1. Wprowadzenie
W odrodzonej po ponad wieku zaborów Polsce nie brakowało wielkich wyzwań. Budowano państwo od zera – nie tylko w sensie administracyjnym czy politycznym, ale też gospodarczym. Trzy różne systemy prawne, waluty, infrastruktura, a do tego ogromna bieda i brak kapitału. W takich warunkach polscy przedsiębiorcy – drobni kupcy, rzemieślnicy, właściciele sklepików i warsztatów – musieli konkurować z dobrze zorganizowanym, silnym kapitałem zagranicznym. W praktyce oznaczało to, iż w wielu miastach i miasteczkach Polak miał problem, by utrzymać się ze swojego biznesu.
Właśnie w tej rzeczywistości pojawiła się oddolna akcja społeczna pod hasłem „Swój do swego po swoje”. Jej główny cel był prosty: zachęcić Polaków, by wspierali rodzimy handel i usługi. Kupujmy u swoich, korzystajmy z usług naszych, inwestujmy w to, co polskie – nie z nienawiści, ale z rozsądku i solidarności. Hasło to niosło ze sobą ideę samopomocy narodowej: jeżeli nie chcemy, żeby obcy dyktowali nam warunki, musimy trzymać się razem i budować własne zaplecze gospodarcze.
Nie była to kampania agresywna ani oparta na przemocy. Przeciwnie – opierała się na pozytywnym przekazie, apelowała do sumienia i patriotyzmu. Była odpowiedzią na realne potrzeby społeczeństwa, które chciało być nie tylko politycznie wolne, ale i ekonomicznie niezależne.
Dla sympatyków tej inicjatywy było jasne: nie zbudujemy silnej Polski, jeżeli będziemy zależni od cudzych sklepów, banków i fabryk. „Swój do swego po swoje” to nie był tylko slogan – to był sposób myślenia, który dawał Polakom narzędzie, by w codziennym życiu walczyć o swoje miejsce na rynku.
2. Skąd się wzięło to hasło?
„Swój do swego po swoje” nie wzięło się znikąd. To hasło, które wyrosło z konkretnych doświadczeń – biedy, marginalizacji i bezsilności drobnych polskich przedsiębiorców w obliczu zdominowanego przez obcy kapitał rynku. W międzywojennej Polsce, mimo odzyskanej niepodległości, struktura gospodarki przez cały czas w dużej mierze nie była w rękach Polaków. W miastach dominował handel prowadzony przez mniejszości narodowe – głównie żydowskie i niemieckie – które miały lepszy dostęp do kapitału, zaplecze rodzinne, kontakty handlowe i często lepiej rozwinięte struktury organizacyjne.
Polscy kupcy i rzemieślnicy, szczególnie ci z mniejszych ośrodków, przegrywali w tej konkurencji. Wielu z nich było samotnych w walce o klienta, nie miało wsparcia w większych organizacjach ani szansy na przetrwanie w zderzeniu z dobrze działającymi sieciami handlowymi. Właśnie z tych środowisk wyszedł impuls do stworzenia ruchu opartego na solidarności ekonomicznej. Hasło „Swój do swego po swoje” zaczęło krążyć jako wyraz sprzeciwu wobec ekonomicznej zależności i jako apel do narodowej jedności w działaniu gospodarczym.
Akcję promowały środowiska narodowe, katolickie, chrześcijańsko-społeczne – gazety, księża, nauczyciele, lokalni działacze. Ale nie była to inicjatywa stricte polityczna. Jej siłą była oddolność i prostota. Każdy mógł w niej uczestniczyć: wystarczyło, iż wybierze polski sklep zamiast zagranicznego, iż zamówi usługę u sąsiada, zamiast szukać jej gdzie indziej. To był patriotyzm dnia codziennego – bez pomników, za to z paragonem z rodzimego sklepu.
Warto też zaznaczyć, iż za tym hasłem stało coś więcej niż tylko sentyment. To była próba budowania gospodarki narodowej bez potrzeby sięgania po ustawowy przymus. Opierano się na świadomej decyzji konsumenta, który zaczynał rozumieć, iż każdy jego zakup to głos – za lub przeciw niezależności ekonomicznej Polski.
Dla wielu uczestników tej akcji była to też forma cichej, ale konsekwentnej rewolucji: zmienić kierunek myślenia społeczeństwa z „taniej i szybciej” na „swojsko i odpowiedzialnie”. I choć idea miała też swoich krytyków i ciemniejsze strony, o których nie sposób milczeć, to jej źródła były głęboko zakorzenione w pragnieniu budowania czegoś własnego – uczciwego, polskiego i wspólnego.
3. Jak to działało w praktyce?
Akcja „Swój do swego po swoje” nie była pustym hasłem. Za tym zawołaniem szła realna praca u podstaw. W całej Polsce zaczęto organizować sieci współpracy między polskimi kupcami, rzemieślnikami, producentami i konsumentami. Powstawały spółdzielnie handlowe, kasy pożyczkowe, banki ludowe, a także lokalne sklepy z polskim towarem i polską obsługą. Działały nie tylko w miastach, ale też w mniejszych miasteczkach i na wsiach, gdzie potrzeba samowystarczalności była szczególnie silna.
Ruch ten miał wiele twarzy. W niektórych miejscach zakładano tzw. „domy towarowe chrześcijańskie” – sklepy prowadzone przez polskich katolików, które jasno komunikowały swoją tożsamość. W innych regionach opierano się na sieciach spółdzielczych, takich jak Społem, które stawiały na nowoczesne formy organizacji i uczciwe warunki dla członków. Wspólnym mianownikiem było jedno: wspierać swoich, nie dać się wypchnąć z rynku.
Ogromną rolę odegrała tu także edukacja społeczna. Plakaty, broszury, artykuły w gazetach, kazania w kościołach – wszędzie tam powtarzano ten sam przekaz: twoje codzienne wybory mają znaczenie. Kupując u polskiego rzemieślnika, pomagasz mu utrzymać rodzinę. Korzystając z usług „swego”, pomagasz budować silną gospodarkę narodową. To był komunikat prosty, ale skuteczny. Ludzie zaczęli dostrzegać, iż ich pieniądz ma siłę – i iż mogą tę siłę wykorzystać z pożytkiem dla wspólnoty.
Warto podkreślić, iż akcja nie opierała się na zakazach ani przemocy. Owszem, pojawiały się środowiska radykalne, które chciały iść dalej, nawołując do bojkotu czy ostracyzmu wobec „nieswoich”. Jednak główny nurt ruchu stawiał na pozytywny przekaz i dobrowolność. To miało być oddolne budowanie solidarności ekonomicznej, a nie wojna handlowa.
W praktyce nie było to łatwe. Konkurencja była silna, ceny w sklepach prowadzonych przez inne grupy często niższe, a dostępność towarów – lepsza. Ale mimo wszystko akcja przynosiła efekty. Rosły obroty polskich sklepów, zakładano nowe warsztaty, lokalne społeczności zaczynały działać jak dobrze naoliwiony mechanizm. Ludzie widzieli sens w tym, iż ich wybory mają realne skutki. I to właśnie była największa siła tego ruchu.
4. Efekty akcji
Akcja „Swój do swego po swoje” zaczęła przynosić konkretne rezultaty. W wielu miejscowościach polskie sklepy, warsztaty i spółdzielnie zaczęły się rozwijać. Małe społeczności budowały własne struktury gospodarcze – sklepy prowadzone przez lokalnych kupców, kasy zapomogowe, spółdzielnie mleczarskie, piekarnie, zakłady usługowe. Obywatelska świadomość ekonomiczna rosła. Polacy zaczynali rozumieć, iż pieniądz, który zostaje „w swoich rękach”, to nie tylko lepsze warunki dla przedsiębiorców, ale też więcej miejsc pracy i większa niezależność całej wspólnoty.
W wymiarze symbolicznym akcja wzmacniała też poczucie godności i sprawczości. Po latach zaborów i bycia „u siebie, ale na cudzych warunkach”, coraz więcej osób czuło, iż wreszcie mają realny wpływ na rzeczywistość gospodarczą. Klient przestawał być biernym uczestnikiem rynku – stawał się świadomym uczestnikiem wspólnoty.
Nie da się jednak pominąć faktu, iż akcja miała także swoją kontrowersyjną stronę – zwłaszcza w kontekście relacji z mniejszościami narodowymi, głównie społecznością żydowską. W wielu miejscowościach to właśnie Żydzi prowadzili większość sklepów, zakładów usługowych czy punktów handlu hurtowego. Takie były realia – wynikało to z tradycji, struktury zawodowej tej społeczności i historycznego uwarunkowania, nie z żadnego „zajęcia” rynku siłą.
W związku z tym, wspierając „swoich”, ruch często prowadził do ograniczenia obrotów w żydowskich sklepach. Nie było to jednak w istocie motywowane rasizmem, ale chęcią odzyskania przez Polaków miejsca we własnej gospodarce. Ruch nie domagał się usunięcia kogokolwiek z rynku, ale raczej – równego startu, uczciwej konkurencji i aktywnego wspierania tych, którzy przez dekady byli w handlu mniej obecni.
Oczywiście, zdarzały się przypadki ekscesów, haseł radykalnych, prób wykluczania – zwłaszcza na fali emocji politycznych. Ale nie to było istotą akcji. Główna linia „Swój do swego po swoje” opierała się na pozytywnym przesłaniu: budujmy własne, wspierajmy się nawzajem, działajmy razem. Nie przeciwko komuś – ale dla siebie.
Właśnie dlatego akcja miała tak duży oddźwięk i tak trwały ślad. Jej siłą było nie tylko hasło, ale realna zmiana nawyków, która przełożyła się na rozwój polskiej przedsiębiorczości – i na odczuwalną poprawę sytuacji ekonomicznej tysięcy rodzin.
5. Dlaczego to miało sens?
Akcja „Swój do swego po swoje” nie była tylko reakcją na trudności ekonomiczne. Była świadomym wyborem kierunku – budowania gospodarki opartej na zaufaniu, solidarności i odpowiedzialności. W czasach, gdy państwo dopiero się kształtowało, a rynek był zdominowany przez obce interesy, inicjatywa ta dawała Polakom realne narzędzie do odzyskiwania wpływu na własne życie. I właśnie dlatego miała sens.
W centrum tej idei był zwykły człowiek – klient, rzemieślnik, właściciel sklepu, chłop, robotnik. To on miał zrozumieć, iż jego codzienne decyzje – gdzie kupi chleb, gdzie odda buty do naprawy, w jakim sklepie wyda pensję – mają znaczenie. I nie chodziło tu tylko o sentyment. Chodziło o konkret: iż każda złotówka wydana u „swojego” wraca do wspólnoty, a wydana gdzie indziej – odpływa.
Dla wielu uczestników tego ruchu był to rodzaj gospodarczego patriotyzmu, ale praktycznego, namacalnego. Nie noszącego się na sztandarach, tylko zakorzenionego w codziennym życiu. Nie trzeba było manifestować poglądów – wystarczyło świadomie robić zakupy. To właśnie ta prostota czyniła akcję skuteczną i zrozumiałą choćby dla tych, którzy wcześniej nie interesowali się ani polityką, ani ekonomią.
Do tego dochodził aspekt psychologiczny. Polacy, którzy przez wieki byli pozbawieni własnego państwa, mogli poczuć, iż coś wreszcie od nich zależy. Że nie muszą czekać na pomoc z góry, iż mogą działać oddolnie – skutecznie i odpowiedzialnie. To poczucie sprawczości było bezcenne. Dawało siłę, poczucie dumy i świadomość wspólnoty interesów.
Ruch ten miał też swoją głębszą warstwę – ideową. Pokazywał, iż ekonomia to nie tylko pieniądze, ale też relacje społeczne. Że zaufanie i solidarność mają realną wartość. Że kupując u „swego”, nie tylko wspierasz jego rodzinę, ale też inwestujesz w stabilność swojego otoczenia. To myślenie dziś wraca w nowoczesnych formach: w ruchach „kupuj lokalnie”, „fair trade” czy wspieraniu małych przedsiębiorców. Ale wtedy, w międzywojennej Polsce, było czymś nowym – i rewolucyjnym.
„Swój do swego po swoje” miało sens, bo wychodziło z realnych potrzeb i dawało proste, konkretne narzędzia działania. Bez wielkich słów, bez przemocy – po prostu przez codzienne wybory. I właśnie w tej codzienności tkwiła jego siła.
6. Co zostało z tego dzisiaj?
Choć hasło „Swój do swego po swoje” pochodzi z międzywojnia, jego sens nie zestarzał się ani trochę. Współczesny świat wygląda zupełnie inaczej – mamy globalne rynki, wielkie korporacje, zakupy przez internet. Ale mimo to idea wspierania lokalnych, swoich, rodzimych – przez cały czas trafia w punkt. A może właśnie dziś, w dobie anonimowości i masowości, potrzeba tej idei pozostało większa?
Duch tej akcji przetrwał w wielu formach. Przede wszystkim w spółdzielczości, która choć w czasach PRL-u została częściowo wypaczona, przez cały czas jest obecna i powoli odzyskuje zaufanie. Przetrwał w rodzinnych firmach, małych sklepach, zakładach rzemieślniczych, które nie zniknęły mimo naporu sieciówek. Przetrwał w lokalnych targowiskach, piekarniach, serowarniach, gdzie jakość i relacja z klientem wciąż mają znaczenie.
Dziś coraz więcej ludzi mówi: wspieraj lokalne. Kupuj u sąsiada, nie u bezdusznej platformy. Wybieraj to, co bliskie – nie tylko geograficznie, ale i mentalnie. Bo kupując produkt od kogoś, kogo znasz, wspierasz nie tylko jego biznes, ale też swój świat. To powrót do relacji, do odpowiedzialności za wspólnotę. I choć nie mówimy już „Swój do swego po swoje” – mówimy praktycznie to samo, tylko innymi słowami.
Co ważne, dziś łatwiej unikać błędów przeszłości. Świadomość społeczna wzrosła, potrafimy lepiej rozróżniać, gdzie kończy się solidarność, a zaczyna wykluczanie. Możemy mówić „wspieraj swoje”, nie definiując „swego” w kategoriach narodowości, wyznania czy pochodzenia, ale przez wspólnotę wartości, miejsca, jakości i uczciwości. To dojrzała wersja tej samej idei.
„Swój do swego po swoje” nie musi wracać jako hasło historyczne. Może wrócić jako praktyka – nowoczesna, etyczna i świadoma. Bo choć zmieniły się czasy, jedno pozostało takie samo: warto mieć wpływ. Na to, gdzie trafiają nasze pieniądze, kogo wspieramy, jaką rzeczywistość współtworzymy. I jeżeli możemy wybierać – wybierajmy mądrze. Tak jak robili to ci, którzy w II RP wiedzieli, iż gospodarka to nie tylko liczby, ale przede wszystkim ludzie.
7. Zakończenie
„Swój do swego po swoje” to nie była utopia ani propaganda. To był praktyczny, zdroworozsądkowy pomysł na przetrwanie i rozwój w trudnych warunkach. W czasach, gdy państwo dopiero się rodziło, a rynek był brutalnie konkurencyjny, ta oddolna inicjatywa dawała ludziom realne narzędzie działania. Bez przemocy, bez państwowych dekretów, bez wielkich pieniędzy – opierała się na czymś, co każdy miał w zasięgu: decyzji, gdzie i u kogo wyda swoje pieniądze.
Dla sympatyków tej idei był to nie tylko akt ekonomiczny, ale też akt moralny. Głos za wspólnotą, solidarnością, wzajemnym wsparciem. I choć świat się zmienił, to pytania, które wtedy stawiano, wciąż są aktualne. Czy mamy wpływ na gospodarkę? Tak. Czy nasze codzienne wybory coś znaczą? Tak. Czy warto wspierać lokalnych, uczciwych, zaangażowanych ludzi? Zawsze.
Współczesna wersja tej idei nie potrzebuje etykiet narodowych, wyznaniowych czy ideologicznych. Dziś „swój” to ktoś, kto tworzy wartość tu, gdzie żyjemy. Kto pracuje uczciwie, płaci podatki, dba o jakość i nie chowa się za bezosobową marką. To może być sąsiad z małą piekarnią, rzemieślnik z warsztatem, lokalny producent, który nie idzie na skróty. To ci, których wybieramy świadomie – nie z obowiązku, tylko z przekonania.
Dziedzictwo „Swój do swego po swoje” pokazuje, iż zmiana zaczyna się od podstaw. Od tego, jak żyjemy, gdzie kupujemy, komu ufamy. Nie trzeba czekać na lepszy świat – można go codziennie współtworzyć, wybierając to, co nasze. Nie z wrogości do innych, ale z lojalności wobec swoich.
I to właśnie jest najcenniejsza lekcja tej przedwojennej akcji: iż wspólnota, która potrafi się wspierać, nie jest skazana na przegraną. Przeciwnie – może przetrwać wszystko. choćby najbardziej niesprzyjające czasy.
Stowarzyszenie Przedsiębiorców i Rolników SWOJAK jest współczesnym kontynuatorem idei akcji “Swój do swego po swoje”. Organizacja ta promuje ideę wzajemnej współpracy i solidarności pomiędzy przedsiębiorcami oraz rolnikami, dążąc do wzmacniania lokalnych wspólnot gospodarczych i społecznych. SWOJAK angażuje się w różnorodne inicjatywy, wspierając przedsiębiorców w rozwoju ich działalności oraz promując lokalne produkty i usługi. Wspiera dzisiaj nie tylko biznes, ale wszelkie inicjatywy, w tym kulturalne i sportowe.
Artur Szczepek