż mała myszka będzie mi jeździć po szyi i zjadać mi włoski z tyłu głowy. Wziął do ręki takie inne nożyczki. Tak strasznie mnie łaskotało, iż prawie nie mogłam tego wytrzymać, śmiałam się, aż w końcu się rozpłakałam.

Jak wtedy w ZOO, kiedy Tata powiedział, iż już jestem duża i nie muszę jeździć na kucyku, jak zawsze. Posadził mnie na prawdziwym dużym koniu i śmiał się, iż jestem ułanem jak Dziadek. Okropnie trzęsło. Rozpłakałam się i już nigdy więcej nie wsiadłam na konia.

*

Szykowaliśmy się do świąt. Pojechaliśmy z Mamą i Tatą kupić choinkę i do sklepu z kolorowym papierem i bibułką. Tata zawsze mówi, żeby robić to, co najważniejsze. Potem w domu zjedliśmy chlebek polany śmietaną i posypany cukrem. Był dobry.

Usiadłyśmy z Panią Nianią niedaleko pieca i robiłyśmy z papieru koszyczki na choinkę. Niebieskie przeplatane pomarańczowym, czerwone przeplatane zielonym i całe żółte. Przyszła Mama i robiła łańcuchy z kolorowych kółeczek. Potem przyszedł Tata i wyciął z kolorowego papieru piękne duże klucze wiolinowe i duże szóstki, bo mamy Plan Sześcioletni.

– Na wszelki wypadek – powiedziała Babcia, która weszła zobaczyć co i jak. W kuchni robiła ciasto na Wigilię.

– Jakby co – powiedziała Mama, odłożyła łańcuchy i zabrała się do lakierowania paznokci. Lakier był mocno czerwony, strasznie mi się podobał. Paznokcie Mamy błyszczały jak sreberko od czekoladek. Jak poszła do kuchni, wzięłam lakier. Łatwo się odkręcał, miał pędzelek. Pani Niania patrzyła i uśmiechała się. Pomalowałam dwa paznokcie. Były piękne. Mama weszła, zabrała mi lakier. Postawiła go wysoko na półce. Dała mi po łapach.

Ale nie mocno.

*

Od wczoraj przyjeżdżali goście. Mieli ze sobą dużo prezentów. Wszyscy się cieszyli od progu, iż już dawno nie ma wojny. Prawie sześć lat. Zapytałam, co to jest wojna. Mama powiedziała, iż wtedy wszystko wybucha. Tata powiedział, iż strzelają. Wiem, jak idziemy z przedszkolem do lasu, chłopcy odkręcają kulki jak znajdą i wysypują proch. Jak podpalą, to też wybucha. Pani w przedszkolu mówiła, iż jak jest wojna, to machina wojenna wjeżdża na ulice i trzeba uciekać.

Dzieciom nie wolno bawić się zapałkami, mówiła Babcia. W kuchni kręciła drewnianą łyżką ciasto w wielkiej donicy. Pozwoliła mi stłuc jajko. Wrzuciłam je do ciasta. Powiedziała, iż zawsze trzeba kręcić w prawo i pokazała mi, gdzie jest w prawo. Bo gdyby w lewo, to żółtka wrócą do białek i z powrotem wskoczą do skorupek. Z białek Babcia ubije piankę na zupę nic na pierwszy dzień świąt.

Nie wiem, dlaczego kulki nie są okrągłe, tylko takie długie. Nie wiem, dlaczego wigilia to nie jest pierwszy dzień świąt.

*

Goście położyli pod choinkę wszystkie swoje prezenty. Będą u nas spać. Wszędzie, w kuchni na podłodze też. Mama i Tata będą spać w spiżarni. Jutro będzie wigilia. Pytali, czy mamy śledzia i karpia. Tata ze Stryjkiem zestawili wszystkie stoły w jeden taki długi. Babcia położyła na nim prześcieradła i w najlepszym miejscu prawdziwy obrus. Najlepsze miejsce jest blisko choinki. Tam usiądą Dziadkowie, mówiła Mama. A pod choinką będą prezenty. Dla Taty i Mamy i Babci i drugiej Babci i Dziadków narysowałam rysunki.

Niektóre mi się nie udały, ale Tata powiedział, iż dobrze.

*

Tata poczytał mi wieczorem „Dziadka do orzechów”. Tam też dzieci miały choinkę. Ale nie wolno im było patrzeć na nią, aż otworzyły się drzwi. Myśmy rano razem ubrali choinkę. Wszystko, bombki, koszyczki na nitkach, szóstki i klucze, a dookoła łańcuchy i włosy anielskie. Jak w niebie. A na końcu gałązek mnóstwo świeczek, które się zapali w ostatniej chwili, jak będą kolędy. Tata powiedział, iż kolędy to najpiękniejsze pieśni o Panu Bogu. Wigilia będzie wieczorem, jak zobaczymy pierwszą gwiazdkę.

Nowi goście od rana znowu się zjeżdżali. Wszyscy obładowani jedzeniem i prezentami pod choinkę. Nie tylko rodzina, znajomi też. Niektóre panie miały kapelusze, a jedna babcia na twarzy taki materiał, ale trochę było widać. Mama powiedziała, iż to wołalka.

Na obiad nie było obiadu, tylko śledzie z kartoflami. Śledzie są niedobre, strasznie słone. Ale mają dużo śmietany, a ja bardzo lubię śmietanę. Kiedyś wypiłam całą buteleczkę, jak Mama przyniosła do kuchni zakupy.

Była pyszna.

*

Gwiazdki nigdzie nie było, a patrzyliśmy, aż zrobiło się ciemno. Przez okno widać było tylko to wielkie pole, gdzie leżą stosy popsutych samolotów i stare auta, bo zburzyli domy. Ale Ciocia Frania powiedziała, iż i tak będzie wigilia. Stryjek mówił, iż się z nią ożeni. Julia, która nie pozwala mi mówić do siebie ciociu i ma włosy długie aż za pupę, powiedziała, iż wszyscy się kiedyś ożenią albo wyjdą za mąż. Ona ma już szesnaście lat i też wyjdzie za mąż.

Otworzyli drzwi od jadalni i zobaczyłam, iż pod choinką leżą ogromne stosy paczek zawiązanych wstążeczkami. Babcia powiedziała, iż to prezenty i na razie nie wolno ich ruszać. Dla mnie też będą. Położyłam pod choinką wszystkie moje rysunki.

Teraz tam też będą moje prezenty.

*

Wszyscy usiedli za stołem. Mama i obie Babcie podawały półmiski. Prezenty aż pchały się pod choinką.

– Wilno, Wilno, Wilno – powiedział Dziadek oficer za cara, który uciekł. Nałożył sobie śledzika. Fu.

– We Lwowie, we Lwowie, we Lwowie – powiedział Dziadek ułan od Piusuckiego.

– A w Paryżu, a w Paryżu, ach, w Paryżu – powiedziała Mama. Wstała i poszła do kuchni po barszczyk.

– Ale to przed wojną – powiedziała przyszywana ciocia Monika, która uratowała się z getta. – Tak, w Paryżu, hoho.

Nie wiem, co to jest getto.

– Truskawiec, Truskawiec dobrze mi robił – powiedziała Babcia malutka. – Kąpałam się w Widawce obok dworu w Sarnowie. Zbierałam ojcu fiołki na Józefa. Wszystko przepadło.

– W Krynicy miałam filuterny kapelusik, mam jeszcze zdjęcia – powiedziała ciocia Zosia. Miała taką zdziwioną twarz. Tata mówił, iż to dlatego, iż siostra odbiła jej narzeczonego. – Reszta przepadła, bo nasz dom się spalił.

– Udało nam się zabrać tylko ten obraz i psa. To kopia Ostrej Bramy – westchnęła Babcia Wielka Dama. Tak o niej mówiła Pani Niania. – Wszystko przepadło.

– Wilno, Wilejka, kajaki nad Wilejką – powiedział Stryjek. – No i Klub Akademicki, ha! ha!

– Litwini nas internowali – powiedział Stryj Paweł. – Szaulisi byli najgorsi.

– Wkładali do kotła codziennie pół świniaka – powiedział Tata. – Ale uciekliśmy im akurat na Święta, jeszcze w trzydziestym dziewiątym.

Mama wniosła gar z czerwonym barszczykiem. Nalewali. W talerzach pływały białe uszka, a w środku grzybki, które zbierałyśmy z Panią Nianią. Były bardzo dobre.

– Dowódca mówił, iż zginął już w pierwszych dniach sierpnia, ale Helena ciągle go szuka – powiedział pan Jan, którego tata wolał być Polakiem i urwał sobie -ow z nazwiska. Zawsze pokazuje mi „Murziłkę”, bo ją pre… premumuruje. Tam są rysunki dzieci na sankach. Ale brzydkie. – Położyła się zaraz po wyzwoleniu i na razie leży. Nie może wstać.

– Jakim tam wyzwoleniu – powiedział Stryjek.

– Kiedy pojedziemy wreszcie do Welwowa? – zapytał Braciszek.

– Usłyszałyśmy, iż nadjeżdżają i uciekłyśmy w nocnych koszulach do ogrodu – powiedziała Babcia malutka. – A potem wsadzili nas do kozy w jakiejś szopie.

– I broszka z szafirami zgubiła się w sianie – powiedziała Mama. – A temu strażnikowi wszy kapały z rzęs. Wszystko przepadło.

– Wojtuś uciekł do Ameryki jeszcze w czterdziestym pierwszym roku – powiedziała mama Pani Niani, która też u nas mieszkała. – Nie widziałam go dziesięć lat.

– We Lwowie, we Lwowie, we Lwowie – powiedział Dziadek ułan od Piusuckiego. – Mam dwie butelki wódki w szafie, na powrót do Lwowa, pamiętajcie o tym.

Starałam się zapamiętać.

*

Tata nic nie mówił. Słyszałam, jak szepnął cicho: – A ona? Gdzie teraz jest?

– Ksiądz dał nam na bilet do Warszawy – powiedziała Mama. – Miałyśmy już tylko dwa złote.

– We Lwowie, we Lwowie. W Borysławiu – powiedział cioteczny Dziadek z Piotrkowa. – Robić, zrobić, zarobić. Dobra maksyma.

– Pierwszy raz w siedemnastym, z dzieckiem na ręku. Dwór spalili, wszystko przepadło – powiedziała pani Drewnicka z wołalką. – Drugi raz…

– Dworów już nie będzie – powiedziała Pani Niania; wnosiła smażoną rybkę.

Babcia Wielka Dama wyjęła z torebki malutkiego pieska. Tata mówi, iż to ratrerek, nazywał się Lalka. Szczekał zawsze u Babci na nocnym stoliku, uwiązany wstążeczką. – Wymordowali całą swoją inteligencję, a nas przegnali. – Polizał ją po ręce różowym jęzorkiem.

– Jedyny ratunek skakać, piętro nie piętro – powiedział brat Mamy. – Sufit spadł po bombie i zatrzymał się na ramach łóżka szpitalnego. Płomienie szły ku mnie.

– …drugi raz po traktacie ryskim pod Mińskiem. Zostalibyśmy tam za kordonem – mówiła pani Drewnicka. – Mały miał już cztery latka. Znowu wszystko przepadło.

Nie wiem, co to znaczy kordon. Też już mam cztery latka. I pół.

*

Dziadzio Władzio poczerwieniał, pił ciągle z kieliszka i dolewał sobie.

– Mamy piękną córkę – powiedziała żona Dziadzia Władzia.

– Piękną trzeba być dla samego piękna – powiedziała Julia, córka Władziów.

Dziadzio Władzio wziął pod ręce Julię i ciocię, zakołysał się.

– A my-się, my-się, kochamy-się! – zaśpiewał. – A my-się…

Wszyscy wzięli się pod ręce i zakołysali.

– Leżałyśmy w rowie, tylko ona nas osłaniała ciałem jak nadlecieli. Rozłożyła ręce, jak na krzyżu, o tak – powiedziały Basia-Krysia-Misia i rozłożyły ręce. – I tylko ją zastrzelili.

– Piusucki, Piusucki, Piusucki – powiedział cioteczny Dziadek z Piotrkowa.

– Piusucki, Piusucki, Piusucki – pokiwał głową Dziadek ułan.

– Gdzie ona teraz jest? – zapytał Tata dużo głośniej. – Pamiętaj, trzeba zawsze mówić to, co najważniejsze. Zapamiętałam.

Mama zerwała się.

– Zaraz przyniosę karpia, na pewno ładnie się podpiekł – powiedziała. – Jak mi się oświadczył, powiedział, iż jestem bardzo miła.

– Zastrzelili i jego i mamę tuż koło mnie – powiedziała przyszywana ciocia Monika, uratowana z getta. – Nie mam pojęcia, dlaczego akurat mnie nie zastrzelili. Naprawdę, nie mam pojęcia.

– Potem uciekliśmy już z Wilna. Wszystko przepadło. A on teraz sam uciekł! – krzyknęła pani Drewnicka zza wołalki. – Dwa lata temu!

Wszyscy zamilkli.

– Jak to dwa lata temu? – zapytał Stryj Paweł. – Jak już byli komuniści!?

Obejrzał się dookoła.

– O tu, na tej nodze – pokazał brat Mamy. – Ta duża blizna. Miesiąc w piwnicy pod lecącymi krowami.

Zdziwiłam się. Też bym chciała zobaczyć latające krowy.

Tata wstał od stołu i siadł do pianina. Pianino spadło z wozu konnego, jak Niemcy uciekali w styczniu z Warszawy. Tata pojechał po Stryjka i przytargali je do domu razem z panem Majerem z naszej piwnicy.

– Dzisiaj w Betlejem, dzisiaj w Betlejem!… – huknął.

– Za wcześnie! – krzyknęły obie Babcie, malutka i Wielka Dama. – Przy deserach!

*

Nadeszła pora prezentów. Nie przyszedł św. Mikołaj, ale Tata powiedział, iż go wyręczy. Dostałam mnóstwo, bo jestem mała. Gry w Chińczyka i inne, misia, lalkę, naguska i książeczki. Jeszcze nie umiem czytać, ale niedługo się nauczę, powiedział Tata. Mówił, iż zawsze trzeba sięgać w głąb. Sięgnęłam, ale nic więcej już tam nie było.

Chciało mi się spać. Julia przyszła do mnie i opowiedziała mi bajkę o królewnach i pałacach. Zapytałam ją, czy na pewno nikt nie przyjdzie spać w moim łóżeczku. Chyba żeby ona chciała, to się posunę. Śmiała się i powiedziała, iż jedną noc jakoś przekima choćby na kocu na podłodze.

*

Obudziłam się, bo śniło mi się, iż na naszą ulicę wjeżdża machina wojenna. Świecił mocno księżyc, prosto mi w oczy. Obok na półeczce stał pajacyk. Przypomniałam sobie, jak miałam operację w szpitalu. Jak się obudziłam, nie było pajacyka. Ale go oddali. Tata poszedł i przyniósł.

Kryzka przekrzywiła mu się. Wstałam cichutko i poprawiłam ją. Teraz było dobrze. Wróciłam do łóżeczka, dalej spać.

KONIEC

Warszawa, 26.09.2025

Read Entire Article