Jankowski: Representing Warsaw

myslpolska.info 3 hours ago

Wiadomością zdolna konkurować z inauguracją Donalda Trumpa była w Polsce podobno tragiczna wieść o przeprowadzce reprezentacji piłkarskiej ze Stadionu Narodowego. Tyle tylko, iż z powodów dokładnie odwrotnych, niż te, które warto wskazać.

Polska jest ewenementem na skalę europejską, jeżeli chodzi o koncentrację meczów drużyny narodowej w stołecznym mieście. W przeciwieństwie do analogicznych tego typu przykładów, nie ma to jednak uzasadnienia ani ekonomicznego ani społecznego. W piłce nożnej odbija się też rzeczywistość polityczna, dlatego zamieszanie wokół Stadionu Narodowego to wyraz przyjętego po 1989 roku modelu (niedo)rozwoju, w którym Polska „dzieje się” w Warszawie, a reszta kraju istnieje od niechcenia, jakby wyrokiem wielkich w Jałcie.

Jeżeli coś się w polskiej piłce od wymienionego momentu udało, to oczywiście nie gra (bo przez cały czas jesteśmy poniżej potencjału), ale na pewno infrastruktura stadionowa. Mamy ładne, nowoczesne i duże stadiony w: Gdańsku, Wrocławiu, Krakowie, Poznaniu, nieco mniejsze ale równie ładne i nowoczesne w Szczecinie, Łodzi, Białymstoku, zaraz taki zostanie otwarty w Opolu, ale reprezentacja Polski z jakichś przyczyn MUSI grać na jednym. I oczywiście w Warszawie. Czyli geograficznie wykluczamy ponad 90% narodu, którego ponoć ta reprezentacja jest emanacją. Stoi za tym oczywiście cały mechanizm kapitalistyczny, czyli spółki, zyski, zarządy i zdzieranie z ludzi pieniędzy w stylu 50 zł za kawałek czegoś naśladującego kiełbasę złożonego z odpadów i wody, na tacce z papieru toaletowego z glutem udającym musztardę. Ale nie tylko. Stoi za tym też to, co jest przekleństwem III RP. Czyli rozwój kilku wielkomiejskich aglomeracji kosztem Polski powiatowej. Inwestycje to tylko Warszawy, Gdański, Poznanie i Krakowy, a Wałbrzychy i Tarnobrzegi wyglądają jak miasta po zagładzie atomowej.

Reprezentacja długo się temu opierała. Jeszcze w latach 90-tych zespół podróżował po przeróżnych stadionach w mniejszych miejscowościach, choć biorąc pod uwagę ich ówczesną jakość, akurat do tego wracać byśmy nie chcieli. Ale i później tzn. do budowy Stadionu Narodowego, potrafiliśmy eksploatować Polskę jak długa oba i szeroka. Choćby Robert Lewandowski strzelił w eliminacjach z San Marino na stadionie w Kielcach. Po Euro 2012 było już jednak tylko gorzej. A przecież ilość tych fajnych nowych stadionów daje nam sporo wariantów organizacyjnych. W Warszawie i Chorzowie powinniśmy grać tylko mecze-hity. Z Anglią, Niemcami, Włochami, Hiszpanią, Portugalią czy Holandią. Klucz infrastrukturalno-geograficzny mógłby wyglądać np. tak, iż w Szczecinie gramy z krajami skandynawskimi, w Białymstoku z bałtyckimi, we Wrocławiu i Krakowie z krajami dawnych Austro-Węgier. Do tego np. w Poznaniu gramy z Bułgarią (bo stadion przy ul. Bułgarskiej), a z liliputami typu Gibraltar możemy zagrać na którymś z mniejszych stadionów, rozsianych po całej Polsce. To jest trochę groteska jak my Andorę podejmujemy na kolosie na 40 tysięcy ludzi.

Tymczasem takiej refleksji w debacie w ogóle zabrakło. Wysiłek medialny skupiony był na przywróceniu reprezentacji na Stadion Narodowy. Stosować więc będziemy przez cały czas model, dający się porównać tylko z rumuńskim, choć tam mają akurat wyłącznie National Arenę w Bukareszcie na odpowiednim poziomie. Nam bliżej jest pod tymi względami do Hiszpanii czy Niemiec, ale będziemy uparcie grać na jednym obiekcie. Czy Stadion Narodowy to jakaś legenda typu Wembley (acz choćby Anglicy nie grają wyłącznie na tam)? Nie. Utkwił w naszej świadomości inaczej niż passą zwycięstw, czy choćby meczów bez porażki. Jako „basen narodowy”, gdy nie można było zamknąć dachu podczas padającego deszczu (sic!), czy jako „szpital narodowy” podczas wiadomej pandemii, a piłkarsko potrafiliśmy dostać tam po uszach od przeciętnych Ukrainy i Szkocji. No naprawdę, to się już nie uda.

Tomasz Jankowski

Myśl Polska, nr 5-6 (2-9.02.2025)

Read Entire Article