Angry voters ask Democrats: Why aren't you doing anything?

krytykapolityczna.pl 17 hours ago

Wyborcy Partii Demokratycznej są wściekli i dzielą się na dwa obozy. Jedni wciąż wierzą w partię – choć nie mogą uwierzyć w jej bierność – i organizują protesty pod salonem Tesli. Drudzy sympatyzują z hasłami deklarowanymi przez demokratów, ale nie wybaczą im jeszcze długo. Ci pierwsi – a z nimi cały świat – zadaje sobie pytanie: dlaczego demokraci zupełnie nic nie robią w odpowiedzi na politykę Trumpa?

Mimo iż liberałowie świętują pewien spadek popularności Trumpa w sondażach (obecnie od 42 do 44 proc.), Partia Demokratyczna ma najgorsze notowania od ponad dziesięciu lat – jedynie 29 proc. poparcia. A to znaczy, iż Amerykanie nie cierpią demokratów prawie tak samo jak nie trawią republikanów spod znaku MAGA.

Od czasu przegranej w wyborach 2020 partia jest sparaliżowana brakiem przywództwa. Obecne centrum władzy jest tylko tytularne. Prawnik i wieloletni partyjniak Ken Martin z Minnesoty jest sekretarzem partii, zaś w Kongresie mamy krytykowanego przez kolegów starszawego Chucka Schumera w Senacie oraz młodego, niezdecydowanego, i uwikłanego w wewnątrzpartyjne rozgrywki Hakeema Jeffriesa w Izbie Reprezentantów. Obaj przewodzą mniejszości, więc w dużym stopniu mają związane ręce.

Czy demokraci po prostu boją się postawić Trumpowi? To wyrażenie, którego użyła w wywiadzie senatorka z Alaski Lisa Murkowski (jest republikanką, ale nie popiera Trumpa). Miała na myśli strach przed końcem epoki politycznego liberalizmu, jednak to tylko część prawdy. Prawda jest taka, iż demokraci boją się Trumpa, bo widzą, jak skutecznie szantażuje wielkie kancelarie prawne, uniwersytety, federalnych sędziów i liberalne media. Boją się również braku pieniędzy, które od czasu przegranej w 2020 roku nie spływają do partii, bo partia nie ma pomysłu na siebie, a bogaci darczyńcy też wolą nie narażać się Trumpowi.

Prawdziwą energię można było za to odczuć na właśnie kończącym się tournee 83-letniego senatora Berniego Sandersa i młodej posłanki Alexandrii Ocasio-Cortez, które zebrało od tysiąca uczestników w Nevadzie do 36 tysięcy w Los Angeles. To sukces. Politycy skupiali się na gospodarce, czyli na tematach, o których demokraci nie chcą rozmawiać: na powszechnej ochronie zdrowia i tworzeniu miejsc pracy.

Czy jest szansa na kampanię Sanders i Ocasio-Cortez w przyszłym roku? AOC może się wahać, czy już jej czas, czy może powinna jeszcze poczekać. W tej chwili walczy o przywództwo w kongresowej komisji nadzoru, która czuwa nad Izbą Reprezentantów. Następnym możliwy krokiem dla Ocasio-Cortez byłoby zdobycie miejsca w Senacie.

Choć zabrzmi to cynicznie, demokraci nie mają swojego Trumpa, czyli kogoś z odwagą i charyzmą, kto nie będzie się oglądał na partyjne konwenanse, układy i interesy.

Takiej charyzmy nie ma była wiceprezydentka Kamala Harris, która być może wystartuje w następnych wyborach prezydenckich w 2028 roku. 1 maja Harris wygłosiła przemówienie, jedno z pierwszych po porażce w wyborach prezydenckich 2024. Było to wystąpienie pełne pustej retoryki, dość bezczelnie nadużywające takich słów jak „odwaga” i „wytrzymałość”. Kamala ma zresztą plan B – jeżeli nie uda jej się zostać prezydentką, zawsze może jeszcze zdobyć gubernaturę Kalifornii.

W odpowiedzi na politykę Trumpa senator Cory Booker z New Jersey odegrał w Kongresie Rejtana – i był to fascynujący spektakl. Bookerowi wyobraźni nie brakuje. Pobił rekord, przemawiając ponad 25 godzin bez przerwy. Był to po części wyraz rozpaczy nieco bardziej progresywnych demokratów, a po części inwestycja w przyszłą kampanię prezydencką.

Uwagę zwraca również J.D. Pritzker, miliarder i dziedzic sieci hoteli Hyatt, a w tej chwili sprawny gubernator Illinois, który przejawia duży polityczny apetyt. Próbował będzie też powrócić w centrum wydarzeń były kandydat na prezydenta i jeszcze do niedawna sekretarz Departamentu Transportu, Pete Buttigieg. Buttigieg próbuje powtórzyć sukces Trumpa w 2024 roku i Obamy w 2008 roku, próbując wypłynąć w nowych mediach i podcastach.

Do grupy możliwych prezydenckich kandydatów można zaliczyć też gubernatorkę stanu Michigan Gretchen Whitmer, która właśnie wpakowała się w kłopoty, pojawiając się (podobno przypadkowo) na wiecu Trumpa. Z kolei obecny gubernator Kalifornii, politycznie ambitny Gavin Newsom, nagle postanowił zmienić front, wypowiadając się negatywnie o uczestnictwie osób dwupłciowych w sporcie. On też myśli intensywnie o prezydenturze i najwyraźniej sądzi iż w tej całej postępowości partia posunęła się za daleko.

Demokraci nie zgadzają się więc ze sobą, i a przez to nie umieją przedstawić wspólnego frontu, wspólnego wizerunku i jednej konkretnej alternatywy dla Trumpa. Kilkoro demokratów współpracowało z nową administracją od początku drugiej kadencji Trumpa; niektórzy pomogli zatwierdzić w Senacie nominacje do obecnej administracji. Był też moment, gdzie wspomniany już partyjny lider Chuck Schumer zdecydował nie dopuścić do zamknięcia rządu federalnego i razem z republikanami głosował za przyjęciem prowizorycznego budżetu Trumpa, a za nim poszli inni demokraci. Wielu progresywnych demokratów uważa, iż to był poważny błąd.

Jest jednak kilka światełek w tunelu. 5 kwietnia odbył się ogólnonarodowy protest przeciw Trumpowi, który przyciągnął kilka milionów demonstrantów – powiało energią Marszu Kobiet w Waszyngtonie w 2017 roku. Wyborcy wciąż pojawiają się w urzędach miast, próbując mobilizować swoich waszyngtońskich przedstawicieli; fala ogólnonarodowych protestów miała miejsce również 1 maja w symbolicznym tysiącu amerykańskich miast i miasteczek.

Demokraci odnoszą też pewne sukcesy wyborcze. Największym triumfem i prztyczkiem w nos władzy Trumpa była wygrana w Wisconsin, gdzie demokratka Susan Crawford została wybrana do Sądu Najwyższego stanu, mimo iż Elon Musk rozpętał przeciw niej kampanię, która kosztowała 25 milionów dolarów. Demokraci rosną w siłę w stanie Iowa, w Pensylwanii i na Florydzie, czyli w stanach, które głosowały na Trumpa w 2020 roku. W Partii Demokratycznej trwa też wymiana pokoleniowa; jest miejsce na nową krew i nowe koalicje w Izbie Reprezentantów. Niedługo usłyszymy pewnie nowe nazwiska i poznamy nowe twarze.

Wszystko to na razie za mało. Głównym problemem pozostaje wizerunek partii postrzeganej – i słusznie – jako partia profesjonalistów z wyższym wykształceniem, kobiet i mniejszości. Bidenowi nie udało się, mimo deklarowanego poparcia dla związków zawodowych, przyciągnąć z powrotem mas pracowników.

Wielu demokratów pociesza się, iż Trump pędzi ku autodestrukcji sam, iż zarżną go konsekwencje ceł i inflacyjne ceny w amerykańskich sklepach. I to prawda, iż najlepsze, co opozycja można teraz zrobić, to czekać na nieuchronny spadek notowań obecnej administracji, który zwykle przekłada się na wynik najbliższych wyborów do Kongresu. Strategia demokratów polegałaby więc na przejęciu Izby Reprezentantów i zgarnięciu większej liczby miejsc w Senacie. Wtedy dopiero można myśleć o przeszkadzaniu republikanom.

Trump właśnie zaproponował cięcia w budżecie warte 163 miliardy dolarów, obejmujące edukację, mieszkalnictwo i badania medyczne. Chce przy tym zwiększyć wydatki na wojsko i ochronę granic. To następna bitwa, w której demokraci będą mogli pokazać wyborcom, iż wciąż próbują.

Read Entire Article