Powszechnie wiadomo, iż Donald Tusk od lat paraduje z metką niemieckiego zdrajcy, a to i tak jedno z łagodniejszych określeń. W czasach, gdy prezesem TVP był Jacek Kurski niesławne „für Deutschland” pojawiało się w głównym serwisie informacyjnym jak mantra. Ten sam Jacek Kurski „wypromował” równie popularnego „dziadka z Wehrmachtu” i mało ważne, jaka była prawdziwa historia dziadka Donalda Tuska, bo ten zwrot po prostu się utrwalił w świadomości wielu Polaków i jest kolejnym niemieckim akcentem w życiorysie „niemieckiego polityka”.
Donald Tusk nigdy nie znalazł sposobu na skuteczną obronę przed zarzutami dotyczącymi jego uległości wobec Niemców, ale też koligacji niemieckich. Gołym okiem widać, iż jest to dla niego poważny problem i temat, od którego albo ucieka albo próbuje ironizować, ale nie za bardzo mu to wychodzi. Pewnie udałoby się coś z tym zrobić, gdyby nie cała seria faktów i zdarzeń idealnie wpisujących się w ocenę Donalda Tuska. Porzucenie stanowiska premiera Polski, po aferze taśmowej, dla posady w UE załatwionej przez Angelę Merkel, to tylko jeden z wielu przykładów odbierających Tuskowi argumenty. Co więcej sytuacja Donalda Tuska drastycznie się pogorszyła, bo wspomniana Angela Merkel darzyła go sympatią, natomiast dwaj kolejni kanclerze: Olaf Scholz i Friedrich Merz najłagodniej rzecz ujmując traktowali Tuska z góry. W takiej sytuacji i atmosferze łatwo się pogubić albo też przesadzić z reakcjami, w jedną lub drugą stronę.
Donald Tusk prócz uników i ironii próbował też grać twardego w relacjach z Niemcami i najwyraźniej z takim pomysłem pojechał dziś do Berlina. Nad długo przed tą wizytą było wiadome, iż temat niemieckich zbrodni i zniszczeń wojennych, za które Niemcy dotąd nie zapłaciły, na sto procent zostanie podniesiony na wspólnej konferencji i dokładnie tak się stało. Oznacza to, iż nad formą i treścią odpowiedzi Donald Tusk prawdopodobnie pracował w gronie doradców, ale wyszła z tego prawdziwa katastrofa:
Jeśli chodzi o symboliczne wsparcie ze strony Niemiec dla tych żyjących jeszcze bezpośrednich ofiar drugiej wojny światowej, to oczywiście będę o tym jeszcze rozmawiał dzisiaj. I uświadomię taką oczywistą, smutną rzecz: jest ich w tej w chwili, według szacunków fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie, (…) około 50 tysięcy. (…) Pospieszcie się, jeżeli chcecie naprawdę wykonać taki gest. (…) jeżeli nie uzyskamy jakiejś szybkiej i jednoznacznej deklaracji, to będę w przyszłym roku rozważał decyzję, iż Polska wypełni tę potrzebę z własnych środków. Więcej o tym nie chcę już mówić.
Zdecydowana większość komentarzy odnoszących się do kuriozalnych słów Donalda Tuska jest bezwzględnie krytyczna, czemu się trudno dziwić. Z każdego punktu widzenia jest to deklaracja niedorzeczna i niedopuszczalna. Ofiary spłacające długi za zbrodniarzy, to całkowite odwożenie elementarnych zasad moralnych, prawnych i logicznych i tego obronić się nie da. Pojawili się jednak obrońcy z osobliwą interpretacją tej deklaracji i twierdzą, iż to sprytny pomysł na zawstydzenia Niemiec. Taka wykładnia miałby jakikolwiek sens, gdyby nie to, iż Niemcy od 1945 roku albo się kompletnie nie wstydzą albo za nic i pod żadnym pozorem nie zamierzają płacić.
Donaldowi Tuskowi znów się pomyliły porządki i myślał, iż jest na portalu X, gdzie wrzuca „suchary” uderzające w wiecznego wroga Jarosława Kaczyńskiego i partię PiS. Tymczasem w Berlinie i całych Niemczech żadnego wrażenia teatralna scenka Tuska nie zrobiła i nie zrobi, a w Polsce Tusk osiągnął efekt odwrotny do zamierzonego. Donald Tusk deklarujący, iż Polska wypłaci odszkodowania za niemieckie zbrodnie, to wręcz wymarzony argument dla przeciwników, który potwierdza, iż proniemiecka charakterystyka postaci Donalda Tuska jest w pełni prawdziwa i zasłużona.
Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!

















