Środowiska LGBT+ fetują. Oto Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej żąda od Polski, by w państwowych dokumentach potwierdzać nieistniejącą w polskim prawie fikcję dotyczącą tzw. homozwiązków. prawdopodobnie tylko zbiegiem okoliczności jest, iż w Polsce funkcję marszałka objął Włodzimierz Czarzasty, który kilka dni temu zapowiedział, iż Sejm pod jego wodzą ruszy z procedowaniem przepisów na temat „związków partnerskich”.
Co mówi orzeczenie TSUE? Otóż w uproszczeniu trybunał stwierdza, iż jeżeli polscy obywatele – para homoseksualna – wyjadą zagranicę i tam zawrą formalnie homozwiązek, to po powrocie ów fakt winien znaleźć odzwierciedlenie w krajowych dokumentach. Tłumaczone jest to tym, iż odmowa takiej transkrypcji rodzi ryzyko napotkania poważnych utrudnień w organizacji życia rodzinnego.
Oczywiście TSUE zarzeka się, iż uznanie takiego homoaktu nie jest wprowadzeniem nowych norm do polskiego prawa, bo to Polska może stanowić samodzielnie, ale jest tylko wypełnieniem prawa obywateli UE do swobodnego przemieszczania się i przebywania na terytorium państw członkowskich.
To oczywiście w wielkim skrócie, a po szerokie, krytyczne omówienie orzeczenia TSUE odsyłam do opracowania Instytutu Ordo Iuris, który dostępny jest TUTAJ.
Pragnę jednak zwrócić uwagę na zadziwiający tok myślenia trybunału. Jak bowiem – choćby w sytuacji obrony praworządności – tłumaczyć oczekiwanie, iż Polska będzie wydawała dokumenty, które nie mają umocowania w polskich realiach prawnych? Po co, w praktyce, homoparze świadectwo zawarcia związku, skoro na terenie naszego kraju nie ma to żadnej mocy, bo nie istnieje. On nie spełnia w żadnej mierze definicji chronionej Konstytucją RP rodziny. Jak zatem ów fałszywy z założenia świstek ma niwelować równie wyimaginowane utrudnienia życia rodzinnego?
Wniosek jest jeden: tu wcale nie chodzi o formalną transkrypcję, ale o wykonanie kroku przez homorewolucję, która zmierza do zrównania w prawie konstytucyjnie chronionej rodziny, rozumianej jako trwały związek kobiety i mężczyzny ze związkami, które pod rodzinę próbują się jedynie podszyć i w ten sposób zyskać nienależne przywileje.
I tu wracamy do polskiej sceny politycznej. Funkcję marszałka Sejmu kilkanaście dni temu objął Włodzimierz Czarzasty, który z jednej strony ogłosił „marszałkowskie weto” i mrożenie populistycznych projektów ustaw, a z drugiej zapowiedział, iż Sejm niebawem zajmie się przepisami dotyczącymi szeroko pojętych związków partnerskich. Oczywiście uzgodnione przez Lewicę i PSL zapisy uwzględniają warunki polskie i stawiany ma być tylko mały kroczek w tym pochodzie homorewolucji, ale będzie to kroczek, którego łatwo już nie będzie dało się cofnąć.
To co uczynił TSUE daje zaś homolewicy argument – do oceny jego wartości prawnej, merytorycznej, kompetencyjnej znów odeślę do opracowania Ordo Iuris. Publicystycznie jednak wrzucona do debaty zostaje narracja, która prawdopodobnie zmiękczy opór posłów nie do końca przekonanych czy poprzez polską wersję związków partnerskich. Takie orzeczenie z pewnością będzie często używane w debacie publicznej, która ma przekonywać Polaków do rozwiązań coraz mocniej promujących legalizację homozwiązków.
Bo dziś mowa o „odwiedzaniu się w szpitalach”, o dziedziczeniu… Ale cel jest zupełnie inny. To nadanie homozwiązkom pełnych praw należnych dzisiaj rodzinie, włącznie z możliwością adopcji dzieci.
Warto dodać, iż premier Donald Tusk już zdążył oświadczyć, iż to „nie jest tak, iż UE nam cokolwiek może w tej kwestii narzucić”. Zaraz potem dodał, że… pracujemy nad własnymi rozwiązaniami, które „będą to regulowały w sposób taki, jaki większość Polaków, poprzez większość parlamentarną, uzna za stosowne”.– Taka jest Europa. Kwestia dotyczy ludzi zamieszkałych poza Polską, w innych krajach europejskich. Będziemy oczywiście respektować werdykty, wyroki TSUE także w tej kwestii (…) Powtarzam, one dotyczą tych, którzy mieszkają w innych państwach europejskich i kiedy przyjadą do Polski będziemy traktować ich z pełnym respektem – wskazał premier.
Oczywistym jest, iż żaden z polityków, choćby spośród tych gorąco promujących „związki partnerskie” w polskiej wersji głośno dziś nie powie jakie są rozwiązania docelowe zgłaszane przez środowiska LGBT+, podobnie jak nie przyzna, iż zmierzamy w tym zakresie do pełnego wdrożenia „europejskich standardów”. Bo to jeszcze nie ten etap rewolucji. Tym bardziej warto sypać piach w jej tryby.
Marcin Austyn
Homozwiązki w Polsce? Nigdy! Ordo Iuris wyjaśnia nadużycia TSUE

















