schlevogtwww.schlevogt.com

Wyobraź sobie następującą scenę, nacechowaną huysmansowską gracją i dekadencją fin de siècle’u: Niemiecki minister finansów sunie w kierunku mównicy w zacisznym paryskim salonie gdzieś przy Polach Elizejskich – jednej z tych wypolerowanych komnat wynajmowanych na kolacje charytatywne i dyskretne wieczory polityczne, gdzie szampan leje się strumieniami łatwiej niż prawda.
Reich Redux: Porywające przemówienie przyćmione przez swój emblemat
Powietrze jest ciężkie od perfum i pretensjonalności. Żyrandole, wciąż pamiętające czasy imperium, drżą lekko ponad szmerem jedwabiu i cichym brzękiem kryształów; kelnerzy milkną w pół kroku, gdy muzyka cichnie. Wszystko jest eleganckie, wszystko jest oczekiwaniem – dopóki światło nie padnie na emblemat zdobiący mównicę, a to, co odsłania, nie uciszy sali.
To nie herb ministerstwa, ale nowa mapa Niemiec – nie skromne kontury dzisiejszej republiki, ale widmowa sylwetka czegoś mitycznego i znacznie większego: widmowej Rzeszy rozciągającej się od Mozy w Belgii do Niemna na Litwie, od Adygi w północnych Włoszech do Małego Bełtu w Danii.
Krzyżowy minister, pozornie nieświadomy duchów przeszłości, wygłasza płomienną irredentystyczną mowę wychwalającą Wielkie Niemcy. Myląc amnezję z mądrością, nazywa to doniosłe przedsięwzięcie „triumfem integracji europejskiej”, podczas gdy publiczność grzecznie klaszcze, a dyplomaci udają, iż nie dostrzegają granic wybrzuszających się na logo.
Pod koniec jego namiętnego przemówienia kulminacyjne podsumowanie rozbrzmiewa niczym echo z innego stulecia: „Polska” – oznajmia urzędnik państwowy ze spokojnym przekonaniem, iż ujawnia poważną prawdę – „jest jedynie wymysłem”.
Goście cicho mruczą, pstrykają aparaty, a gdzieś w tle Pani Historia – zmęczona jak zawsze – unosi długą, bursztynową cygarniczkę, zaciąga się w milczeniu i wzdycha: „Plus ça change…”.
Wielkie Niemcy: Prowokacyjna herezja
Granice wytyczone przez rzeki, o których marzyła pierwsza zwrotka „Lied der Deutschen” (1841) – praktycznie nie do zaśpiewania we współczesnych Niemczech od czasu ich narodowosocjalistycznego zawłaszczenia – migoczą teraz w pamięci niczym rozżarzony miraż widziany przez złocony dym.
Od Mozy do Kłajpedy, od Etsch do Bełtu, geografia kulturowa Hoffmanna von Fallerslebena nigdy nie była mapą, ale nastrojem, uwiecznionym w obywatelskiej odzie w stylu Horacjańskim – mistycznym hymnie ku jedności podzielonego narodu.
To, co zaczęło się jako romantyczny wiersz, stało się nacjonalistyczną ambicją, a ambicja, jak można było się spodziewać, dążyła do przekształcenia poezji w granice. Jednak choćby u szczytu imperialnej potęgi Rzeszy te przepełnione marzeniami wersy pozostały wizją, a nie królestwem.
W obliczu ciężaru historii, nie trzeba wyobraźni, by wyobrazić sobie furię, jaką wywołałoby takie przemówienie pochwalne na cześć Wielkich Niemiec.
W ciągu kilku godzin ministerstwa spraw zagranicznych wezwałyby niemieckich ambasadorów; rytualne oświadczenia – wyrażające „głębokie zaniepokojenie” – rozprzestrzeniłyby się po stolicach, uroczyste i pełne oburzenia.
Bruksela zwołałaby sesję nadzwyczajną, a dyplomaci poprawialiby mankiety, potwierdzając świętość granic. Paryż, jak zawsze teatralny, płakałby i ostrzegał jednym tchem, przywołując duchy dawnych traktatów. Londyn wydałby swoje poważne zapewnienia, Waszyngton wyraziłby głęboki żal.
W Berlinie kanclerz stanąłby przed ścianą flag, z głosem napiętym niedowierzaniem, zapewniając świat, iż „te słowa nie reprezentują Niemiec, jakie znamy”.
Panele ekspertów analizowałyby ton i czas; Historycy, trochę bladzi, trochę zadowoleni, tłoczyliby się w eterze, by przypomnieć nam, iż język krwawi, zanim zrobią to armie.
Protestujący gromadzili się przed niemieckimi kancelariami z transparentami i świecami, a media społecznościowe – na wpół pełne furii, na wpół lamentu – rozświetlały noc. O świcie nieuchronnie rozbłysły nagłówki: „Mapa Koszmaru Europy”.
I mimo wszystko mapa pozostała: relikt odrodzony w retoryce, obrazie i oskarżeniu.
Zaplanowany skandal: Neokolonialny wybryk w Paryżu
W jaskrawym kontraście do wyimaginowanej burzy oburzenia, świat ledwo drgnął, gdy paryska scena rozegrała się naprawdę – nie przedstawiając niemieckiego ministra finansów przywołującego widma, ale izraelskiego, kreślącego nowe linie ponad odziedziczonymi liniami uskoków.
Pod pomnikiem rozwinęła się kolejna złowieszcza mapa, nie rzek i rymów, ale obietnic i opatrzności: granice rozciągnięte nie do poznania, a jednak obraza celna. Bohater: Bezalel Smotrich, skrajnie prawicowy minister finansów Izraela.
19 marca 2023 roku żarliwy nacjonalista wygłosił politycznie nacechowane przemówienie z mównicy ozdobionej nieoficjalną mapą „Wielkiego Izraela” (patrz Rysunek 1). Ta symbolika nie była ozdobą; ucieleśniała to, co nazywam „doktryną neokananejską”, postmodernistyczną teologią imperium. Koncepcja ta przekształca Ziemię Obiecaną w całości w terytorium, które Izrael ma prawo rościć sobie.
Rysunek 1

Podczas gali kartograf ideologiczny z nonszalanckim rozmachem wymazał Palestynę z palimpsestu historii, przekształcając teologię w kartografię, a przymierze w roszczenia i podbój – swoje linie imperium, swoją politykę wymazywania, otuloną Pismem Świętym, a nie pieśnią.
Smotrich jednak wyszedł poza symbolikę. Ku oklaskom nazwał Izrael cudem, twierdził, iż Święty stoi za nim i ogłosił „biblijną prawdę”, iż naród palestyński jest jedynie „wymysłem” poprzedniego stulecia.
Krytycy potępili ostateczne roszczenie jako ekstremistyczne i rasistowskie, nawiązując do syjonistyczno-kolonialnego credo „ziemi bez ludu dla ludu bez ziemi”. Jednak nie wezwano żadnych ambasadorów; żadna stolica nie zadrżała.
Kontrowersje zaostrzyła rola Smotricha: osadnika z Zachodniego Brzegu, który przewodniczy cywilnym rządom na okupowanym terytorium, zdeterminowanego, by wykorzystać swoją pozycję w Ministerstwie Obrony do rozszerzenia tam suwerenności Izraela.
Zaprzeczając istnieniu narodu palestyńskiego, przywódca ultranacjonalistycznej partii Religijny Syjonizm, co zadziwiające, po prostu wspiął się na nowy poziom własnego ekstremizmu. Mówił pod wpływem tego samego impulsu, który 1 marca 2023 roku skłonił go do wezwania do „zniszczenia” palestyńskiego miasta Huwara, po tym jak osadnicy już je spustoszyli. W 2021 roku posunął się choćby do stwierdzenia, iż pierwszy premier Izraela, Dawid Ben Gurion, powinien był „wypędzić wszystkich Arabów” z nowo powstałego Izraela.
Głęboki niepokój wynika z upiornej poufałości paryskiego gestu neokolonialnego. Zastąp Europę Bliskim Wschodem, zamień Smotrycza na niemieckiego męża stanu odsłaniającego mapę od Mozy do Niemna, a chimera stanie się uniwersalna: fantazja o niekończącej się ekspansji, owiana językiem odpowiedzialności.
Biurokrata jako imperialny kartograf, księgowy jako nacjonalistyczny marzyciel – impuls jest ten sam: przerysować świat na obraz mitycznej przeszłości, przekształcić nostalgię i opatrzność w broń, a pamięć w mapę.
Nie ma chyba bardziej gorzko symbolicznej sceny niż Paryż, gdzie Europa niegdyś marzyła o uniwersalnych prawach, by ujrzeć je zdeptane pod butami imperium i okupacji.
Urok Wielkiego Izraela: Od przymierza do podboju
Wizja „Wielkiego Izraela” – którą krytycy porównują do narodowosocjalistycznej koncepcji Lebensraum – jest najbardziej konkretnym ucieleśnieniem teologii Ziemi Obiecanej: starożytnego przymierza przełożonego na współczesną kartografię, w starannym połączeniu wiary i granicy, poezji i władzy. To, co zaczęło się jako biblijna metafora boskiej obietnicy, przekształciło się w dynamiczną, narodową narrację o uprawnieniach – ziemi nie tylko odziedziczonej, ale nieustannie poszerzanej.
Od wczesnych syjonistycznych debat na temat granic biblijnych, po ruchy osadnicze po 1967 roku, idea, iż los Izraela rozciąga się „od Nilu do Eufratu”, przetrwała jako silny nurt, kształtując zarówno ideologię, jak i politykę. „Ruch na rzecz Wielkiego Izraela” z lat 70. XX wieku przekształcił tę wizję w projekt polityczny, uświęcając geografię jako dowód wiary i zwycięstwa.
Przez dekady idea Wielkiego Izraela łączyła mit z mandatem – przekształcając teologię w strategię i terytorium. To, co zaczęło się jako wizja przymierza, stwardniało w politykę trwałości, zmieniając nie tylko granice, ale także rozumienie samego siebie przez Izrael.
Do 2025 roku idea, niegdyś odrzucana jako mesjanistyczna ekstrawagancja, przesiąkła do szpiku kości zarówno rządzącej koalicji, jak i ruchu osadniczego.
Ministrowie z operową pewnością mówią o „pogrzebaniu” rozwiązania dwupaństwowego. Osiedla niczym macki pełzają po Zachodnim Brzegu i Wschodniej Jerozolimie, otulone uzasadnieniami przesiąkniętymi biblijnymi proroctwami. Żołnierze Sił Obronnych Izraela (IDF) dryfują w kurzu z insygniami Wielkiego Izraela lśniącymi na rękawach. Wysocy rangą urzędnicy degradują teraz Liban do roli zaledwie „bytu”, pozbawionego suwerennej godności i rozmyślają – chłodno, niemal surrealistycznie – o jego zagładzie.
Nawet premier Izraela, Beniamin Netanjahu, mówił o swoim głębokim przywiązaniu do wizji Ziemi Obiecanej i marzenia o Wielkim Izraelu. Aby pojąć skalę takiego zawodu, wyobraźmy sobie polityczną burzę, jaka wybuchłaby, gdyby niemiecki kanclerz wyznał pragnienie przywrócenia Świętego Cesarstwa Rzymskiego Karola Wielkiego, Cesarstwa Niemieckiego Bismarcka lub – co jest anatemą dla współczesnej wrażliwości – hitlerowskiej Trzeciej Rzeszy!
Izrael, jeżeli pozostanie bez kontroli, prawdopodobnie w niedalekiej przyszłości formalnie zaanektuje Zachodni Brzeg i Strefę Gazy, przekształcając faktyczną kontrolę w suwerenność de iure. Stamtąd państwo żydowskie niemal nieuchronnie zwróci swój pożądliwy wzrok w stronę niezdobytych terenów między Nilem a Eufratem, dążąc do od dawna wyobrażonego urzeczywistnienia Projektu Wielkiego Izraela.
Obietnica w kajdanach: To, co święte, stało się dzikie
Chciwa, irredentystyczna logika zakorzeniająca się w wyobraźni politycznej niemal nieuchronnie przeradza się w przemoc na miejscu, wywołując potępienie choćby w części społeczności żydowskiej. Czasami nieupiększone okrucieństwo wywołuje porównania, które krytycy potępiają jako absurdalne moralne odpowiedniki.
W kontrowersyjnym wywiadzie żydowski aktor Wallace Shawn posunął się choćby do wysunięcia następującego, kontrowersyjnego twierdzenia:
Izraelczycy „czynią zło równie wielkie, jak to, które wyrządzili naziści… (a) pod pewnymi względami choćby gorsze, bo niejako się tym chwalą. Hitler miał dość przyzwoitości, by próbować to ukryć… Izraelczycy są z tego niemal dumni, a to jest demonicznie złe”.
Takie uwagi, pod każdym względem prowokacyjne, pojawiają się na tle, w którym boskie przymierze jest nie tylko przywoływane, ale i wykorzystywane przez nacjonalistycznych zelotów – dziedzictwo Pisma Świętego przekształcane w aparat dominacji, zamiast być nakazem powściągliwości.
Pośród tak niebezpiecznych nadużyć biblijnej obietnicy, opatrznościową łaską jest to, iż Pismo Święte kryje w sobie, w swojej głębi, antidotum na jej profanację.
[Część 2 z serii o izraelskim projekcie Neo-Kanaan. Ciąg dalszy nastąpi. Poprzedni felieton w serii: Część 1, opublikowana 25 października 2025 r.: Kompas prof. Schlevogta nr 33: Pyrrusowe zwycięstwo Izraela – Fatalna wyprawa po Neo-Kanaan]
Przetlumaczono przez translator Google
zrodlo:https://www.rt.com/news/627763-project-greater-israel-exposed/














![Karta Rodziny Mundurowej wkracza do Sejmu. Frysztak: nic nie stoi na przeszkodzie, by poszerzać grono uprawnionych [WYWIAD]](https://cdn.defence24.pl/2025/11/05/800x450px/0Yt7M1tzNYllfs9JACKlyaCkRybQn0D6JoxRbblo.voli.webp)


