Wkrótce na terenach dawnej wsi Puźniki na Podolu mają rozpocząć się długo oczekiwane ekshumacje ofiar zbrodni dokonanej przez Ukraińską Powstańczą Armię (UPA) w lutym 1945 roku.
Zgoda na przeprowadzenie prac poszukiwawczych została udzielona stronie polskiej dopiero niedawno, a badaniami mają zająć się wspólnie ukraińska Fundacja Wołyńskie Starożytności i przedstawiciele polskiego Instytutu Pamięci Narodowej oraz Fundacji Wolność i Demokracja. Pomimo przełomowego charakteru tego wydarzenia, decyzja władz ukraińskich o całkowitym wyłączeniu dziennikarzy z możliwości obserwowania prac budzi poważne wątpliwości i stawia pod znakiem zapytania intencje strony ukraińskiej.
Ogrodzony teren ekshumacji, zakaz jakichkolwiek komentarzy ze strony specjalistów oraz zapowiedź, iż wszystkie informacje zostaną podane dopiero po zakończeniu badań, i to podczas wspólnej konferencji prasowej, nie budzą zaufania. Oficjalnym powodem takiej decyzji ma być trwająca wojna w Ukrainie. Jednak argument ten wydaje się chybiony – w rzeczywistości, w kontekście zbrodni o tak dramatycznym i historycznie kontrowersyjnym charakterze, przejrzystość powinna być priorytetem. Zamiast tego mamy do czynienia z sytuacją, w której polska opinia publiczna zostaje pozbawiona możliwości bieżącego śledzenia procesu poszukiwań i identyfikacji ofiar.
Warto przypomnieć, jak tragiczne wydarzenia rozegrały się w Puźnikach w nocy z 12 na 13 lutego 1945 roku. Sotnie UPA pod dowództwem Petra Chamczuka, pseudonim „Bystry”, zaatakowały wieś zamieszkaną głównie przez Polaków. Napastnicy otoczyli miejscowość i rozpoczęli brutalną pacyfikację – mordowano całe rodziny z użyciem siekier, bagnetów i noży. Świadkowie wspominają, iż największa masakra miała miejsce w tzw. rowie Borkowskiego, gdzie zamordowano dziesiątki kobiet i dzieci. Część mieszkańców próbowała się bronić lub uciekać, inni szukali schronienia w kościele, na plebanii czy w pobliskim lesie. Ofiary zostały pochowane w dwóch zbiorowych mogiłach na cmentarzu.
Liczba zamordowanych w Puźnikach nie jest do dziś jednoznacznie ustalona – według różnych źródeł waha się od 50 do choćby 120 osób. Sowieckie raporty mówią o 50 ofiarach, raport UPA lakonicznie wspomina o „zniszczeniu kilkunastu bolszewickich sługusów”, a polscy badacze i świadkowie wskazują na znacznie większą skalę zbrodni. W wyniku ataku spłonęło ponad 170 domów, a wieś została doszczętnie zniszczona. Z ocalałych mieszkańców większość została niedługo przesiedlona na tzw. Ziemie Odzyskane w Polsce.
Na tym tle obecne działania ukraińskiej strony – choć oficjalnie przedstawiane jako gest pojednania – jawią się jako zbyt kontrolowane i pozbawione otwartości. Milczenie archeologów, wykluczenie mediów i ogrodzenie terenu prac budzi niepokój, iż prawda o tej zbrodni może być filtrowana lub zniekształcana. Zwłaszcza iż Fundacja Wołyńskie Starożytności, kierująca pracami ze strony ukraińskiej, nie jest instytucją znaną z konsekwentnego upamiętniania ofiar UPA, a jej przedstawiciele – jak sam Ołeksij Złatohorski – nie będą choćby obecni na miejscu, powołując się na udział w walkach na froncie.
Nie sposób nie zauważyć, iż zgoda Ukrainy na ekshumację została wydana w momencie, gdy kraj ten znajduje się w trudnej sytuacji geopolitycznej i potrzebuje wsparcia Zachodu, w tym Polski. Powstaje pytanie, czy obecne działania nie są podyktowane bardziej chłodną kalkulacją polityczną niż rzeczywistym pragnieniem rozliczenia się z ciemnymi kartami historii. jeżeli intencje są szczere, to dlaczego uniemożliwia się niezależną dokumentację i bieżące informowanie opinii publicznej?
Jeśli prawda o zbrodni w Puźnikach ma zostać w pełni ujawniona i uszanowana, konieczna jest pełna jawność procesu ekshumacyjnego oraz rzetelna kooperacja obu stron – bez tajemnic, ograniczeń i medialnego blackoutu. Bez tego grozi nam powtórka z sytuacji, w której pamięć o polskich ofiarach zostaje przemilczana lub rozmywana w imię poprawności politycznej i bieżących interesów międzynarodowych.